Wodorostowi farmerzy z Nusa Lembongan
Na brzegu zbierają się kobiety i mężczyźni z przygotowanymi uprzednio bambusowymi koszami. Potem powoli wypływają w morze na swoich maleńkich łódkach. Tak, to bez wątpienia odpływ, bo właśnie wtedy wodorostowi farmerzy wyruszają na swoje morskie poletka. Woda sięga im wówczas zaledwie do bioder, więc brodząc w niej, zbierają wodorosty.
Potem oddzielą dojrzałe od tych zupełnie młodych. Te ostatnie wrócą na pole, aby dojrzeć. Zostaną nawleczone na sznurki i przyczepione do niewysokich pali wbitych w dno morza. Pozostała część wyschnie w słońcu, aż w końcu trafi do lokalnego skupu, a potem najczęściej do producentów kosmetyków.
Uprawa wodorostów stanowi główny dochód mieszkańców Nusa Lembongan i zajmują się nią prawie wszystkie rodziny. Jedna osoba w ciągu miesiąca jest w stanie zarobić ok. 800.000 tys. indonezyjskich rupii, czyli ok. 95 dolarów).
Czy to dużo?
– Nie… To nie wystarcza. – opowiada mi Ketut, który od lat próbuje się utrzymać z połowu wodorostów. – Obliczyłem niedawno, że aby utrzymać moją 5-osobową rodzinę potrzebowałbym min. 100.000 rupii dziennie.
Też próbuję to sobie obliczyć. I nie chce wyjść inaczej – nawet, jeśli zarówno Ketut i jego żona będą zbierali wodorosty, są w stanie zarobić jedynie 1,5 – 1,6 mln rupii, co wystarczy im jedynie na połowę miesiąca. Co z drugą połową? Ketut nie odpowiedział na moje pytanie, a jedynie wzruszył ramionami.
Dlaczego nie są w stanie się utrzymać?
Bo na wyspie nic nie rośnie, oprócz palm kokosowych.
– Wszystko musimy kupować. – mówi Ketut. – Codziennie przypływa łódka z Bali i zaopatruje nas w warzywa, ryż, a nawet wodę, bo miejscowa jest zbyt słona, aby mogła nadawać się do spożycia.
Kilka miesięcy temu Ketut wybudował dwa drewniane domki, w których mogą zatrzymać się turyści. Niedaleko plaży otworzył warung, w którym można zjeść m. in. pysznego tuńczyka. Jego rodzinie zaczyna powodzić się teraz o wiele lepiej, niż to bywało jeszcze rok temu.
p. s. gdyby ktoś był zainteresowany kontaktem do Ketuta, mam jedynie nr telefonu, bo Ketut nie posiada ani strony internetowej, ani nawet e-maila.
Nusa Lembongan. Zbieraczka wodorostów.
Nusa Lembongan. Przygotowania do wyruszenia w morze.
Nusa Lembongan. Powrót z łódkami pełnymi wodorostów.
Nusa Lembongan. Zbieraczka wodorostów.
Nusa Lembongan. Czasami do transportu wodorostów używa się bambusowych koszy.
Nusa Lembongan. Praca przy zbiorze wodorostów – na pierwszym planie żona Ketuta, na drugim ich sąsiadka.
Nusa Lembongan. Powrót z koszami pełnymi wodorostów.
Nusa Lembongan. Wodorostowy farmer zmierzający do swojego domu.
Nusa Lembongan. Żona i córka Ketuta podczas pracy przy zbiorze wodorostów.
Nusa Lembongan. Ketut pomagający żonie przetransportować zebrane wodorosty.
Nusa Lembongan. Wodorostowy farmer wypływa w morze.
Nusa Lembongan. Suszenie wodorostów.
Nusa Lembongan. Wodorostowe pola.
Nusa Lembongan. Przygotowania do wieczornego zbioru wodorostów.
Nusa Lembongan. Powrót z wieczornego zbioru.
Życie niełatwe, widoki miłe oku i wszędobylskie anteny telefonii komórkowej. Swoją drogą ciekawe dlaczego tubylcy trzymają się tej wyspy, skoro warunki życia tak trudne?
29 lipca 2011 at 19:28
Taaa, anteny telefonii komórkowej są po prostu wszędzie;)
A z wyspy sporo ludzi wyjeżdża – Ketut ma czterech braci i trzy siostry i tylko trójka z nich została na wyspie. Reszta pracuje gdzieś na Bali, Jawie czy nawet Sumatrze.
Czasami problem finansów rozwiązują w ten sposób, że mąż albo żona mieszka i pracuje na Bali, dosyła pieniądze i widzą się raz na kilka m-c. Tak funkcjonuje np. brat Ketuta.
No ale nie wszyscy mogą wyjechać, choćby dlatego, że część z nich musi opiekować się starymi rodzicami…
30 lipca 2011 at 09:44
Bajeczne zdjęcia, wspaniała przyroda, ciężkie warunki życia ludzi. Znalazłem literówkę: „…bo na wsypie nie rośnie, oprócz palm kokosowych”; powinno być „…nic nie rośnie, oprócz palm kokosowych.
29 lipca 2011 at 21:28
Dzięki Marcin:)
Literówka już poprawiona:)
Pozdrawiam!
30 lipca 2011 at 09:45
Pięknie i malowniczo. Niestety nie tylko im jest ciężko, ale przynajmniej żyją w zgodzie z naturą, a nie gdzieś w biednym zaułku wielkiego miasta.
2 sierpnia 2011 at 16:07
zgadzam się w 100%:)
4 sierpnia 2011 at 09:42
This is really a great reportage Ania ! Excellent photos ! Keep up the great work !
2 sierpnia 2011 at 23:41
thank you Apratim – your words mean a lot to me:)))
4 sierpnia 2011 at 09:44