Motor! Motor! Wypożycz od nas motor! – krzyczał za mną jeden z młodych ludzi siedzących pod blaszaną budką w okolicach wietnamskich Białej. – I tak nie dasz rady chodzić, bo wydmy są za duże.

Mimo namów, a potem ostentacyjnego wzruszenia ramionami pana w koszulce z Che Guevarą, nie skusiłam się na rajd po wydmach quadopodobnym pojazdem (bardziej przypominającym przerobiony co nieco motor w kierunku pojazdu czterokołowego), a z kolei panowie całkiem słusznie byli zdziwieni, że wolałam chodzić, bo ostatecznie jednak znakomita większość turystów docierająca w to miejsce, z marszu po wydmach po prostu rezygnuje.

Spacery po piasku tu już raczej domena Wydmy Żółtej położonej rzut beretem od wioski Mui Ne. Turystów tam całe mnóstwo, więc skutkuje to tym, że wydma jest skutecznie zadeptywana od rana do wieczora, choć na szczęście schodząc z „głównego szlaku” można znaleźć prawie że dziewicze piaszczyste zakątki. Również na Wydmie Żółtej przygotowano dla turystów atrakcje: dla odmiany od dreptania po wydmie, mogą wyszaleć się zjeżdżając z okolicznych górek na płachtach do ślizgania. Nie mam zielonego pojęcia, z czego je wykonano (płachty, nie górki), wiem, że cieszą się całkiem dużym wzięciem.

Oprócz wydm, w okolicy Mui Ne jest jeszcze klimatyczny Czerwony Kanion, pełen rdzawo-marchewkowego piasku, na informacje o którym jakimś cudem nie natknęłam się wcześniej. Ale prawda jest jednak taka, że ja tych informacji nie szukałam, bo do Mui Ne jechałam nie z powodu piasku, ale wioski rybackiej. Tej ostatniej nie miałam niestety okazji się zbyt długo przyjrzeć, bo każdego ranka, czyli wówczas, kiedy to miejsce pulsuje życiem, najczęściej… padało.

Samo Mui Ne jest dobrym miejscem na odpoczynek od gwaru, hałasu i tempa życia w Sajgonie. Ta senna miejscowość, położona zaledwie o 4, 5 godziny jazdy z Ho Chi Minh City, dopiero w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych stała się tym, czym jest dzisiaj, czyli jednym z bardziej przyciągających turystów (w dużej mierze tych z Rosji) miejsc w Wietnamie. Dzisiaj to tak naprawdę jedna ulica rozciągająca się na długość kilkunastu kilometrów, rozpoczynająca się w wiosce rybackiej, a kończąca na przedmieściach Phan Thiet, przy której jak grzyby po deszczu wyrosły dziesiątki hotelików i wielkich resortów, restauracji, knajpek i knajpeczek, a w nich kwitnie turystyczne życie.

Niby nic nadzwyczajnego: , i morze. Ale w Mui Ne jest jakaś taka atmosfera, że nie chce się wyjeżdżać. Mi też nie było łatwo. Nie pozostaje więc nic innego, jak tam jeszcze wrócić. Do wioski rybackiej i piasku w trzech kolorach.