Pamiętacie, jak pisałam, że w sumie nie lubię plaż? Czasami lubię i z łatwością mogę sobie przypomnieć pewne dwa lipcowe tygodnie w 2011 roku, które spędziłam… właśnie na plaży;)
W Kucie na Lomboku miałam być 2 -3 dni, a potem jechać dalej – na Sulawesi, Sumbę, ewentualnie Sumatrę. Na pewno jednak dalej. Ostatecznie z trzech dni zrobiły się cztery, potem pięć, aż w końcu stwierdziłam:
– A co mi tam! Raz w życiu mogę zwolnić tempo!
I zwolniłam, bo mimo tego, że korzystając z pobytu w jednym miejscu planowałam wówczas popracować, skutecznie uniemożliwiła mi to katastrofalna prędkość łącza internetowego. I wiecie co? Do dzisiaj nie żałuję! Bo rzadko kiedy potrafię tak po prostu nie robić NIC.
Dlaczego nicnierobienie może być fajne?
1. Budzisz się rano albo trochę później – wtedy, kiedy masz ochotę się obudzić, a nie kiedy musisz, czy wiesz, że już powinienieś.
2. Zjadasz śniadanie. Albo go nie zjadasz, jeśli jest już pora lunchu. Możesz więc zjeść lunch zamiast śniadania, a kolację zamiast lunchu. Albo tylko wypić sok z kokosa, bo jesteś akurat na zupełnie pustej plaży, na której nie ma nic innego, oprócz palm kokosowych.
3. książki czytasz tak długo, jak chcesz, a nie tylko gdzieś w biegu tudzież przed snem. Możesz poczytać po śniadaniu, na werandzie Twojego pokoju albo prażąc się w słońcu na plaży (osobiście pobiłam jeden z życiowych rekordów – w czytaniu, a nie prażeniu).
4. Możesz wsiąść na skuter, pojechać, gdzie tylko chcesz i wrócić, kiedy przyjdzie ochota, a nie odpowiedni czas. Możesz nie wsiadać na skuter i nigdzie nie jechać. Po prostu dlatego, że ochota akurat nie przyszła.
5. Naprawdę poznajesz ludzi. Nie tylko turystów, tak jak Ty odwiedzających kolejne miejsca i wymieniających się podobnymi doświadczeniami, ale ludzi STAMTĄD. Dopiero wtedy masz okazję zobaczyć, jak żyją i dysponujesz czasem, który możesz z nimi spędzić.
6. Jedynym Twoim dylematem może być: „To na jaką plażę się dzisiaj wybrać?”. W przypadku południa Lomboku będzisz zastanawiał się przynajmniej nad jedną z trzech opcji: plażą w Kucie (blisko, plaża przyzwoita, ale relatywnie dużo ludzi), w Tanjuung Aan (nico dalej, ale za to zdecydowanie mniej ludzi oraz księżycowe widoki z powodzeniem rekompensujące odległość, którą musisz pokonać) albo nad Mawun Beach ( fatalna droga, a właściwie częściowy jej brak i co za tym idzie: prawie zupełny brak ludzi i jakiejkolwiek infrastruktury, ale to bez wątpienia mój numer jeden w osobistym rankingu plaż, na jakich kiedykolwiek miałam okazję być).
Mielibyście ochotę na takie nicnierobienie?
A może już to kiedyś wypróbowywaliście na własnej skórze i macie własne recepty albo swoje ulubione miejsca?