Dokładnie pamiętam szczegóły ubiegłorocznego Sylwestra, kształt balonika, który wypuściłam w górę o północy, a nawet kolacjo-śniadanie w Hanoi jakoś tak we wczesnych godzinach porannych i zupełnie nie mogę uwierzyć, że właśnie mija długi rok od tych wydarzeń. A działo się całkiem sporo.

W STYCZNIU, zaledwie kilka dni po powrocie z Wietnamu, pełna optymizmu i pozytywnej energii śmigałam samochodem na północ Luzonu, aby wreszcie zobaczyć zabytkowe miasteczko Vigan i piękną okolicę prowincji Ilocos Sur i Norte z plażą w Pagudpud na czele, a potem odwiedzić jeszcze mumie Ibaloi w Kabayan. Druga połowa miesiąca była jeszcze bardziej intensywna, bo udało się nam (dla odmiany razem) zobaczyć festiwal Dinagyang w Iloilo, a potem wybrać się na słynącą z pysznych wysepkę Guimaras. W domu byłam zaledwie jeden dzień, aby następnie wraz z filipińską znajomą odwiedzić jej rodzinę na południu Mindanao i przy okazji również Lake Sebu i mieszkających tam ludzi T'boli słynących w regionie z pięknych tkanin.

Tak więc LUTY rozpoczęłam gdzieś w drodze, a potem, żeby było jeszcze ciekawiej, wybrałam się ponownie na północ Luzonu, aby dla odmiany zobaczyć moją wymarzoną Kalingę. W ten sposób poznałam fenomenalną Fang-od, u której Antek zrobił sobie tatuaż (bardzo bolesny, ale chyba nie wystarczająco, bo marzy mu się kolejny). W drodze powrotnej z Kalingi zahaczyliśmy z Antkiem jeszcze o Sagadę, miejsce słynące z wiszących trumien. I wreszcie nastąpił czas odpoczynku od tych wszystkich wyjazdów, intensywnie wykorzystany na spotkania z licznymi znajomymi odwiedzającymi Filipiny. A międzyczasie otrzymaliśmy niespodziankę w postaci nominacji do Travelerów!

W MARCU przede wszystkim nadrabiałam zaległości, a na Filipinach zaczęto przygotowywać się do obchodów Wielkanocy. Tym samym miałam okazję zobaczyć Niedzielę Palmową w wydaniu filipińskim, a potem uczestniczyć w wydarzeniu zupełnie niestandardowym z europejskiego punktu widzenia, czyli obchodach Wielkiego Piątku przez biczowników z Infanty.

W KWIETNIU do Manili w końcu przyszło lato, a my zmęczeni co nieco manilskimi upałami wybraliśmy się na południe wyspy Luzon. Wyjazd generalnie zaliczamy do udanych, bo brak pływania z rekinami wielorybimi znakomicie zrekompensowały nam widoki w okolicy wulkanu Mayon i odległe, piękne wysepki Caramoan. A potem, wraz z „kółkiem fotograficznym” z Alabang robiłam zdjęcia podczas „festiwalu festiwali”, czyli bajecznie kolorowej Aliwan Fiesty odbywającej się co roku w Manili.

MAJ minął nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak. Pamiętam jedynie Pahiyas, czyli swego rodzaju filipińskie dożynki w Lucban, a potem Boracay, na który wybraliśmy się łącząc przyjemne z pożytecznym, czyli pracę z rocznicą ślubu;)

W CZERWCU nasz blog skończył dwa latka i niejako z tej okazji zmieniliśmy jego szablon, a tymczasem na Filipinach zaczęła się pora deszczowa, w związku z którą nad Manilą nie raz i nie dwa zbierały się ciemne chmury. Cały miesiąc minął właściwie niezauważalnie poświęcony głównie życiu towarzyskiemu i odkrywaniu nieznanych zakątków Metro Manili.

Dla odmiany na początku LIPCA minęły dokładnie dwa lata, odkąd zamieszkaliśmy na Filipinach. Dodatkowo życie towarzyskie przeszło na szczebel wyżej, to jest na spotkania wśród manilskich elit, które znudziły mnie jeszcze szybciej, niż zdążyły zainteresować, a pod koniec miesiąca przyjechała Martyna Wojciechowska z ekipą TVN, aby nakręcić kolejny odcinek programu „Kobieta na krańcu świata”.

Przez długie miesiące nie mogliśmy wyjechać z Filipin, najpierw w związku z kończącym się mi miejscem w paszporcie i oczekiwaniem na nowy, a potem z powodu dłuuuugiego procesu załatwiania filipińskiej wizy biznesowej. Dostaliśmy ją wreszcie w SIERPNIU, aby już dwa tygodnie później wyjechać na Sulawesi, rozczarować się Togeanami i spędzić znakomitą część czasu w zachwycającej .

O WRZEŚNIU, długim miesiącu rozczarowań, które najpewniej zupełnie zmieniły bieg naszego życia, wolałabym po prostu zapomnieć. Za to zaraz na początku PAŹDZIERNIKA wybrałam się do Singapuru na spotkanie z Kurą, zwiedzanie i zakupy. I była jeszcze Masskara, barwny festiwal w Bacolod, na który wybraliśmy się całą grupą, tj. z Krzyśkiem oraz Yasmitą i Bharatem, czyli naszymi indyjskimi znajomymi. A poza tym na Filipinach po deszczowym wrześniu wreszcie zaczęło świecić słońce.

Prawie cały LISTOPAD, a przynajmniej jego znakomitą część, spędziłam wraz z Kasią w mojej ulubionej Birmie, która choć pod wieloma względami jest już zupełnie innym krajem, niż była kilka lat temu, to nadal potrafi zachwycać. Odwiedziłam stare zakątki, te same, w których byłam kilka lat temu, zobaczyłam kilka nowych miejsc i nadal mam taki niedosyt, że kombinuję, co zrobić, żeby móc w przyszłym roku pojechać znowu.

W GRUDNIU przyjechali nasi przyjaciele, z którymi spotkaliśmy się w potajfunowym Coron, aby następnie popływać wśród okolicznych wysepek. Pogoda dopisała, towarzystwo jeszcze bardziej, więc kilka dni znowu minęły nie wiadomo kiedy i już byliśmy z powrotem w Manili planując szczegóły świątecznego wyjazdu do Wietnamu, na który zdecydowaliśmy się rezygnując tym samym z opcji tajwańskiej. Właśnie dlatego dziś jesteśmy w Nha Trang i korzystając z zachmurzonego dnia wspominamy sobie ubiegły rok i planujemy kolejny.

Planów jak zwykle mamy sporo, zarówno tych wyjazdowych, jak i tych bardziej stacjonarnych, ale tym razem jest naprawdę co planować, bo w roku 2014 spodziewamy się zmian, które zapewne w dużym zakresie wpłyną na nasze codzienne życie. Chyba, choć możemy się mylić. Tak, czy inaczej mamy nadzieję, że wszystko uda się dokładnie tak, jak sobie wymarzyliśmy:) Trzymajcie zatem mocno kciuki!

No i przede wszystkim: Życzymy Wam spełnienia marzeń i realizacji wszystkich małych i wielkich planów w 2014 roku!