Kiedy przez ulicę w balijskim Sanur przelazł 4,5 metrowy pyton, w najbliższej okolicy wybuchła panika. W sumie nic dziwnego, bo taki pyton z całą pewnością budzi respekt. Na szczęście (i na nieszczęście, ale o tym później), niemalże natychmiastowo do akcji wkroczył on, 59-letni strażnik Ambar Arianto Mulyo, samozwańczy zaklinacz czy też poskramiacz węży. W gruncie rzeczy zwał jak zwał – mężczyzna to był odważny (bądź brawurowy), który sprawnie uchwycił wielkiego pytona za łeb i za ogon unieruchamiając go na  dłuższą chwilę. Potem podniósł go do góry niczym trofeum i te ułamki sekund w zupełności wystarczyły gadowi, aby sprytnie owinąć się wokół szyi swojej ofiary i powoli, acz skutecznie zadusić Ambara na śmierć. Na koniec pyton uciekł w pobliskie krzaki. Gapiów było sporo, ale nikt nie zareagował. Ze strachu. No i jeśli poskramiacz węży nie dał sobie rady, to jak miałby poradzić sobie najzwyklejszy śmiertelnik?

Historia bynajmniej nie z kina grozy, ale z codziennego życia i pewnie sporo osób ją zna, bo mniej więcej półtora roku temu obiegła cały świat. Ja usłyszałam dopiero wczoraj i nastawiłam ucho, bo temat węży interesuje mnie ostatnio dość, nazwijmy to, żywotnie.  Spotkałam ostatnio dwa węże i to w ogrodzie. Pierwszego przyniósł kot Leot (taką mam na to teorię), a ja przyuważyłam, kiedy nasz kocur próbował się z gadem bawić, a ten mu to odradzał sycząc ostrzegawczo. Był niewielki, pasiasty, podobno z białym brzuchem, ale tego nie potwierdzę, bo skupiłam się na jak najszybszym usunięciu węża z ogrodu. Sprawa była załatwiona, uznałam, że to taki incydent, który nie będzie miał szansy powtórzyć się w najbliższym czasie. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy w sobotę przyłapałam kota Leota na polowaniu na… węża. Sprawa o tyle poważna, że wąż koloru zielonego, więc pracująca u nas Komang zarządziła, że to ona tym razem się nim zajmie i nim zdążyliśmy zaoponować walnęła gada w głowę, a potem wyniosła go z ogrodu i nawet nie chcę wiedzieć, jaki był jego koniec. Dopiero po tym okazało się, że nie była to groźna zielona żmija, ale najzwyklejszy zielonkawy , dziecko w dodatku. Wyczekujemy zatem kolejnych wężowych spotkań, bo jak to stwierdziła Komang „Jeśli są dzieci, to gdzieś tu musi być ich ”.