Inaretę zapewne pamiętacie. Kiedy odwiedziłam ją ponownie, siedziała dokładnie w tym samym miejscu, co ostatnio – na werandzie swojego domu. Na prawo od drzwi. Dokładnie tak, jak poprzednio opierała się o starą drewnianą ścianę i z zapamiętaniem żuła starty na miazgę betel rozplątując nitki bawełny. Nawet w oczach miała ten sam błysk. Tak, jak gdyby zatrzymał się czas.

Wiadomość o tym, że mam dla niej zdjęcie, obiegła wioskę lotem błyskawicy wraz z piszczącą wniebogłosy zgrają wioskowych dzieciaków, więc kobieta nie była zaskoczona moim widokiem. Raczej cierpliwie czekała zaciekawiona. Nie certoląc się wzięła ode mnie fotografie, obejrzała je dokładnie i kiwnęła głową na znak zadowolenia. Po chwili oglądali je wszyscy zgromadzeni: wspomniane dzieciaki, kilka zaciekawionych sąsiadek i dumny ze swojej żony stary Yulianos. To chyba właśnie on zaprosił nas na kawę i zaczął opowiadać o życiu swoim, swoich trzech żon (tak, tak, Inareta była jedną z trzech małżonek Yulianosa) i trzynaściorga , które w międzyczasie rozjechały się po świecie. Dziś stary rodzinny świeci pustkami i obezwładnia ciszą, bo starsi państwo zostali w nim zupełnie sami. Może to dlatego Yulianos tak bardzo cieszył się z naszej wizyty.

Poprosiłam o jeszcze zdjęcie. Takie zdjęcie ze zdjęciem. Kobieta ponownie kiwnęła głową z aprobatą, co znowu musiało mi wystarczyć.

– Ubrałabyś się następnym razem, a nie ciągle tylko taka półnaga siedzisz. – skwitował sytuację Yulianos.