Wczoraj odwiedził nas numer 4. W ogrodzie znajdowaliśmy już wprawdzie wcześniej mniejsze sztuki: węża numer 1, którego osobiście przerzuciłam przez mur okalający dom; węża numer 2, którego w trybie natychmiastowym, zanim zdążyliśmy zareagować, zatłukła na śmierć pracująca u nas Komang i węża numer 3, który samoistnie odpełznął po drzewie nie wiadomo dokąd, ale wczorajszy osobnik, w przeciwieństwie do trzech poprzedników, był znacznie większy. Tyle przynajmniej zdążyliśmy zauważyć w pierwszej chwili w panującej wokół ciemności.

Była wine o'clock, siedzieliśmy sobie spokojnie w domu delektując się czerwonym winem, kiedy nagle usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk czegoś spadającego z drzewa. Nie pierwszy to był raz i zapewne nie ostatni, więc choć dźwięk wskazywałby na coś większego („kot może?”), założyliśmy, że to pewnie, jak zwykle – duży suchy liść, i zamierzaliśmy przejść nad tym do porządku dziennego. I pewnie przeszlibyśmy, gdyby nie Carli, nasz balijski pies, który choć kulał wczoraj niemiłosiernie, to pokuśtykał w stronę drzewa, z którego spadło „coś”, aby cofnąć się w trybie niemal natychmiastowym. „Żaba pewnie.” – pomyśleliśmy wtedy. W ogrodzie panoszy się bowiem całkiem sporo płazów odstraszających jadem psa i koty. Pasowałoby. Problem w tym, że Carli zaczął szczekać, a on nie robi tego bez powodu. Problem w tym, że zaczął szczekać nerwowo, na alarm. Tak, że mieliśmy powody przypuszczać, że stało się coś niestandardowego.

Niechętnie odstawiając kieliszek wina wydelegowałam męża z latarką na ższe oględziny. Podszedł z pewną dozą nieśmiałości, aby natychmiastowo z ulgą potwierdzić „żabę”, po czym jeszcze dla pewności rzucił snopem świata latarki po okolicznych krzakach i… zduszonym głosem powiedział „A nie k$&*^!!!, wąż! I do tego wielkie bydlę!”.

Wąż faktycznie był. Spory. Szary w paski. Tak długi, że wyglądał, jakby właśnie zjadał naszą domową pasiastą jaszczurę, którą niejednokrotnie ratowałam przed kotami i psem. Najpierw więc zarządziliśmy ewakuację zwierzaków do sypialni. Kotów niestety nie znaleźliśmy, więc zamknęliśmy jedynie psa patrząc z niepokojem na ciemne zakamarki ogrodu, w których lubią czaić się nasze sierściuchy. Potem zadzwoniliśmy do Petera z Reptile Rescue, który choć było już ok. 23., obiecał przyjechać w ciągu kilkunastu minut. Pozostało jedynie obserwować węża. Ze spokojem, aby wystraszony nie zrobił nam krzywdy i aby nie ukrył się gdzieś w krzakach, bo to z pewnością skomplikowałoby całe przedsięwzięcie. I wtem kot Leot. Wrócił z nocnego spaceru i niefrasobliwie zeskoczył z muru kawałeczek dosłownie od węża, którego oczywiście natychmiastowo wyczuł, co spowodowało u nas paniczny krzyk skutkujący na szczęście jeszcze większą paniką u kota, który tym samym skierował się prosto do sypialni. Drugi kot co prawda nie wiadomo, gdzie, ale pogotowie wężowe powinno przybyć w każdej chwili.

Peter, starszy brodaty jegomość, nonszalancko wkroczył przez bramę. Rozpięta koszula, sowicie zarośnięty tors, papieros w kąciku ust. W jednej ręce torba na węże, w drugiej przyrząd do ich podnoszenia. Wężem numer 4 zachwycił się niemal natychmiast („Bjutiful” – westchnął na jego widok). Równie szybko sklasyfikował go jako Dog Toothed Cat Snake (Boiga cynodon) – ok. 2 – metrowej długości, 10-15 letniego węża. Średnio jadowitego (czyli generalnie nieszkodliwego dla ludzi, ale już niekoniecznie dla kotów czy psów), ale kąszącego rzadko, a żywiącego się głównie jaszczurkami, ptakami i małymi ssakami. Prowadzącego nocny i nadrzewny tryb życia. Ocenił, że mógł trafić do nas z pobliskiej rzeki przełażąc z drzewa na drzewo, no a wczoraj miał biedaczysko pecha spadając wprost do naszego ogrodu. Ręka Petera to pewność, precyzja i spokój, więc w obecności profesjonalisty zrelaksował się zarówno wąż, jak i my, a nawet znalazła się chwila na zrobienie kilku zdjęć. A potem wąż trafił do worka, w którym zostanie przeniesiony w bardziej przychylne mu okoliczności przyrody. I tyle.

Bo były, są i będą. Żyjąc na polach ryżowych, rzekach i drzewach; szukając schronienia w suchych domach; przypadkiem znajdując się w ogrodach; przekraczając ruchliwe ulice. Ostatnio znajoma spokojnie kończyła gotować obiad z pełną świadomością, że obok, pod lodówką, siedzi wąż, więc można się do nich przyzwyczaić. Pogotowie wężowe (Bali Reptile Rescue 24H, +62 821 4638 0270) działa sprawnie, a wręcz imponująco, więc nie ma się też czego bać. No i znakomita większość tych balijskich gadów jest zupełnie niegroźna.

Do następnego razu węża zatem.

Zdjęcie główne: A Dog-toothed Cat Snake photographed in a butterfly garden near Brinchang in the Cameron Highlands, Malaysia. Credit: Bjorn Christian Torrissen/Wikipedia (CC BY-SA 3.0)