Zaczęło się dosyć niewinnie. Była połowa września, kiedy dostałam wiadomość, że Agung, najwyższy wulkan na Bali, wzmógł aktywność. Zignorowałam informację, podobnie jak i wszyscy, bo takie alarmy wulkaniczne zdarzają się w okolicy od czasu do czasu. Jeśli mieszkasz w Indonezji, możesz spodziewać się czegoś takiego prędzej czy później. Zamknęli Agunga i nie można się wybrać na – narzekałam tylko, bo za kilka dni planowałam po raz 4. wejść na szczyt, ale to też nic nowego – niejeden wulkan zamknięto dla trekkingu w ciągu ostatnich lat. Z całej sytuacji żartowali zarówno , jak i turyści i nie znam nikogo, kto wówczas potraktowałby sprawę poważniej. Zresztą nie było ku temu powodów. To tylko “waspada” (z indonezyjskiego “alert”) – podniesiony alarm, sytuacja odbiega od normy, należy uważać bardziej niż zwykle, szczególnie, jeśli mieszka się w okolicy wulkanu. Tak minął weekend, a potem poniedziałek.

W ubiegły wtorek nikomu nie było już tak wesoło. wziął wszystkich z zaskoczenia i z samego rana obiegła wiadomość, że to już 3. stopień aktywności – siaga (czyli stand-by, gotowość) i że wulkan może wybuchnąć w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Zaczęły się stopniowe ewakuacje wiosek położonych w najbliższym sąsiedztwie, w promieniu do 7,5 km od wulkanu. W niektórych miejscach, w szczególności w prowincji Karangasem na północnym- wschodzie Bali (ale również w popularnym Ubud), odczuwalne były coraz to częstsze wstrząsy wulkaniczne. Balijczycy przestali żartować, ale choć nadal byli pełni optymizmu, to zaczęli organizować wielką zbiorową modlitwę w świątyni Besakih. Być może, jak w przypadku poprzedniej erupcji, mała grupka ludzi wybrała się na sam szczyt, aby złożyć dary bezpośrednio do krateru, ale to bardziej dywagacje, a nie żadna potwierdzona informacja. Niezależnie od tego, jak było faktycznie, w czwartek wszędzie zrobiło się poważniej. Bali zaczęło przygotowywać się do erupcji, a internet aż wrzał od plotek: o tsunami, o trzęsieniach ziemi, o zamknięciu lotniska, a nawet ruchu morskiego pomiędzy Bali, a innymi wyspami, ba, nawet o tym, że erupcja już rzekomo miała miejsce. Czytając to wszystko można było odnieść wrażenie, że Bali czeka tylko jeden los – całkowita zagłada. Tymczasem nie było wiadomo, czy do erupcji faktycznie dojdzie, a jeśli dojdzie, to jaką faktycznie będzie miała siłę.

W piątek wieczorem aktywność wzmogła się do 4. stopnia oznaczającego, że wulkan może wybuchnąć nawet w ciągu najbliższej doby. Dziwne wrażenie – niby wiesz, że od wulkanu dzieli cię kilkadziesiąt kilometrów, więc jakiekolwiek bezpośrednie niebezpieczeństwo jest raczej niemożliwe, niemniej jednak nie wiesz, czy do erupcji nie dojdzie w ciągu najbliższej nocy, więc kładziesz się spać w niepewności. Nie wiesz, czy nie zostaniesz obudzony przez trzęsienie, czy może go prześpisz; nie wiesz, co się wydarzy. Ta pierwsza nocka była więc najgorsza. A to wszystko w dużej odległości od wulkanu. Ale wulkan nie wybuchł. Tymczasem w Karangasem, w tej chwili już w promieniu 9-12 kilometrów od wulkanu, ewakuowano na dzień dzisiejszy 50 tysięcy ludzi, którzy przebywają w tej chwili w schronieniach na terenie różnych miejsc na Bali. Niektórzy z nich pamiętają poprzednią erupcję Agunga, która miała miejsce w 1963 roku i pochłonęła ponad tysiąc ofiar. To te osoby najchętniej opuszczają domy. Inni czasem wracają lub choćby próbują wracać – do pracy na polach albo po prostu do swoich zwierząt, które tam zostawili. Na północy i w Ubud nadal odczuwalne są wstrząsy. W pozostałej części Bali życie toczy się normalnie, choć w internecie co chwilę czytam komunikaty o tym, że przydadzą się maski; że warto mieć zapas wody, pożywienia i pieniędzy, na wypadek gdyby do erupcji faktycznie doszło i gdyby to był wielki wybuch z poważniejszymi konsekwencjami. Ale tak naprawdę nikt, z wulkanologami włącznie, nie wie, co się wydarzy. Specjaliści mówią, że na 80-90% do erupcji dojdzie i to w najbliższym czasie lub ewentualnie w ciągu najbliższych tygodni, choć jednocześnie zastrzegają, że cały czas istnieje cień szansy na to, że Agung się uspokoi i nie będzie w ogóle żadnych powodów do zmartwień.

Nie wiem więc, jak będzie. I choć w ciągu ostatnich dni nauczyłam się o wulkanach więcej niż kiedykolwiek, to nie jestem specjalistą. Nie wiem, czy do erupcji dojdzie, czy nie dojdzie. Czy jeśli dojdzie, to będzie to coś poważnego, czy niekoniecznie. Osobiście psychicznie przygotowuję się na tę pierwszą opcję, bo przy wulkanach w rodzaju balijskiego Agunga lepiej sprawę potraktować poważniej. Nie wiem, czy na pewno będzie bezpiecznie, jeśli taka sytuacja faktycznie będzie miała miejsce. Myślę, i mam wielką nadzieję, że tak, choć zapewne  z wyjątkiem terenów północno-wchodniej Bali. Być może na jakiś czas zostaną odwołane loty na wyspę – to tylko i wyłącznie dla bezpieczeństwa, jeśli w powietrzu będzie dużo pyłu wulkanicznego, a kierunek wiatru nieprzychylny. Być może zatrzęsie Bali, a potem na na całej wyspie będzie pył, choć to również tylko przy najbardziej ekstremalnych założeniach. To wszystko może się wydarzyć, ale równie dobrze nie musi. Pozostaje czekać na rozwój sytuacji.

Podziwiam Balijczyków. Władze ewidentnie panują nad sytuacją i wszystko jest świetnie zorganizowane i przemyślane. Mam nadzieję, że te kilkadziesiąt tysięcy osób, które w tej chwili przebywa w centrach ewakuacyjnych, a których może być jeszcze więcej, będzie mogło jak najszybciej bezpiecznie wrócić do swoich ów. Tymczasem można ich wspomóc, bo przyda się im każde wsparcie.

Jeśli chcecie pomóc mieszkańcom Bali, polecam:

https://www.gofundme.com/BaliAgungFund

Jeśli natomiast chcecie pomóc w uratowaniu psów pozostawionych w okolicy wulkanu:

http://bawabali.com/donate-to-bawa/

Aktualnych informacji o stanie wulkanu możecie natomiast szukać na stronie: https://magma.vsi.esdm.go.id/ oraz na facebookowej grupie: https://www.facebook.com/groups/BaliTravelForum/.