Witamy w Timor Leste! - powazna celniczka rozplywa sie w usmiechu, pytajac kilkakrotnie jak dlugo potrwa goscina w tym mlodym kraju. Na moje „ ok 4-5 dni”, wpisuje w paszporcie „4”. Cztery i pol dnia pozniej urzadzi nam karczemna awanture, odgarazajac sie, ze moze nas zatrzymac i co to w ogole ma znaczyc - umysle oklamywanie urzednika panstwowego! Nie pozwala sie przekonac, ze wiza jest wazna 30 dni, a ja nie zamierzam podjac sie pracy edukacyjnej w tym kierunku. Lepiej grzecznie przeprosic za niezawionione grzechy.... Nie po raz piewszy poczulam, ze w tym miejscu globu, emocje potrafia sie rozpalic do czerwonosci w ciagu zaledwie killu minut.
Dalej, wszystko idzie jak po sznurku. W hotelu ucieszono sie na nasz widok, jakbysmy byli niezapowiedzianymi goscmi, mimo rezerwacji dokonanej miesiac wczesniej. Na nastrojowym tarasie z widokiem na szary ocean i lysawe palmy, oprocz nas siedza dwie wiekowe, zadbane damy – saczac wino, wymieniaja ploteczki o zyciu dyplomacji – oraz mloda para: umundurowany czlonek misji ONZ z dziewczyna. Mlodzi szybko zagajaja i uswiadamiaja, ze zgodnie z zaleceniem wiekszosci powaznych ambasad, Timor Leste figuruje na liscie krajow o statusie: „Wizyty nalezy ograniczyc do wylacznie niezbednych”. Co prawda, ten status nie zmienia sie od niemal dekady, kiedy smiertelne zamieszki z poczatku tego wieku zbieraly swoje kolejne, juz duzo mniej polityczne zniwo, niz te z lat 90-tych.
Tym razem jednak chodzi o szczegolny moment: po wyborach na szczeblu panstwowym, szykuja sie wybory regionalne, a wszystko to w kontekscie zwijajacych manatki wszechobecnych przedstawicieli sil pokojowych.
Ich czas chwaly minal wraz ze stabilizacja w regionie i dzisiaj dbajace o niedyskrecje Toyoty ONZ pruja przez Dili na sygnale, by z piskiem opon dojechac na miejsce wachty: urocza plaze, z dala od zgielku miasta. Punktualnie o 8.15 rano, opaleni, muskularni chlopcy z trawionej bezrobociem Portugalii, zasiadaja na plastikowych krzeselkach i pilnie pracuja do zachodu slonca. Potem jogging z kolegami z policji i kolejny dzien niebezpiecznej misji pokojowej mozna zaliczyc do udanych.
W stolicy Timor Leste – Dili, pozostalosci epoki kolonialnej mieszaja sie z marazmem bezrobocia, klocacych sie ze statystykami Banku Swiatowego, ktory umiescil Timor na 2-gim po Mongolii miejscu liderow wzrostu ekonomicznego w regionie Azji i Pacyfiku: 10% PNB juz trzeci rok z rzedu. Fakt, ze kraj wystartowal z bardzo niskiej pozycji i rekorodowy wzrost powinien sie utrzymac jeszcze pare lat.
Kraj, ktory do niedawna kojarzyl sie z bratobojczymi walkami i tysiacami przesiedlonych mieszkancow, dzisiaj promuje sie jako nieodrkryty raj turystyczny. W ofercie gory, morze, rafy koralowe i zyczliwi ludzie. Brakuje infrastruktury, ale dla chcacego nic trudnego.
Wystarczy udac sie do centrum nurkowego, ktorego australijski wlasciciel byl reporterem, pozniej nurkiem, nauczycielem, a obecnie dziennikarzem. On pokieruje cie do ludzi, ktorzy rzeczywiscie zajmuja sie organizacja wypraw nurkowych – to proste, na stacji benzynowej. Ktorej stacji? Wiadomo - Tiger Fuel. Dochodzi sie do niej w pyle robot drogowych, mijajac zacieniony w uroczej uliczce polski konsulat - wyglada, jak chatka przy zajmujacym pol kwartalu konsulacie Chin.
Na stacji benzynowej sprzedaja droga pizze i tanie pieczone kruczaki. Nurkowanie?
- Musicie poczekac na Tonny’ego.
- A kim jest Tonny? – pytamy.
- To wlasciciel warsztatu samochodowego – i wszystko staje sie jasne.
W oparach benzyny pytamy o nurkowanie na wyspie Arturo – tylko tam rozkapryszeni nurkowaniem w najpiekniejszych zakatkach Azji Pld-Wschodniej, moga liczyc na prawdziwe atrakcje.
- Nie bedzie latwo, malo turystow, a do tego srodek tygodnia.... Mozecie wynajac cala lodz – za 800 dolcow.
- Nie, dziekujemy. Poczekamy, a nuz trafia sie inni chetni na wyprawe.
- Nooo, tak – ale, nie obiecuje.
Wdajemy sie w polgodzinna rozmowe o traumie poprzedniej dekady w Dili, w walkach gangow i racjonowaniu beznyny uzywanej w innych, niz napedowych celach. Mimochodem, okazuje sie, ze mamy wspolnych znajomych w pewnej australijskiej wiosce (!) ...
- Jesli nie chcecie wynajac lodzi, to moze wynajmiecie samochod? – pyta Tonny.
Grzecznie dziekujemy.
- Mam tez motor – wskazuje pozbawiony lusterek terenowy model.
Bierzemy.
- Wpadnijcie jutro, moze uda sie zalatwic to nurkowanie.
Ruszamy na podboj miasta. Motor okazuje sie zbawieniem – mijamy szkoly, koscioly, targi, sklepiki, misje walki z tradem, wdajemy sie w niechciana utarczke ze samozwanczym kontrolerem ruchu drogowego, by wreszcie wspiac sie na krete wzgorza, z ktorych roztacza sie niesamowity widok na zatoke, chroniona przez skromniejsza wersje Jezusa z Rio.
Nastepnego ranka, w pelni zmotoryzowani, odkrywamy prawdziwa perle – hotelik z widokiem na zatoke, od ktorej dzieli nas 7,5 krokow. Bielutki piasek, idealna tafla morza (pelnego zlosliwie kasajacych bestii), calkiem europejskie drzewa, w tle zielone wzgorza – a wszystko to skapane w magicznym swietle zachodzacego slonca.
Rybacy zarzucaja sieci, dzieciaki bawia sie z psami, kilka rodzin brodzi na brzegu z dziecmi, czasami zawieruszy sie ....czarna swinia grajaca w pojedynke w kokosowy futbol. Przeprowadzamy sie. Jest pieknie.
Wlascicielka hotelu jest zazywna Australijka, ktora tez zna naszych znajomych w australijskiej wiosce (!!), zadnej pracy sie nie boi i jest zauroczona Timorem od wielu lat. Zarzadza hotelem, piecze ciasta sprzedawane po astronomicznych cenach (czytaj: australijskich), a rano oferuje nam ....wlasny samochod, zebysmy „nie musieli sie meczyc na motorze”.
Za Jezusem w prawo, za kolejna gora, roztacza sie iscie rajski widok: zielone klify zatopione w blekitnej wodzie iskrzacej sie w samo poludnie. Puste plaze, gdzieniegdzie chybocze sie samotna lodka. Mysle sobie, ze zyjac w takim miejscu, nie mozna miec wrzodow zoladka czy migreny.
Wpadamy kontrolnie na stacje Tonny’ego – okazuje sie, ze jest jeszcze troje chetnych, wiec ruszamy na Arturo nastepnego ranka. Lodz prowadzi atrakcyjna, spalona sloncem 50-letnia Australijka, w jednej rece dzierzaca ster, w drugiej papierosa, a noga domykajaca wiecznie otwierajacy sie luk bagazowy. W dziesiec osob cisniemy sie na lodce dla czworga pasazerow. Warto, bo juz po godzinie drogi kapitan rozplywa sie w usmiechu:
- Patrzcie, juz sa!
Tym samym rozpoczyna sie najpiekniejszy spektakl natury, jaki mialam szczescie podziwiac. Poczatkowo, kilka wielorybow-pilotow, czyli czarnoskorych delfinow, krazy wokol lodzi – niedlugo pozniej, dolaczaja do nich stalowoskore, usmiechniete i rozgadane delfiny. Skacza przed lodzia pojedynczo, w parach, po czym zwoluja kumpli z calej okolicy i w kilku rzedach, karnie wyskakuja niczym przygotowujac sie do plywania synchronicznego w Londynie. Setki szczesliwych delfniow doprowadza kilkoro ludzi do absolutnej ekstazy. Sprytnie graja na naszych och-ach i ach-ach – z zachwytu powoli tracimy dech. Takiego prywatnego wystepu nie uswiadczysz w najlepszym wydaniu National Georgaphic.
Nurkowanie mija zatem w cieniu popisu delfinow – pod woda jest ciekawie, ale z pewnoscia, nie lepiej, niz na Flores czy Sipadan. Niektorym zupelnie sie w glowach poprzewracalo...
Na wyspie ludzaco podobnej do siedziby Robinsona Crusoe, witamy nielicznych mieszkancow, tkajacych w cieniu rybackie sieci i przemykajac sie po rozpalonej do ognia plazy, docieramy do bazy obiadowej; kurczak z grilla, swiezutkie pomidorki i sok z kokosowych pucharach.
Wracamy do Dili, slonce zapada sie w tafli morza. W porcie wisi baner: „Wez udzial w naszej akcji dobroczynnej. Poplyn na Arturo” – pod napisem, zarys plywaka. Patrzymy z niedowierzaniem na siebie – toz to minimum godzina drogi lodzia motorowa!
Wieczorem zasiadamy z piwkiem na plazy. Pojawia sie odziany w czarny kostium superman - bez watpienia jeden z muskularnych pracownikow misji ONZ. Czlowiek majestatycznie wchodzi do wody (temperatura: 32 stopnie), dlugo brodzi, wreszcie ostro rusza kraulem i szybko znika za horyzontem. Siedzimy jeszcze godzine – facet nie wraca. Nawet jesli sa bezrobotni, ci misjonarze robia wrazenie!
Wizyta-rekonesans dobiega konca – na lotnisku dostajemy po lapach za klamstwo emigracyjne i zastanawiamy sie, czy nie byloby dobrze poddac sie karze i zostac tutaj, wpasc w petle czasu...
Ta mysl nie opuszcza mnie, kiedy samolot mknie ponad rajskimi wyspami, wulkanami, skapanymi w chmurach kolorowymi jeziorami i dragonami z Komodo.......Trasa Timor-Bali to jedna z najpiekniejszych na swiecie.
Wietnam, Vietnam, Sajgon, Saigon, Azja, Indochiny, Miss Saigon, Miss Sajgon, Beata Ufniarz,
Czy mogę prosić o maila na priv? Chciałem zadać Ci kilka pytań odnośnie Wietnamu a nie widzę formularza kontaktowego - pisz na greg@3eye.pl