Gigantyczne szaleństwo Malezji, której Europejczycy (jak ja) nigdy nie zrozumieją – Minions! A także dom słynnego kociaka.
Azjaci bywają dziwni – nadmieniałam to już parę razy i powtórzę raz jeszcze.
Ostatnio oglądając nagłówki w gazetach staram się zrozumieć najnowszą manię Malezyjczyków – ale jakoś mi nie idzie.
Minions w Malezji
A o co chodzi?
W kinach jest film. Animacja, podobno całkiem przyjemna, nazywa się „Despicable Me 2″ (z dobrych źródeł wiem, że w Polsce też to grają). Film jak film.
W Filmie występują (epizodycznie) małe, żółte stworki zwane Minions, Śpiewają, gadają w swoim śmiesznym języku i generalnie są prześmieszne. Ludzie chodzą więc na film, wklejają zdjęcia owych Minionów na Facebooku itp. I wydawałoby się, że mania na Miniony minie całkiem spokojnie, do momentu gdy McDonalds wszedł do gry i ogłosił, że będzie sprzedawał zestawy Happy Meal z małymi, plastikowymi Minionami jako zabawkami.
Zabawki są wykonane oczywiście w Chinach, malutkie i szczerze mówiąc po prostu brzydkie (moja skromna opinia).
No i się zaczęło. Pierwszego dnia zabaweczki dosłownie wymiotło z półek. McDonalds, nie spodziewając się takiego szaleństwa, nie był przygotowany aby dostarczyć nagle ogromną ilość zabawek do wszystkich restauracji. Przez 2-3 kolejne dni Minionów nie było nigdzie.
A co zrobili ludzie? Nie, nie czekali a dostawę. Przeszukiwali internet w poszukiwaniu aukcji na których można było kupić Miniony za ponad 100-200RM (w przypadku zestawu Happy Meal, czyli kanapki, frytek i napoju z zabawką to koszt poniżej 10RM). Najrzadsze figurki osiągały na aukcjach naprawdę zawrotne ceny,
Wreszcie McDonalds ogłosił że dostarczy nowe dostawy Minionów do restauracji. Ludzie zaczęli ustawiać się W NOCY w kolejkach pod restauracjami i stali tak godzinami, żeby tylko zdobyć zabawkę. Kiedy już dostawali się do kasy, po zapłaceniu za zestaw zwykle… wyrzucali jedzenie do kosza i wychodzili z restauracji z uśmiechem na twarzy. Zaczął się wielki show pod tytułem „marnowanie jedzenia”. Pod McDonaldsami ustawiły się rzędy żebraków, którzy liczyli na darmowe jedzenie, wiedząc, że i tak nikt go nie zje.
Po paru dniach o sytuacji dowiedziały się banki żywności i organizacje pozarządowe i zaczęły wysyłać swoich pracowników aby zbierać niewykorzystane zestawy Happy Meal i przekazać je potrzebującym.
I mniej więcej tak to wygląda do teraz. Sytuacja nieco się uspokoiła, ale wciąż widuję zdjęcia ogromnych kolejek ludzi stojących w środku nocy pod McDonaldem.
Moje osobiste spostrzeżenie – 90% osób ogarniętych szaleństwem Minionów to Chińczycy. Zresztą widać to na zdjęciach. Dorośli ludzie, zwykle BEZ dzieci, stojący w kolejce po zabawkę całą noc. Gdzie tu logika? Będąc Europejką, jest to dla mnie naprawdę ciekawe zjawisko. Nie do końca je rozumiem, ale jest naprawdę fascynujące: jakim cudem dorośli ludzie są tak dziecinni (pokazują to otwarcie) ? I dlaczego? Najbardziej oczywistym przykładem podobnych zachowań są Japończycy i ich manga, komiksy i przebieranki także Koreańczycy ze słodziutkim popem i dziecięcym stylem ubierania się.
PS Poza zabawkami z McDonalda są też oczywiście dostępne inne produkty,jak przytulanki, gry, aplikacje na telefon itp. Ludzie nawet tworzą własne Minionowe twory, np. na bananach:
Hello Kitty Town
Inna sprawa, też silnie ostatnio na topie: w Malezji otwarto pierwsze poza Japonią wesołe miasteczko Hello Kitty. Znajduje się w stanie Johor, wejście kosztuje – bagatela- 75RM.
Cena zawiera m.in. zwiedzanie domu Hello Kitty, w którym wszystkie meble są w kształcie kociaka:
Lekcję dekorowania ciasteczek w kształcie głowy Hello Kitty
Show taneczny
Przebieranki w kostium kociaka i przejażdżki karuzelą.
I kto głównie przybywa do parku rozrywki Hello Kitty? Dorosłe kobiety z koleżankami, ewentualnie z córkami. Kompletnie jest obciachem przyznanie się przez 35-letnią kobietę że spędziła weekend na przebieraniu się za Hello Kittty.
Każdy ma oczywiście prawo spędzać swój wolny czas jakkolwiek. Ten wpis jest w pewnym sensie podsumowaniem szoku którego doświadczam widząc zachowania znajomych Malezyjczyków – których kompletnie w tym momencie nie rozumiem.
Haha, Minionki są czadowe, ale to co się tam dzieje z tego co widzę w twoim poście to już szaleństwo!! ;D
Pingback: Naturalnie biała kawa, ziołowa galaretka i owoce pomelo – czyli wizyta w Ipoh | Durian i ja - życie w Malezji