Instagramowy lipiec

Lipiec minął jeszcze szybciej niż czerwiec i obfitował w zdecydowanie większą ilość wydarzeń i to wydarzeń różnego kalibru. Uwaga: przygotujcie się na sporo zdjęć! Zatem po kolei.

1. PRACOWICIE

Początek miesiąca był jeszcze spokojny. Standardowo nadrabiałam zaległości i bywały dni, kiedy dostając już totalnej głupawki z powodu niewychodzenia z domu, robiłam jedynie takie oto zdjęcia z okien.

2. PRACOWICIE INACZEJ

Pewnego pięknego bądź też deszczowego dnia (bo nie pamiętam już dokładnie) dostałam emaila, w następstwie którego trafiłam na targi rybno-ostrygowe, do farmerów ostryg (to temat na bloga obiecany już dawno temu) i w jeszcze kilka innych miejsc.


3. WYCIECZKOWO

Przełamując moją poważną awersję do wszelkiego rodzaju grup i innych organizacji, zapisałam się do kilku manilskich stowarzyszeń (bo w Manili liczą się przede wszystkim znajomości i kontakty…), w bezpośrednim następstwie czego… wybrałam się nawet na dwie wycieczki. W programie pierwszej, prowadzonej przez jednego z najbardziej znanych i podobno najlepszych filipińskich architektów (= jednego z najdroższych), była przede wszystkim Escolta, czyli manilska ulica, na której do dziś podziwiać można wiele zaskakująco ciekawych budynków. Przyznaję jednak, że z jeszcze większym zaciekawieniem obserwowałam zachwyty Azjatów i Amerykanów, bo na mnie samej, biorąc pod uwagę, że w Polsce i całej Europie mamy okazję podziwiać o wiele ciekawsze perełki architektoniczne, budynki z lat 30-tych XX wieku nie miały prawa zrobić aż takiego wrażenia. Ale na warunki manilskie – było na co popatrzeć.




Podczas drugiej wycieczki miałam okazję wejść do budynku głównego manilskiej poczty, która choć na co dzień działa kiepsko bądź też w ogóle nie działa, ma wielkie ambicje i prezentuje się nadzwyczaj okazale. A jeszcze później, podczas lunchu, zobaczyłam panoramę Manili.


4. JEDZENIOWO

Spróbowałam wreszcie stuletnich jaj, o których kiedyś opowiadała Pojechana. Były… hmm… zupełnie neutralne. Ani mnie nie odstręczyły, ani nie powaliły na kolana.

Nie obyło się bez dużych ilości sushi ( w końcu to jedno z moich poważnych uzależnień). Tym razem wypróbowywaliśmy Tsumurę, kolejną genialnie ukrytą restaurację. Uważam jednak, że na tym kończy się jej genialność, bo zupełnie nie jestem przekonana, że jest aż taka super, jak mi wcześniej sugerowano.

W lipcu wpadłam też na jeden z lepszych pomysłów, a mianowicie taki, aby dziewczyna, która do tej pory pracowała u nas dwa razy w tygodniu, zaczęła przychodzić trzy razy i… gotować. Pozostaje nam więc jedynie wymyślenie, co ma być na obiad, a wszystkim innym, nawet robieniem zakupów, zajmuje się zwykle Raquel. Dzięki temu odkrywamy różne nowe azjatyckie smaki, choćby filipińską rybę na słodko-kwaśno (znowu zapomniałam nazwy dania) czy curry z kalmarami. Pychota!


Ach, i zapomniałabym o moich ulubionych owocach morza! Wiedzieliście, że worek małży nawet w Manili można kupić za… niewiele ponad dolara? Bo ja to odkryłam dopiero niedawno…



5. KULTURALNIE

W programie lipca były oczywiście muzea, galerie i tego typu przybytki. Miałam okazję poznać jednego z ważniejszych filipińskich artystów, czyli BenCaba (pewnie niektórzy z Was doskonale znają jego muzeum w Baguio), uścisnąć sobie dłoń z dyrektorem Muzeum Narodowego oraz podziwiać… wieczorowe kreacje pań z manilskiego Rotary Clubu;) Z metromanilskich muzeów polecam szczególnie Ayala Muzeum i tamtejszą wystawę złota przodków (to zresztą temat na osobny wpis).





6. DESZCZOWO

Choć jeszcze niedawno twierdziłam, że tegoroczna pora deszczowa nas nieco rozpieszcza i nie było do tej pory żadnych poważniejszych ów, to przyznać muszę, że prawie codziennie pada. Zwykle porą popołudniową i zwykle krótko, acz intensywnie.


7. KSIĄŻKOWO

Znowu wydałam majątek na książki! Taki majątek, że do jednej z droższych pozycji albumowych (drogich nawet po tym, jak wynegocjowałam 50% rabat) przyznałam się Krzychowi dopiero po… wypiciu sporej ilości wina;) Jednym z moich ulubionych w tym temacie miejsc są księgarnie Fully Booked, gdzie zobaczyć można na przykład coś takiego.

8. KOGUCIO

Na wybieram się od czasu do czasu, żeby odwiedzić starych znajomych i żeby dokończyć materiał, którego jakimś cudem skończyć nie mogę od dłuższego czasu. Może w tym miesiącu uda mi się zamknąć ten temat…


9. URZĘDOWO

Uwierzcie mi na słowo, że załatwianie spraw w urzędach polskich to pestka w porównaniu do filipińskich. Tu czas jakby cofnął się o dobre kilkadziesiąt lat. Tu wszystko wymaga dziesiątek pozwoleń, a te z kolei dziesiątek podpisów i pieczątek. Tu potrzeba nie lada cierpliwości, która nigdy nie była i nie jest moją najmocniejszą stroną. W ratuszu miejskim, a także na posterunku lokalnej policji, spędziłam długie, wykańczające mnie, godziny.


10. RÓŻNIE

Zobaczyłam wystylizowanego na Elvisa Presleya pracownika miesiąca w jednej z restauracji Jolliebee i robiłam fotki z mostu Jonesa (barka widoczna na jednym z poniższych zdjęć przypomniała mi najbardziej traumatyczne chwile pierwszych miesięcy filipińskiego życia).



11. CMENTARNIE

Najwięcej czasu spędziłam na… cmentarzu, gdzie poznałam całe mnóstwo ciekawych ludzi, a wśród nich pewną sympatyczną rodzinkę z piątką uroczych .







12. Z MARTYNĄ

Aż w końcu przyjechała z ekipą TVN:)

Exit mobile version