Sierpień w instagramie

Nasze życie w sierpniu podzieliło się w zasadzie na dwie części: manilską i sulaweską.

Pierwsze dwa tygodnie to przede wszystkim dalsza mniej i bardziej interesująca eksploracja Manili (z wizytą w Muzeum Narodowym włącznie) plus przygotowania do wyjazdu. Czy wspomniane muzeum jest miejscem wartym odwiedzin, w szczególności wizyty podczas jedno- czy dwudniowego pobytu w Manili, to już kwestia gustu i zainteresowań. Osobiście najbardziej podobała mi się nie tyle część National Gallery, ile Museum of the Filipino People.

Na zdjęciach poniżej również fragment Chinatown (Jones Bridge) i .

A potem polecieliśmy na wymarzone Sulawesi z nocnym przystankiem w Kuala Lumpur, bo niestety pomimo tego, że z Filipin na Sulawesi w linii prostej jest całkiem blisko, to wyjazd tam wymaga przesiadki. Najłatwiej o nią w Malezji, Indonezji i całkiem prawdopodobne jest, że również w Singapurze.

A jeśli Indonezja, to było oczywiście gado-gado, za którym wręcz tęskniłam, bo choć w Manili nie ma problemu z dostępem do wszelkiego rodzaju azjatyckiej (i nie tylko) kuchni, to ze świecą trzeba byłoby szukać restauracji indonezyjskiej.

Były miłe chwile w Palu, choć choróbsko z wysoką temperaturą w roli głównej zmogło mnie do tego stopnia, że utknęliśmy tam na dzień dłużej.

Było wielkie rozczarowanie Togeanami, bo choć nie słyszeliśmy na ich temat jedynie jednoznacznie pozytywnych opinii, zdecydowaliśmy się tam wybrać mimo wszystko i uważamy, że w żadnym wypadku nie są warte nakładu sił w postaci długich dziesiątek godzin jazdy. Być może wygląda to tak jedynie z naszej perspektywy i być może mieliśmy zdecydowanie wygórowane oczekiwania (tak, tak, to było jedno z moich TYCH właśnie „od zawsze” wymarzonych miejsc).

Jedno jest pewne – dzięki temu nauczyliśmy się, że nie ma sensu tracić kilku dni życia tylko i wyłącznie na to, aby dotrzeć w miejsce podobne (a nawet ośmielę się dodać – mniej atrakcyjne) niż północ Palawanu, kiedy mamy mamy podobne klimaty na wyciągnięcie ręki tj. dzieli nas zaledwie lotu samolotem i kilka godzin jazdy.

Na szczęście wszystko wynagrodziła , gdzie wg miejscowych spędziliśmy rekordową ilość dni. Było warto!

Nie tylko ze względu na malownicze wioski czy bawole historie, ale przede wszystkim dlatego, że dzięki długim dniom spędzonym w towarzystwie Torajan mieliśmy okazję całkiem dogłębnie poznać tę fascynującą kulturę. I nie, nie mam na myśli jedynie rzezi bawołów. Ale o tym wszystkim mam nadzieję napisać w najbliższym czasie w ramach osobnych wpisów.

A potem wróciliśmy.
Samolot krążył nad Kuala Lumpur dobre pół godziny, a my mieliśmy niewątpliwą okazję podziwiać takie oto nocne widoki, czego bezpośrednią konsekwencją jest to oto nieostre foto poniżej. Tak na pamiatkę;)

Czas ucieka w jakimś takim niezdrowym tempie i głównie dlatego ten wpis pojawia się dopiero teraz, czyli… niemalże w w połowie miesiąca. Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej.

Exit mobile version