Coron revisited

To właśnie do Coron polecieliśmy, aby spędzić nasz pierwszy filipiński weekend poza Manilą. Polubiliśmy to miejsce prawie natychmiast i to do tego stopnia, że poziom naszej sympatii nie obniżył się nawet wtedy, kiedy długie godziny mokliśmy tam w tajfunowym deszczu. Nie obniżył się też długo potem. Do Coron mieliśmy i nadal mamy sentyment.

Okazja kolejnego wyjazdu w tamte strony pojawiła się w kontekście wizyty dawno niewidzianych znajomych i w ten właśnie sposób ostatnią sobotę i niedzielę spędziliśmy w rajskim otoczeniu tropikalnych wysepek. Godziny upływały na pływaniu z rybkami w turkusowej wodzie i błogim odpoczynku na kolejnych plażach i lagunach, a wszystko to w towarzystwie przyjaciół.

Pięknie było. Tak pięknie, że lepiej być nie mogło. Tak wspaniale, że żal było wracać. Tak rajsko, że nie oddadzą tego żadne słowa, zatem na deser jedynie garść widoczków.

Exit mobile version