Czerwiec minął mi wyjątkowo szybko. Mam wrażenie, jakbym „dopiero co” publikowała na blogu wpis podsumowujący to, gdzie podróżowałam i co robiłam w maju, a już teraz siedzę i próbuję opowiedzieć o tym, co działo się u mnie w czerwcu. Zgodnie z zapowiedzią, każde podsumowanie miesiąca będzie opierało się na zdjęciach umieszczanych na moim profilu na Instagramie. Dziś oprócz wizyty w kilku andaluzyjskich miejscowościach, zabiorę Was na chwilkę do Lizbony i Frankfurtu nad Menem.
1. Sewilskie Polki plażują!
W Sewilli mieszkam od ponad 6 lat. Od początku miałam wrażenie, że w stolicy Andaluzji jest bardzo niewielu Polaków. Dopiero w listopadzie zeszłego roku zawiązała się grupa, którą nieoficjalnie nazywamy „Polacas en Sevilla” („Polki w Sewilli”).
Póki co jest nas kilkanaście osób z różnych stron kraju: od Gdańska, przez Bydgoszcz, Kurpie, Poznań, Opole, Kraków, Krosno, po Rzeszów. Regularnie spotykamy się na tapas, wino z pomarańczy; wychodzimy do kina. W czerwcu zorganizowałyśmy pierwszy weekendowy wypad na plażę. Dzień Dziecka (co niektóre jesteśmy już po 30-tce, ekhm, ekhm, ale to nic!) przywitałyśmy na plaży w Islantilli, tuż przy granicy Andaluzji i Portugalii. Było słonecznie, wesoło i smakowicie…
2. Polski Klub Smakoszy w Sewilli
Napisałam, że w Islantilli było „smakowicie” (właściwie to w Andaluzji wszędzie można pysznie zjeść!)…A skoro mowa o dobrym jedzeniu. Wygrzewając się w andaluzyjskim słońcu zdecydowałyśmy, że założymy (nieoficjalny)…Klub Smakoszy, czyli Club Gourmet.
Raz na miesiąc każda z nas będzie gotować i podejmować u siebie w domu na uroczystej i tematycznej kolacji. Pierwsze spotkanie sewilskich smakoszek będzie miało miejsce w pierwszą sobotę lipca. Gospodarzem będę ja i w planie jest kuchnia…tajska. No bo w końcu kto powiedział, że samymi tapas żyje człowiek? Trzymajcie kciuki, żeby wyszło mi coś smacznego! ps. macie jakieś ulubione dania kuchni tajskiej?
Czerwiec to również jedna z ostatnich okazji na skosztowanie ślimaków. Sezon na nie trwa całą wiosnę. Hiszpanie wprost za nimi przepadają. Przygotowywane są w gęstym sosie pomidorowym, bądź w dość pikantnym sosie ziołowym. Osobiście zdecydowałam się im zrobić tylko zdjęcie. Uwielbiam krewetki, kalmary i inne morskie żyjątka, ale psychika odmawia mi skubania wykałaczkami obślizgłych ciałek ślimaków. Hmm, pewnie szkoda.
3. Trenuję…korridę
Nie popieram korridy, nie podoba mi się fakt męczenia i zabijania byków. Jednak ze względu na pracę (muszę napisać dość poważny tekst na temat walk byków) i ciekawość, postanowiłam nauczyć się przynajmniej podstawowych figur, które wykonują torreadorzy.
Przyłączyłam się do amatorskiego klubu miłośników korridy w Sewilli i raz w tygodniu spotykamy się na treningach. Nie walczymy z żywymi zwierzętami, tylko z plastikowymi rogami trzymanymi w dłoniach partnera z klubu. W czerwcu pojechaliśmy na trening na plażę do Matalascańas. Muszę się przyznać, że „artystyczna część” korridy jest niczym balet: wymaga koordynacji ruchów i elegancji. To dopiero początek mojej drogi, myślę, że będzie jeszcze okazja napisać Wam o moich postępach i przemyśleniach.
4. Lizbona, moja nowa miłość
Zakochałam się! W…Lizbonie! Od lat marzyłam o wycieczce do stolicy Portugalii i w czerwcu tego roku w końcu się udało. Miasto jest nieco „zakurzone”, zaniedbane, ale ma w sobie „to coś”, co nie pozwala o sobie zapomnieć.
W Lizbonie spędziłyśmy zaledwie weekend, ale wrażeń jest sporo. Zjechałyśmy miasto słynnym żółtym tramwajem 28, spacerowałyśmy po Alfamie, oglądałyśmy Lizbonę z kilku pięknie położonych punktów widokowych, degustowałyśmy lokalną gastronomię. W lipcu na pewno kilka wpisów na blogu poświęcę temu miastu.
5. Upał!
W czerwcu przyszły upały. Inaczej być nie mogło. W poprzednich latach temperatury sięgające 40C w cieniu pojawiły się w Sewilli już w kwietniu. Nie pozostaje nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość, pić dużo wody i nie wychodzić z klimatyzowanych pomieszczeń kiedy nie ma potrzeby. Na szczęście działają już wszystkie miejscowe baseny. Bez nich ani rusz. Na długie popołudniowe spacery po starówce Sewilli przyjdzie znów czas w…październiku, gdy temperatury spadną poniżej 30 C. Jestem ciekawa, jak Wy radzicie sobie w trakcie wakacji w Andaluzji w takie upały. Pewnie nawet lepiej niż ja…mimo tylu lat na południu Hiszpanii nadal nie potrafię się do nich przyzwyczaić!
6. Z ziemi andaluzyjskiej do niemieckiej
Końcówkę miesiąca spędzam w Niemczech. Gdy wyjeżdżałam z Sewilli było 40 C. Gdy doleciałam do Frankfurtu było zaledwie 12 C. Teraz jest podobnie jak w Polsce, czyli koło 25 C. Nabieram sił przed powrotem do Andaluzji. Za kilka dni ma być tam jeszcze goręcej.
We Frankfurcie i okolicach chciałam popróbować lokalnych przysmaków. Na dobry początek…frankfurcka kiełbacha w rozmiarze XXL. Pycha! Od jutra znów tapas!
moja Droga Aniu ale zazdroszcze ze nie jestes sama ja mieszkam w Castellonie od Valenci 50 kilometrow i szczerze powiem ze nie ma tutaj Polakow a juz tych co bloguja nie wspominam wiec czuje sie troche samotnie w Hiszpani mieszkam juz 14 lat ojjj jak cudownie bylo by miec blisko siebie takich znajomych jak ty Aniu:)widze ze tez dzialasz w Instagramie ja tez bardzo lubie to male cudo:)co do jedzenia lubie krewetki z cutryna sa naprawde pycha,,,,,,,,Moja Droga zaczynam obserwowac Twojego Bloga i zapraszam do mnie
Natasza! Dziękuję Ci bardzo za wizytę u mnie! Wiesz, ja przez kilka pierwszych lat też niebardzo znałam tutaj nikogo z Polski, ale nagle jak zaczęliśmy się organizować, to stworzyła się całkiem pokaźna grupka:) Może jednak ktoś, gdzieś w Castellonie jest? Jeśli nie, polecam się jako polskie towarzystwo….wirtualnie:) Oczywiście byłoby miło się również spotkać osobiście, jeśli będziesz się wybierać kiedyś do Sewilli, to daj znać! Cudowne robisz zdjęcia, tak na marginesie!!!
Ja nie wiem jak to jest z tymi ślimakami… niby takie ładne, te kręcone fantazyjnie skorupki… Ale sama tez boję się ich skosztować
Pozdrawiam i zapraszam do siebie
Ja zdecydowanie wolę patrzeć na ślimaki, jak sobie powolutku chodzą po liściach sałaty Na talerzu zupełnie mnie nie kuszą
Hey. przybywam z bloga Ani „W Azji” który często odwiedzam z racji wysokiej klasy zdjęć, namawiam ja by wydala kalendarz, i tekstów, plus atmosfery wolności.
i teraz szczęśliwie znalazłem Twojego bloga. Mieszkasz w Hiszpanii od sześciu lat.
jak Ci się mieszka? Jak się czujesz w kulturze Hiszpańskiej?
czy rzeczywiście Hiszpanie są tak bezpośredni i masz wielu przyjaciół, bawisz się często i czujesz ten fantastyczny relaksujący klimat?
Co sprawiło ze się tam przeniosłaś?
Tomek
Cześć Tomek! witaj u mnie na blogu:) Dziękuję za komentarz! Zgadzam się, Ania powinna wydać jakiś ładny album/ kalendarz, ja również uwielbiam jej zdjęcia!
Jeśli chodzi o życie w Hiszpanii, to jest to temat-rzeka. Wyprowadziłam się na Południe ze względów osobistych, więc pewnie tak szybko stąd nie wyjadę, nawet mimo kryzysu ekonomicznego:) Co do Twoich pytań, hmm, wiesz, generalnie to wielu moich znajomych myśli, że ja jestem wiecznie na wakacjach, bo tak się kojarzy Hiszpania. Niestety szara codzienność i rutyna dopadają w każdym miejscu, choć muszę przyznac, że przyjemnie mieszka się w miejscu, w ktorym słońce świeci niemal cały rok. Znajomych faktycznie mam wielu, Hiszpanie są otwarci na nowe znajomości, ale dość hermetyczni jeśli chodzi o przyjaźń. Fiest jest od groma, więc faktycznie, jeśli tylko ma się czas i pieniądze, nudzić się tutaj nie można Ogólnie sporo jest różnic kulturowych, piszę o nich dość często na blogu: od podejścia do czasu, picia kawy o 14:00, spędzania wolnego czasu, stosunku do religii etc etc. Ogólnie jednak po 6 latach mogę powiedzieć, że zaaklimatyzowałam się w 100%, choć zawsze z chęcią wracam do mojej kochanej Bydgoszczy Pozdrawiam!
Super, witaj wita Ania.
zaczynam odwiedzać Twojego bloga częściej, bo myślę o przeniesieniu się na południe Europy.
pozdrawiam serdecznie
Tomek
Zapraszam Gdybyś miał jakieś pytania, czy wątpliwości, po prostu napisz! Pozdrawiam!
Piekne zdjecia i doswiadczenie, bo tym sa podroze;-)
Pozdrawiam serdecznie!
Kalejdoskop Renaty
Dziękuję za wizytę i komentarz!Widzę, że tak jak ja uwielbiasz „południowe klimaty”, podróże i dobre jedzenie Do przeczytania zatem!
Ale pracowity miesiąc, pozazdrościć Szczególnie ta Lizbona, to własnie na nią będę oczekiwać najbardziej ;D Jak większość, z tego co widzę
Masz rację, nie zdążyłam jeszcze nic napisać o Lizbonie, a już robi furorę Dziękuję Ci bardzo za wizytę i do przeczytania!!!
Udany mialas czerwiec, piekne zdjecia!
Na dodatek miałam okazję Cię poznać!!!
Marzy mi się podróż do Lizbony od lat. Dziękuję za ten wpis!
Mam więc nadzieję, że spodobają Ci się moje lizbońskie wpisy!! Pozdrawiam !!
Fajny blog.
Zapraszam do siebie http://fallintravelling.blogspot.com/
Dziękuję! szkoda, że link do Ciebie nie działa
Wkrótce wszyscy uslysza o TYM klubie:D….be prepared!
A co z tą nazwą???? Myśl, myśl!
Ja w 100% nie popieram Corridy.. nie popieram żadnej formy pastwienia się nad zwierzętami Ale sama nauka „uwodzenia” byków pewnie może być fajną zabawą Życzę powodzenia w nauce i czekam na ten poważny tekst
Pozdrawiam!
Ja również, ale „corrida na sucho” jest całkiem interesująca. Do tańca się nie nadaję, bo nie mam słuchu, więc chociaż w ten sposób mogę „wyżyć się” artystycznie
Widzę, że interesujący miałaś czerwiec! Zazdroszczę szczególnie wizyty w Lizbonie, zaś tych upałów bynajmniej Ze ślimakami to sama nie wiem… Pewnie też bym miała opory przed ich spróbowaniem
Pozdrawiam!
Czerwiec był szalony, dawno tak szybko nie mijał mi czas. Ale to dobrze, znaczy, że nie jest nudno Dla mnie też zdecydowanie najważniejszy był wypad do Lizbony…Kombinuję i kombinuję kiedy by wrócić, choć z drugiej strony do Porto też mnie ciągnie bardzo! Pozdrawiam ciepło, a właściwie biorąc pod uwagę upał za oknem to…gorrąco!
Genialny pomysl z klubem Polek!:) Solidarnosc jajnikow musi byc! Szczegolnie z naszego kraju!:))
Zdecydowanie tak! Ale panów z Polski też byśmy przyjęły do Klubu, ale…znamy w Sewilli tylko 2 i to bardzo zapracowanych Więc tak po prostu zawiązała się babska grupa;)
Czekam niecierpliwie na Lizbonę Twoimi oczami.
Wiesz, trochę się zaczynam bać pisać o Lizbonie! Wiesz, że nie uda mi się oddać prawdziwego piękna i ducha tego miasta…No ale nic, będę próbować!
No i znów pięknie …kolorowo…do pozazdroszczenia Aniu. Eh gdybym miała takie możliwości plażowania dzisiaj to bym się skusiła. Zostaje mi poczekać do sierpnia na urlop:). Będę się wylegiwać na wyspie -jak na wakacje przystało:). W tym roku prawdziwa plaża, morze , piasek niestety nie ale kamienie …chociaż znając siebie nie wytrzymam długo na plażingu;) . Są w okolicach jednak górki . A ślimaki hmm też bym się nie skusiła:) pozdrawiam
Sierpień już niedługo! Zleci szybko, zobaczysz:) Ja też raczej nie potrafię długo leżeć i „smażyć się” na plaży, więc wolę raczej takie wypoczynkowe miejsca, które pozwolą przy okazji jeszcze coś zwiedzić. Ale na weekend wyrywam się nad ocean zawsze chętnie choćby z tego powodu, żeby uciec od sewilskiego skwaru…Tu już mamy temperatury sięgające 40C w cieniu….Pozdrawiam słonecznie!
Ja tez uwazam ,ze ten pomysl z Klubem Polek to jest doskonaly Bardzo lubie sie z Wami spotykac na winie , kinie i plotkach Swietnie opisalas wszystko jak zawsze i tak bylo wlasnie Zarazilam mnie ta Lizbona i nastepnym razem wybieram sie z Wami .
A my z Tobą Po tygodniu w Niemczech pora nadrobić zaległości i spotkać się na tapas i ploteczki Póki co ciesz się z niespodziewanej wizyty A. Cudowny pomysł miał!
Echhhh, qué suerte tienes… ja przekopując się myślami przez czerwiec nie pamiętam nic poza egzaminami… miesiąc wycięty z życia… ale już jutro ostatni!
Ślimaków w Hiszpanii próbowałam – mama znajomego przyrządziła te „smakołyki” Spróbowałam z ciekawości i żeby nie było mu przykro… zjeść się da… no bo wszystko się DA zjeść jak się człowiek uprze, ale nie żeby było to jakieś super doznanie…
A jak macie jakieś sprawdzone pomysły jak w czasach kryzysu dwójka Polaków może znaleźć pracę w Andaluzji to bym z najwyższą przyjemnością dołączyła do Waszej grupki „Polacas en Sevilla”!!! W ogóle to super pomysł, ale pewnie tak to jest, że za granicą ciągnie czasem do rodaków:)
A Lizbona… – też cel na przyszłość:)
No nic, tymczasem wracam do nauki (ciężkie życie…;)) i niecierpliwych marzeń o Hiszpanii
Mam nadzieję, że ten kryzys i ogromne bezrobocie tutaj w Andaluzji wreszcie się niedługo skończą….i będę mogła Wam podrzucić sporo pomysłów gdzie pracować Z przyjemnością bym Was „dopisała” do naszego polskiego klubu:)
Co do ślimaków, święta racja, fizycznie da się zjeść wszystko, tylko psychika nie pozwala. Ja zjadłam w życiu (dosłownie!) jednego ślimaka i nie zanosi się na powtórkę. Nie dość, że są nieapetyczne, to w smaku po prostu mnie nie przekonały. No ale „podobno” nie sprobowałam jeszcze ziołowego sosiku z ślimaków, więc „podobno” kulinarne doznania jeszcze przede mną. Hmmm, no ja nie wiem!
Trzymam kciuki za naukę! Jestem pewna, że świetnie sobie poradzisz na egzaminach!
Na zjedzenie ślimaków bym się nie odważyła. Może i są dobre, ale wolę nie próbować. Chyba, że przez przypadek. Tak nieświadomie zjadłam kiedyś krewetki i naprawdę polubiłam ich smak, choć długo utrzymywałam, że nigdy ich nie skosztuję.
Lizbona jest na pewno pięknym miastem, jak cała Europa. Nic więc dziwnego, że się w niej zakochałaś. I pewnie nie raz tam wrócisz.
Pomysł z Klubem wyborny. Wspólne wypady i te kolacje. Dzięki temu na pewno jest wam raźniej.
A na upały bym nie narzekała. Ja już nie mogę się doczekać, kiedy w Polsce będą takie temperatury. Dzisiaj co prawda jest całkiem nieźle, ale to jeszcze nie gorąca Andaluzja.
Pozdrawiam serdecznie
Hah! to może i całkiem dobry pomysł spróbować czegoś bezwiednie…czasem po prostu tylko psychika nie pozwala nam próbować nowych smaków Choć w przypadku ślimaków w grę wchodzi też wygląd…krewetki trochę łatwiej jest „przemycić” w jakiejść sałatce czy paelli
Jeszcze nie wiem kiedy, ale do Lizbony na pewno wrócę!
Co do pogody, wiem, wiem…nie powinnam narzekać, tym bardziej że jak mieszkałam w Polsce to przez ponad 20 lat narzekałam na deszcz i zimno. No ale kilka miesięcy z temperaturą 40C to jednak potrafią załamać. Czasem myślę, że łatwiej by było, gdybym mieszkała w Maladze, albo gdziekolwiek indziej na wybrzeżu. Tam temperatury nigdy nie są tak skrajne jak w Sewilli…No ale co zrobić, kocham to miasto, więc i do „piekarnikowych” temperatur muszę się przystosować Pozdrawiam!!!
Klub Polek świetna sprawa a pomysł z tymi wspólnymi kolacjami rewelacja. W Lizbonie jeszcze nie byłam ale wiem, że też się zakocham…może już w przyszłym roku się uda…Nie dziwię się, że podbiła Twoje serce. Kiełbasa jak kiełbasa, ale jadłaś może niemieckie precle z gruboziarnistą solą, kupowane gorące prosto z pieca? To dopiero jest uczta:)
Precli nie miałam okazji jeszcze próbować, hmm, może jeszcze uda mi się je gdzieś kupić przed odlotem..?? Zapomniałam dodać, że próbowałam wczoraj przepyszne podpłomyki. To jest specjalność kuchni alzackiej, ale przynajmniej w tej części Niemiec też są popularne. Pycha!
Pozdrawiam ciepło „po sąsiedzku”!