tehelka 1

Zazwyczaj nie komentuję na blogu bieżących indyjskich wydarzeń. Czekam, aż zainteresują się nimi polskie media i linkuję niektóre ich teksty na fanpejdżu. Od czasu pamiętnego gwałtu na studentce w Delhi, wiadomości o przestępstwach na tle seksualnym w Indiach lądują na pierwszych stronach gazet/portali. Z początku cieszył mnie fakt, że w końcu problem przemocy wobec kobiet, również tej werbalnej czy symbolicznej, seksizmu wszedł do publicznego dyskursu. Zainteresowanie opinii publicznej, w tym zagranicznej, niewąpliwie jest dobrym środkiem nacisku na odpowiednie instancje odpowiedzialne za szukanie rozwiązań. To m.in dzięki niemu doszło do zaostrzenia kodeksu karnego w Indiach, na pewno też – aczkolwiek nikt się do tego nie przyzna – miało wpływ na to, że sprawcom grudniowego gwałtu wymierzono najsurowszą z możliwych kar – karę śmierci.

Ja jednak liczyłam na coś więcej. Miałam nadzieję, że pod wpływem gorących dyskusji zawrze w powszechnej świadomości. Liczyłam na to, że z czeluści społecznego wyparcia wypłyną te wszystkie przestarzałe, śmierdzące naftaliną „Tradycja” wzorce kulturowe, że się je wywróci na lewą stronę, wytrzepie w dyskusjach ze stereotypów „westernizacji”, wykroi co najlepsze, odrzuci, co wytarte i dopasuje do współczesnych potrzeb i miejsca kobiety w społeczeństwie. Słowem: na konstruktywny ferment.

Szczególnie oczekiwałam przyjrzenia się z bliska warunkom, w jakich żyją współczesne Induski, z jakimi barierami muszą się zmagać na codzień i jakie  stereotypy obalać. Jak słusznie zauważyła Kiran Desai w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, sama tutejsza infrastruktura nie sprzyja aktywności kobiet:

Weźmy kobiety w Indiach – już im się pozwala na samodzielne życie, ba, nawet ich rodziny je do tego namawiają, ojcowie posyłają córki na studia, żeby potem mogły się same utrzymywać. A mimo to warunki, w jakich te kobiety funkcjonują, wciąż nie są do tego przystosowane – nie ma mieszkań dla singli, dobrego transportu, bezpiecznych ulic.

Nie oszukujmy się jednak, autobusy nie atakują kobiet, ulice ich nie obmacują. To ludzie gwałcą ludzi. Więc to im trzeba się przyjrzeć – indywidualnie i kolektywnie – jako społeczeństwu. Nie twierdzę, że musimy „wytłumaczyć” czy „zrozumieć”, o tym tu nie może być mowy. Ale musimy spróbować „dowiedzieć sie”, co poszło źle, w którym momencie społeczeństwo deklarujące cześć dla bogiń i boskość kobiet, tak uprzedmiotowiło kobiety z krwi i kości, wystawiło na łaskę i niełaskę mężczyzny, który oceni, czy jeszcze jesteś godną szacunku PORZĄDNĄ KOBIETĄ, czy już WYWŁOKĄ ośmielającą się wychodzić wieczorem na miasto, może w męskim towarzystwie, może w krótkiej spódnicy, a nawet nie daj Boże wypić drinka. Do dzisiaj mam w głowie wypowiedź jednego ze sprawców gwałtu na studentce, który twierdził, że „chciał jej udzielić lekcji”. Morderca i zwyrodnialec chciał udzielić lekcji moralności… To jest poziom absurdu, który mnie szokuje, wobec którego jestem kompletnie bezradna. Gwałty są ekstremalnymi sytuacjami, nie przydarzają się każdej kobiecie w Indiach (na szczęście), ale przyjrzyjmy się uważniej, na jakim podłożu wyrastają, bo to ono ma wpływ na życie i dotyczy KAŻDEJ Induski.

Gdy ktoś mnie pyta, czy boję się gwałtów w Delhi, odpowiadam, że nie. Mam poczucie bezpieczeństwa, bo NIE RYZYKUJĘ. Moje życie towarzyskie uległo dramatycznemu skurczeniu od czasu zamieszkania w Delhi, moja swoboda poruszania się po mieście spadła na łeb na szyję. Jeżdżę z punktu A do punktu B, tu nie ma miejsca na spontaniczność i improwizację. Tak, to klatka, i co z tego, że ze złota. Chciałabym, aby O TYM się mówiło.

Tymczasem zagraniczne media postawiły cały kraj pod pręgierzem. Co jakiś czas wyłuskiwały co bardziej sensacyjne wiadomości i rzucały je publice na pożarcie. Nie kwapiły się, by umieścić je w należnym kontekście, nie spieszyły z analizami, nie fatygowały się, aby raportować o tym, jak sami Indusi walczą z tym ohydnym zjawskiem, jak nad nim debatują. Internetowe sępy rozszarpywały kolejnego krwawego niusa i napawały się wyższością nad tym „dzikim krajem ciapatów”. I tylko to poczucie wyższości zostało po tych publikacjach, bo WIEDZY ich czytelnikom nie przybyło od tego ani krztynę.

Jest nawet gorzej. Uzbrojeni w oręż „świętej racji”, niektórzy obcokrajowcy używają tej kwestii jak szabelki w dyskusji: „No to co tam u Was z tymi gwałtami?” W domyśle: „Ogarnijcie się, ucywilizujcie!” Na co indyjski rozmówca, wyrwany do odpowiedzi, przewraca oczami i myśli: „O Boże, znowu! I jak Ci to wytłumaczyć, ignorancie?” Bo trudno jest rozmawiać z kimś z zewnątrz o największych osobistych bolączkach, jeśli czuje się, że wszystko, co powiesz, zostanie wykorzystane przeciwko tobie. A zupełną już dla mnie porażką jest fakt, że takie histeryczne, tendencyjne i wyrywkowe informowanie daje pretekst do zamiecenia CAŁEJ sprawy pod dywan, gdy tenże rozmówca, przyciśnięty do muru, zacznie się bronić w deseń: „Nie ma takiego problemu, media przesadzają”. Tak – media przesadzają, ale OWSZEM, problem JEST, tylko trochę bardziej w głębi.

Dlatego nie chciałam przyłączać się do tej histerii zachodnich mediów i chociaż wiele razy poruszały mnie wiadomości o następnych gwałtach i przestępstwach wobec kobiet (gwałt na dziennikarce w Mumbaju, seks – afery dotyczące duchownych i wiele innych im podobnych), zaciskałam zęby i nie linkowałam ich na fanpejdżu. Wydawało mi się to bezcelowe dla sprawy. „Indusi muszą sobie sami pomóc, nic tu po nas” – myślałam.

Duże nadzieje pokładałam w indyjskiej czwartej władzy – mediach, w tym zwłaszcza w prasie, która już nieraz odkrywała przekręty na szczytach władzy, walczyła (skutecznie!) o sprawiedliwość dla ofiar, trzymała rękę na pulsie społecznych zmian i nie szczędziła Indusom surowej krytyki.

Od kilku dni ta władza jest w szoku. Od kilku dni to główny temat na Facebooku i Twitterze, a temperatura doniesień nie wydaje się opadać. Co się stało?

Jeśli powiem, że dziennikarz, założyciel i redaktor naczelny tygodnika Tehelka, został oskarżony o molestowanie (teraz to już nawet zarzut gwałtu) młodej dziennikarki, swojej podwładnej, to obawiam się, że nikt postronny nie zrozumiałby wagi tego wydarzenia.

Przede wszystkim: to nie jakikolwiek dziennikarz, to Tarun J. Tejpal, 50-letni znany i nagradzany dziennikarz, eseista i pisarz. Publikował nie tylko w Indiach, ale również w zagranicznej prasie. W 2002 roku Businessweek zaliczył go do 50 najważniejszych osób zmieniającej się Azji, w 2009 do 50 osób o największej władzy w Indiach, w 2007 Guardian uznał go za jedną z 20 najważniejszych osób tworzących elity Indii. Był nawet w Polsce, gdzie wydano jedną z jego powieści.

To też nie jakakolwiek gazeta. Tehelce, którą Tejpal założył 13 lat temu, przyświeca hasło „Free. Fair. Fearless” („Wolna. Sprawiedliwa. Nieustraszona”). To nagradzany tygodnik, który wsławił się szczególnie dziennikarstwem śledczym i bezkompromisowością. Jego dziennikarze wykryli kilka naprawdę grubych afer, narazili się wielu ludziom władzy. To tygodnik, którego współzałożycielka i redaktorka, znana z feministycznych poglądów Shoma Chaudhury bardzo krytycznie wyrażała się na temat etyki w obecnych indyjskich mediach.

Dane i wizerunek młodej dziennikarki nie są upublicznione, z krążących w sieci informacji można wywnioskować, że jest młodziutką, dwudziestokilkuletnią dziennikarką zatrudnioną w Tehelce, prawdopodobnie również córką kolegi Tejpala, a ponoć również koleżanką jego własnej córki. No cóż, może przydaje to sprawie pikanterii, ale ja patrzę na to raczej pod kątem utraconego zaufania – to nie była dla niej obca osoba.

Co się stało? O tym wiedzą na pewno dwie zainteresowane osoby, które do tej pory nie wypowiedziały się na ten temat oficjalnie. Zdarzenia są rekonstruowane przez prasę na podstawie maili i przecieków. Dziennikarka oskarżyła Tejpala w mailu skierowanym do redaktor Chaudhury o dwukrotne napastowanie seksualne w hotelowej windzie. Rzecz miała miejsce podczas wyjazdu służbowego, podczas konferencji organizowanej przez tygodnik na Goa. Chaudhury wezwała Tejpala do przeprosin, co ten uczynił również drogą mailową:

I apologise unconditionally for the shameful lapse of judgement that led me to attempt a sexual liaison with you on two occasions on 7 November and 8 November 2013, despite your clear reluctance that you did not want such attention from me.
(Przepraszam bezwarunkowo za haniebne zapomnienie się, które doprowadziło mnie do dwukrotnego podjęcia próby kontaktu seksualnego z tobą, w dniu 7 listopada i 8 listopada 2013 r., mimo twojej jasno wyrażonej niechęci do tego typu zainteresowania tobą z mojej strony – tłum. moje)

Gdy maile ujrzały światło dzienne i rozpętała się afera, Tejpal sam wymierzył sobie karę – odsunięcie się od kierowania gazetą na… 6 miesięcy. To, jak również zapewnienia Chaudhury, że jest to „wewnętrzna sprawa” i że ofiara przyjęła przeprosiny (sama zainteresowana zaprzeczyła, pisząc, że wersja Tejpala nie oddaje charakteru napaści) dolało tylko oliwy do ognia. Tejpal, widząc co się dzieje, zatrudnił jednego z najlepszych indyjskich adwokatów. Oświadczył, że przeprosiny napisał pod naciskiem Chaudhury, do kontaktu doszło za obopólną zgodą, a on jest wrabiany przez przeciwne mu siły polityczne.

Goańska policja rozpoczęła dochodzenie, być może Tejpal zostanie aresztowany. Sprawa jest w toku. Jak to w takich przypadkach bywa, wielu już wydało wyrok. Doszło do tego, że z powodu bezpardonowych i wulgarnych ataków, Bogu ducha winna córka Tejpala, również dziennikarka i obrończyni praw zwierząt, Cara Tejpal, musiała usunąć konto na Twitterze.

Tak czy siak, stało się wiele złego i jest to na pewno smutna wiadomość dla każdego, komu leży na sercu poprawa sytuacji kobiet w Indiach.