Filipińska Bucket List
Już jakiś czas temu zdążyłam dojść do wniosku, że z Filipinami sprawa wygląda następująco – im dłużej się tu mieszka i im więcej miejsc miało okazję się odwiedzić, tym… jeszcze większą ochotę ma się na kolejne. Powstała więc krótka lista, która potem niepostrzeżenie zamieniła się w listę całkiem długą. A potem jeszcze dłuższą. Planowalam się nią z Wami podzielić mniej więcej na początku roku, ale w związku z tym, że praktycznie od samego początku rzuciłam się w wir odhaczania kolejnych punktów, listą dzielę się dzisiaj i pozostawiam ją taką, jaka była na początku stycznia, z zaznaczeniem miejsc, które do tej pory udało mi się już odwiedzić, zobaczyć i sprawdzić na własne oczy. Kolejność alfabetyczna.
1. Baguio to truskawki. To temperatury niższe niż gdziekolwiek i poranne mgły. I lasy sosnowe wokół. Do tego góry. Nigdy nie miałam złudzeń, że Baguio jest również sporym wielkości miastem, więc nie liczyłam na to, że kiedy tam już pojadę, zobaczę „spokojne górskie miasteczko”. Bywało spokojnie, ale bywało też różnie. Ale że truskawki wyśmienite, architektura przypominająca nieco brazylijskie fawele, a planowane galerie nadal nie odwiedzone, to mam przynajmniej 3 dobre powody, żeby tam wrócić.
2. Do Baler, czyli niewielkiej miejscowości położonej na północny-wschód od Manili, jeszcze do niedawna nie tak łatwo było dotrzeć, bo jedna jedyna prowadząca tam droga była wyjątkowo kiepskiej jakości. Teraz droga jest, więc jest też powód, żeby odwiedzić tę mekkę surferów. Z jakiegoś powodu lubię tego typu miejscowości. Sprawdzone w różnych okolicznościach.
4. Wiadomo nie od dziś, że batangas to uprawy kawy i nie od dziś tam się wybieram, ale że dotąd nie było okazji, mam nadzieję to w końcu zmienić… w najbliższą sobotę i w końcu odwiedzić znajomego i jego plantację kawy.
5. Bicol słynie z rekinów wielorybich, z którymi pływać można w Donsol; wulkanu Mayon, czyli jednego z najbardziej perfekcyjnie ukształtowanych wulkanów na świecie i… dobrej kuchni. Trzeba to sprawdzić.
6. Wyspy Calaguas (prowincja Bicol) to obok Camiguin jedne z tych plaż, które być może warto sprawdzić. Na krótko, ale zawsze.
7. Camarines Sur na zdjęciach wygląda cudnie. Trochę jak El Nido, trochę jak Coron. No i nie trzeba nigdzie lecieć, ale można podjechać samochodem. I czuję, że bardzo mi się tam spodoba.
8. O tym, że na plaże ciągnie mnie nieszczególnie, wiadomo nie od dziś. Ale jest na Filipinach kilka takich, które chętnie bym jednak zobaczyła z plażami wyspy Camiguin na samym szczycie. Piasek podobno tej samej jakości, co na Boracay, za to bez tłumów i generalnie bardziej klimatycznie.
10. W Cotabato, mam tu na myśli miasto, jest sporo ciekawych miejsc do zobaczenia począwszy od najbardziej okazałego filipińskiego Wielkiego Meczetu, poprzez pracę lokalnych tkaczy, markety, charakterystyczne dla tych rejonów wyroby z brązu. Podobno jest tam już całkiem bezpiecznie.
12. Davao i okolice. Może nie samo miasto, bo zakładam, że do najurodziwszych nie należy, za to okolica to już zupełnie inna sprawa. Będą plaże i góry, a że w sierpniu odbywa się tam lokalny festiwal, to może właśnie wówczas dobrze byłoby się tam wybrać?
13. Hundred Islands to cała masa niewielkich wycieczek, które można zwiedzić w ramach island hoppingu. Słyszałam dobre rzeczy na ten temat, więc dlaczego nie.
15. O jeepneyu, czyli jednej z filipińskich ikon, pisałam przy okazji wizyty w tutejszej fabryce, ale zupełnie przeoczyłam ubiegłoroczną paradę tych kolorowych pojazdów w Manili. A można było podczas niej zobaczyć dziesiątki najpiękniejszych, najbardziej kolorowych i najbardziej wyróżniających się pojazdów. Mam nadzieję, że nie była to pierwsza i ostatnia parada i że będzie mi dane zobaczyć ją w tym roku. Z pewnością dam znać, jeśli natknę się gdzieś na jakieś informacje w tym temacie.
16. Mumie w Kabayan to atrakcja z pewnością nie dla każdego, ale dla mnie akurat tak. Mumie Ibaloiów pojawiły się zatem na mojej liście stosunkowo szybko, a w styczniu miałam okazję zobaczyć je na własne oczy. „Creepy„, jak by to niektórzy z angielska określili, ale nadal warto.
18. O sobotnim ryneczku w Makati, w Salcedo Village słyszałam od dawna, ale zwykle jakoś nie po drodze, bo najczęściej w soboty są ciekawsze rzeczy do roboty. Tym bardziej, że z tego, co słyszałam, ryneczek nijak ma się do faktycznie ciekawych lokalnych marketów manilskich. Ale wypadałoby się o tym w końcu przekonać na własne oczy.
19. Nieopodal północnych krańców wyspy Luzon leży sobie maleńka Palaui i czeka na gości. Hoteli czy guesthouse'ów nie ma tam żadnych, więc pozostaje namiot, za to klimat urokliwy, przypominający nieco nasze ulubione Batanes.
21. Lake Sebu w prowincji South Cotabato na wyspie Mindanao było jednym z tych miejsc, na informacje o których natknęłam się albo zaraz po przeprowadzce na Filipiny albo jeszcze wcześniej. Miałam wizję spokojnej wody, kwiatów w pełnym rozkwicie i fantastycznych strojów ludzi T'Boli. Nie do końca tak było, kiedy pojechałam tam w styczniu, co nie znaczy, że było zupełnie niesatysfakcjonująco. Ale o tym już niebawem na blogu.
22. Na Siquior wybieraliśmy się w listopadzie 2011, ale zachorowała nasza kotka, więc odpuściliśmy sobie ten wyjazd i przepadł był bilet. W listopadzie ubiegłego roku kupiliśmy zatem nowy z planem wyjazdu w lutym (ubiegły weekend) i wizjami odwiedzin lokalnych szamanów i wałęsania się po lokalnych drogach na motorze, ale w związku z moją poparzoną nogą, sprawami do załatwienia na miejscu, zmęczeniem spowodowanym nieustannymi wyjazdami i faktem, że tylko wydawało mi się, że 25 lutego w związku z rocznicą rewolucji przypadnie długi weekend, odpuściliśmy. Do trzech razy sztuka.
23. Na południowych krańcach Filipin, czyli w Tawi Tawi też już w sumie byliśmy (listopad 2011), ale ciagle mamy mały niedosyt (a przynajmniej mam go ja), bowiem w związku z trudnościami transportowymi nie byliśmy w stanie odwiedzić tych wiosek ludzi Badjau, które odwiedzić chcieliśmy.
25. Zambales jest w dużej mierze dzikie, puste, a do tego ma równie dużo dzikich i pustych plaż, z których najchętniej wybrałabym Anawangin Cove, dokąd wybrać się należy z własnym namiotem.
26. Z Zamboangą jest taka historia, że po raz pierwszy w życiu (i mam nadzieję – ostatni) przez przypadek wymazałam zdjęcia z karty, zanim zrzuciłam je na komputer. Zatem mimo, że odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc, a tych jeszcze ciekawszych odwiedzić nie mogliśmy z powodu trwających akurat zamieszek, też jest dobry powód, aby kiedyś tam wrócić.
No i znowu wydłuża się lista. Właśnie dopisałam kolejne miejsca i wpiszę następne, jeśli nadal będą się pojawiać (w sumie nie mam co do tego wątpliwości;) Od razu zaznaczam też, że na liście nie ma ani lokalnych plemion, do których bardzo chciałabym dotrzeć, ani festiwali, które chciałabym zobaczyć, z jednego prostego powodu – wówczas byłaby to byłaby lista bez końca;)
A najlepsze w tym wszystkim jest to, że to samo życie za mnie zdecydowało o pozostaniu na Filipinach zamiast zaliczeniu kolejnych wyjazdów do sąsiednich krajów, bo w związku z brakiem miejsca w paszporcie (w natłoku wydarzeń nie zdążyłam się pochwalić, że wniosek w końcu złożony:))), musiałam drastycznie ograniczyć wyjazdy zagraniczne wiążące się z kolejnymi pieczątkami. A w ten właśnie sposób zaczęłam eksplorować Filipiny jeszcze bardziej.
I wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek;)