Poniedziałek, 13 czerwca 2011 to długi i męczący dzień. Pobudka przed 7.00, ostatnia segregacja rzeczy, które mają zostać. ma przyjechać o 9.00.

godz. 7.47 Postanawiamy zrobić kilka ostatnich zdjęć, tak na pamiątkę. Kuchnia, pokój i sypialnia przed przyjazdem panów od przeprowadzek.

godz. 9.00 Telefon z firmy przeprowadzkowej. Przepraszają, ale spóźnią się, bo popsuł się samochód. Mówią, że zabiorą cały sprzęt do pakowania i przyjadą taksówką, a na swoje auto poczekają u nas.

godz. 9.05 Telefon z centrali firmy przeprowadzkowej. Potwierdzają wersję panów od przeprowadzki. Uspokajają, że na pewno wszystko będzie OK.

godz. 9.50 Przejeżdża dwóch panów w czerwonych koszulkach z napisem , trochę ponad setka kartonów w różnych kształtach, jakaś tektura, liny i inne takie.

godz. 10.49 Pan nr 1 cały czas opróżnia szafki w kuchni, pan nr 2 pakuje rzeczy z sypialni.

– Dużo tego, co? – stwierdzam patrząc na te wszystkie kartony, których przybywa z minuty na minutę.
– To jest niby dużo? – pan nr 1 wzrusza ramionami – Pani kochana, to jest nic! Dużo to było, jak przeprowadzaliśmy rodzinę z willi pod Berlinem – nazbierało im się tego wszystkiego tir i ciężarówka!
Nie potrafię sobie tego wyobrazić!
godz. 13.34 Za chwilę zacznie się pakowanie sofy.

godz. 15.46 Panowie pracują jak przysłowiowe mrówki, kartonów nadal przybywa. Pojawia się pan nr 3, czyli kierowca popsutego samochodu. Nowy samochód jedzie do nas z Warszawy.
– Dużo macie takich zleceń? – pytamy, kiedy wreszcie panowie zrobili sobie krótką przerwę.
– No… A teraz latem to dopiero się sezon zacznie. Będzie tego sporo, bo latem się najchętniej wszyscy przeprowadzają. – z zadowoleniem na twarzy oznajmia pan nr 1. – A potem późną jesienią jeszcze, małą przerwę robią na święta i od nowa. – dodaje.
Potwierdza się, że nie robimy niczego wyjątkowego.

godz. 15.48 W tym czasie nieco już uspokojone buszują na kartonach w spakowanej sypialni.

godz. 18.06 Pan nr 2 oznajmia mi, że to potrwa do 22.00, co zresztą biorę to za dobry żart, bo prawie wszystko już spakowane. Ale nie…
– Samochód przyjedzie tak około 19.30, potem ładowanie. 22.00 jak nic. – pan nr 2 dziwi się, że dziwię się ja.
godz. 19.50 Zachwycam się pudełkiem z wmontowanym drążkiem na wieszaki.
– Standard. – wzrusza ramionami pan nr 3. – Przecież inaczej wszystko by się zniszczyło.
No niby tak, ale jakoś wcześniej o tym nie myśleliśmy.

godz. 19.55 Pokój jest pełen pudeł.
Marudzę, że długo to trwa. Ktoś dosłyszał i się śmieje.
– Długo to było, jak pakowaliśmy ambasadę amerykańską w Wielkiej Brytanii. Trzy dni! Całe, od rana do wieczora.- to stwierdza pan nr 1.
Nie-praw-do-po-do-bne!

godz. 20.55 Trwa załadunek do samochodu, a my obserwujemy wszystko z .

godz. 21.31 – Ile tego jeszcze? – krzyczy stojący przy samochodzie pan nr 1 do pana nr 3 znajdującego się w tym czasie na balkonie.
Pan nr 3 ogarnia pokój jednym spojrzeniem i odkrzykuje:
– 7 linenów, dwa flaty i podwyższony buks*!
Ja biegnę zapisać to zdanie.

godz. 22.00 Samochód jest pełen, a panowie odjeżdżają uprzednio się z nami żegnając.

Stoimy, patrzymy z niedowierzaniem na nasze puste i stwierdzamy, że sami z pewnością byśmy tego nie zorganizowali.

Punkt 22.00. Spojrzałam wtedy na zegar, więc wiem na pewno.

* Z naszych obserwacji wynika, że:
– linen – to najprawdopodobniej karton o standardowych wymiarach;
– flat – płaski karton;
– buks- karton na , zwykle mniejszy niż standardowy. Czasem bywa też nieco wyższy, tak jak ten wpomniany.