Przed nami duuużo pracy.
Właśnie próbujemy się jakoś ogarnąć i zabrać do roboty, bo musimy posegregować wszystkie nasze rzeczy tj. podzielić je na 3 grupy:
1. grupa to szczęśliwcy, którzy polecą z nami samolotem;
2. grupa jest największa, bo to wszyscy ci, których czeka podróż w dawnym stylu – popłyną statkiem (no, kontenerowcem) i do Manili dotrą dopiero na początku sierpnia;
3. grupa to pechowcy, którzy zostają. No, ale i tacy będą musieli się znaleźć, bo całkiem sporo się tego wszystkiego zebrało przez ostatnie 8 lat.
W poniedziałek wkracza tu („wkracza” najlepiej oddaje to moje wyobrażenia) firma przeprowadzkowa i panowie zabiorą prawie wszystko do kontenera, a ten z kolei trafi potem na statek płynący do Manili.
I od tego czasu będziemy mieszkać w prawie zupełnie pustym mieszkaniu, nie licząc materaca, dwóch plażowych leżaków, stolika LACK z Ikei, starego stołu służącego mi do tej pory za biurko i dwóch składanych krzeseł od teściowej, o czym ona zresztą jeszcze nie wie. Nie możemy narzekać, bo będzie kuchnia, łazienka i duże szafy w przedpokoju, więc bądźmy szczerzy – bywało już gorzej.
A tak poza tym, to powolutku załatwiamy wszysto po kolei. I tak:
– wszystkie zwierzaki zaliczyły już wizytę u weterynarza, zostały zaczipowane (łatwo nie było), zaszczepione i mają nawet swoje własne paszporty;
– mamy już odpis aktu ślubu po angielsku, który będzie mi potrzebny do otrzymania wizy stałego pobytu na Filipinach. Stwierdzić przy tym muszę, że wreszcie ten akt ślubu do czegoś się przyda;)
– sprzedaliśmy samochód Krzycha. Smutno było, bo spędził z nami kilka dobrych latek, ale trafił do rąk tak bardzo sympatycznej osoby, że lepiej trafić nie mógł;)
I pewnie jeszcze jakieś inne sprawy zostały odhaczone, tylko wyleciało mi to z głowy – przypomni się później.
Tymczasem wracam do tych wszystkich papierów, pudełek, książek, butów i innych takich. Nawet nie chcę wiedzieć, ile tego jest.