Wyobraźcie sobie taką oto sytuację: Sylwester, godziny okołopołudniowe. Siedzicie właśnie w pociągu do Berlina, bo stamtąd odlatuje Wasz samolot do Omanu. zaplanowaliście przywitać właśnie na jego pokładzie. W pociągu nieco nudnawo. Patrzycie za okno (tam zwykła zimowa plucha), czytacie, przeglądacie , aż wtem… postanowiliście się upewnić, o której dokładnie odlatuje ten Wasz wymarzony noworoczny samolot. I nie jest łatwo Wam uwierzyć, kiedy okazuje się że jest on właśnie gdzieś w powietrzu w drodze do Stambułu. Uciekł był. Właściwie nie uciekł, bo wyleciał o czasie. To Wy się pomyliliście. Bo kiedy kupuje się w Turkish Airlines większą liczbę biletów, to bardzo łatwo pomylić te do Omanu z tymi do Iranu. Co robicie? Ja zamilkłam, co jest u mnie oznaką szczytowego poziomu wk…u. Zdenerwowania, powiedzmy. Myśleć zaczęłam dopiero za czas jakiś.

Mogliśmy wracać do Poznania. Pociąg powrotny za dopiero za kilka godzin. Wrócilibyśmy do pustego domu (i pustej lodówki, i pustego barku) akurat wtedy, kiedy w najlepsze trwałyby imprezy sylwestrowe. Mało zabawne. Smutne wręcz. Mogliśmy zostać w Berlinie. Oboje lubimy to miasto, więc w sumie to nie problem. Ale ta jesienna plucha i sylwestrowe w hotelach… Średnio kuszące. Zdecydowaliśmy zatem, że pojedziemy na lotnisko i zobaczymy, co da się z tym fantem zrobić.

Na Teglu pustki. Po kolei odlatują ostatnie samoloty. Błąkają się ostatni pasażerowie. Biura linii lotniczych zamknięte lub właśnie zamykane. W tym nasze – Turkish Arlines. Nie ma więc szansy zmienić biletu. W akcie desperacji szukam lotu. Jakiegokolwiek. Gdziekolwiek. Ma być ciepło albo choćby cieplej. I koniecznie słonecznie. Za chwilę odlatuje samolot na Majorkę. Nie zdążymy. Za jakiś czas na Teneryfę. Byliśmy. Jest jeszcze chyba . Ale nagle otwiera się biuro Turkish Airlines. Jest nadzieja. Może możemy polecieć do Omanu następnym samolotem? Możemy, oczywiście. Żaden problem. Szkopuł w tym, że ten następny odlatuje dopiero za dwa dni. Przytomnie dogaduję się z przemiłą panią, że problem właśnie z trasą – Muscat, bo do Stambułu jest jeszcze inny samolot. Za kilka godzin.

Chwilę później mamy więc w rękach przebukowane bilety i siedząc w lotniskowej kafejce szukamy hotelu na TĘ noc, a właściwie na dwie, bo dopiero wtedy odleci nasz samolot z Turcji. Kolejnych kilka godzin później ciekawi świata lądujemy w Stambule, dostajemy zaproszenie na imprezę i Nowy Rok witamy na dachu jednego z ów z fajerwerkami nad stambulskimi meczetami w tle. Cóż tu dużo pisać, jest bajecznie!

Nowy Rok spędzamy błąkając się po uliczkach stambulskiego centrum, wypijając litry herbaty i zajadając się wprost nieprzyzwoitymi ilościami baklavy. Nie żałujemy ani przez chwilę. Stambuł znienacka skoczył na listę naszych ulubionych miast, a my chyba właśnie od tego momentu przekonujemy się, że faktycznie – czasem takie przypadkowe zmiany wychodzą wszystkim na dobre.

p.s. Opisane wypadki miały miejsce pewnego dżdżystego Sylwestra w grudniu 2011 r.

DSC_8150

DSC_8128

DSC_8123

DSC_8331

DSC_8133

DSC_8154

DSC_8043

DSC_8131

DSC_8247

DSC_8333

DSC_8036

DSC_8138

DSC_8047

DSC_8064

DSC_8076

DSC_8079

DSC_8081

DSC_8093

DSC_8115

DSC_8297

DSC_8321

DSC_8250

DSC_8259

DSC_8158

DSC_8165

DSC_8178

DSC_8183

DSC_8194

DSC_8196

DSC_8223

I jako bonus, Krzyśkowy :