Aktualizacja z dn. 1.03. – Pierwotny tytuł tego posta to „Gdzie mieszkać w Manili”, jednak aa podstawie ponad półrocznego doświadczenia stwierdzamy, że NIE należy wybierać Pasig City.

W zasadzie jeszcze w trakcie rozważań 'jechać, czy nie jechać' pojawił się temat mieszkania. Jak tylko zlokalizowaliśmy na mapie biuro Multiply, rozpoczęliśmy studiowanie Google Maps i układu całej metropolii. Okazało się, że Metro to w sumie 16 miast zamieszkałych przez ok. 12 mln ludzi (niektórzy twierdzą, że mieszkańców być ich nawet 16 mln.). Moje przyszłe biuro zlokalizowane jest w Pasig City, w dzielnicy zwanej Ortigas Center. Jest to drugie najważniejsze (po Makati) centrum biznesowe w Metro Manila.

Poszukując mieszkań do wynajęcia nasze pierwsze kliki skierowaliśmy na zaprzyjaźnioną stronę z ogłoszeniami Sulit.com.ph (również własność MIH/Naspers). Tam zawęziliśmy poszukiwania do Pasig City i trafiliśmy na całe mnóstwo ofert, z których większość wydawała się przystępna cenowo.

Szukaliśmy mieszkania zbliżonego rozmiarem do naszego, czyli 60-80 m2. W oko wpadły nam osiedla Riverfront Residences oraz East Raya, oba są dziełem firmy developerskiej o nazwie DMCI. Wszystko wskazywało na to, że znalezienie mieszkania będzie dziecinnie proste: było mnóstwo ofert po przystępnych cenach i w dodatku w lokalizacjach, które bardzo nam przypadły do gustu. Wrażenie to zostało zweryfikowane podczas mojej pierwszej wizyty w Manili na początku kwietnia. Okazało się bowiem, że większość ofert umieszczanych w serwisach ogłoszeniowych (zaglądaliśmy też na lokalną wersję OLX) jest już nieaktualna. Nie ma też zbyt wielu profesjonalnych agentów od nieruchomości. Podkreślam: profesjonalnych!

Kiedy umówiłem się z pierwszym z pośredników wszystko było wprawdzie OK, ale mieszkania, które widziałem w East Raya oraz nieco bardziej odległym Royal Palm były po prostu zbyt małe, żeby pomieścić nasze wielkie . Co z tego, że miało 70, czy 80 m2, skoro na tej powierzchni zmieściły się 3 sypialnie, 2 łazienki, , pokój dzienny, jadalnia, balkon, a czasem także pomieszczenie dla pokojówki! A wszystko dlatego, że na Filipinach wartość mieszkania mierzy się ilością sypialni.

Agent (a raczej agentka) numer 2 miała do pokazania bardzo podobne lokale, tyle że jej 'profesjonalizm' gdzieś się zapodział: spóźniła się jakieś 40 min, przyjechała komunikacją publiczną, a oglądać mieszkania pojechaliśmy taksówką, za którą miałem możliwość zapłacić :)

Widząc tę sytuację jako beznadziejną dzwoniłem do innych agentów i oglądałem mieszkania położone w rozsądnej odległości od biura, niekoniecznie na nowych osiedlach. Niestety wybór ograniczał się do wysokich na 40 pięter budynków, gdzie mieszkania były o wiele bardziej przestronne lub do niskiej zabudowy dzielnicy San Antonio. , na które byłoby nas stać były niestety niepierwszej młodości, a San Antonio okazało się przykładem klasycznej azjatyckiej myśli urbanistycznej, z pajęczyną kabli rozpiętą nad uliczkami i kratami w oknach mieszkań położonych na niższych piętrach. Po prostu nic ciekawego.

Przed moim wyjazdem koleżeństwo w biurze żarliwie deklarowało chęć pomocy obiecując, że będą sprawdzać podsyłane przeze mnie oferty i wysyłać mi zdjęcia mieszkań. Wierząc, że tak właśnie będzie wróciłem do PL, aby za chwilę pojechać z Anią do Rajasthanu. Niestety przez kolejne 6 tygodni nie wydarzyło się absolutnie nic, co przybliżyłoby nas do wynajęcia mieszkania. A do wyjazdu Ani pozostał już zaledwie miesiąc.

W dość nerwowej atmosferze zintensyfikowałem swoje poszukiwania, pisząc i dzwoniąc codziennie do kilku-kilkunastu agentów. Normą było to, że moje maile 'nie docierały', agenci 'nie mieli czasu', albo zamiast wskazanych przez nas ofert proponowali 'inne, lepsze', np. zamiast apartamentu w nowoczesnym drapaczu chmur, małe mieszkanie z odrapanymi ścianami. Po około tygodniowych polowaniach znalazłem wreszcie 4 sensownych pośredników, którzy zdołali zgromadzić kilkanaście aktualnych ofert. Sprawdziłem wszystko osobiście, jadąc na Filipiny po raz kolejny w połowie maja.

Pierwszy dzień był wyjątkowo intensywny, gdyż w sumie z 3 agentami obejrzałem około 12 mieszkań. Wśród nich były dobrze zapowiadające się budynki Wack Wack 8 i mieszkania w dzielnicy o uroczej nazwie Valle Verde. Dzień zakończył się ponad 3-godzinną rozmową na Skype z Anią, podczas której eliminowaliśmy kolejno wszystkie opcje i zastanawialiśmy się co dalej. Kiedy sytuacja wyglądała naprawdę beznadziejnie, sprawdziliśmy jeszcze raz oferty czwartego agenta, z którym byłem umówiony na kolejny dzień. Miał dla nas mieszkania w Riverfront oraz Royal Palm, jednakże po tym jak odszukaliśmy w sieci plany tych mieszkań, pojawiła się nadzieja. Nie były aż tak przeładowane zbędnymi pomieszczeniami.

To był niemal rzut na taśmę. Postanowiliśmy, że jeśli tego dnia nie znajdę sensownego mieszkania, wracam i będziemy przesuwać termin przeprowadzki na wrzesień. Na szczęście mieszkania, które widziałem tym razem spełniły wszystkie nasze kryteria: były w miarę nowe, przestronne, relatywnie blisko biura (jakieś 3,5 km) i cena nie była z kosmosu. W miarę korzystne były także warunki wynajmu: 2 czynsze z + 2 miesiące kaucji + 10 czeków z przyszłą datą. Jest to o tyle istotne, że dzień wcześniej oglądałem mieszkania, gdzie w skrajnych przypadkach oczekiwano płatności góry za cały rok!

Ostatecznie zdecydowaliśmy się na 74,5 m2 na osiedlu Riverfront Residences. Myślę, że więcej o tym mieszkaniu napiszę przy okazji remontu, który będzie mnie czekał na miejscu. Póki co zerknijcie na stronę developera oraz na poniższe zdjęcia…