Nasza przygoda z balijskimi plażami zaczęła się na Pandawa Beach. Trafiliśmy tam niejako przypadkiem, pewnego niedzielnego popołudnia i choć widok z góry na turkusowe morze był naprawdę przepyszny, to już na dole srodze się rozczarowaliśmy. Być może z powodu odpływu morza (wody było jak na lekarstwo), być może z powodu dzikich tłumów (niedziela + jakieś szkolne wycieczki), a może po prostu dlatego, że na samej plaży spędziliśmy zaledwie 2 godziny i było tak jakoś zwyczajnie. Ot, nijako. Wracać nie zamierzaliśmy, choć jak to mówią „nigdy nie mów nigdy”… Mniej więcej miesiącu albo dwóch zdecydowaliśmy się dać Pandawa Beach jeszcze jedną szansę i pojechaliśmy wyhasać Charliego. A tu same niespodzianki: woda jest (dla odmiany przypływ), tłumów brak (mimo niedzieli), a do tego jest jakoś tak wyjątkowo spokojnie i bezpretensjonalnie. Po tym długim popołudniu (choć w naszej ocenie nadal zbyt krótkim), Pandawa Beach została wpisana na naszą subiektywną listę ulubionych balijskich plaż.

marzyła nam się od samego początku. Słyszeliśmy o pięknym białym piasku (rzekomo najładniejszym na Bali) i rewelacyjnych falach, więc wybraliśmy się tam, jak tylko nadarzyła się ku temu okazja. Bez większej wiedzy w temacie przypływów i odpływów (teraz sprawdzamy je na bieżąco za pomocą aplikacji Bali Tide Times) trafiliśmy na superprzypływ. Na Dreamland Beach atakowała fala za falą, turyści schronili się daleko od wody bez żadnej gwarancji, że fala ich nie dosięgnie, a w bezpośrednim sąsiedztwie morza została jedynie popiskująca z przestrachem grupa z Korei. Patrzyliśmy na rozszalałe morze z mieszanką niepokoju i podziwu, bo widok był w równym stopniu groźny, co imponujący. Imponujący na tyle, że wróciliśmy tam zaraz następnego dnia i to mimo oczywistych mankamentów, o których tu jeszcze nie wspomniałam: wybierając się na Dreamland Beach trzeba przejechać przez nie dodający urody półwyspowi kompleks nowopowstałych wielkich resortów w klimacie tych z Nusa Dua, a dodatkowo, już na plaży, najlepiej patrzeć w kierunku morza, bowiem patrząc w przeciwnym, nie sposób nie zauważyć zupełnie nieurodziwego hotelu o znamiennej nazwie Klapa. Oczywiście idealnie szpecącego rajskie widoki.

Na Dreamland Beach wybralibyśmy się zapewne jeszcze nie raz i nie dwa, ale odkryliśmy , która szybko wskoczyła na nasz bezapelacyjny plażowy numer jeden. Widoki przednie. Hoteli tudzież całych kompleksów hotelowych brak. Brak też indonezyjskich turystów ukradkiem robiących zdjęcia dziewczynom w bikini, co bywało męczące na Dreamland. Jest za to pełen relaks, zimne piwo, sympatyczne plażowe knajpki i co najważniejsze – rajskie widoki, będące scenerią niejednego ślubu na Bali. Dla nas Balangan jest perfekcyjny i nie zniechęciliśmy się do niej nawet wtedy, kiedy pewnego uroczego dnia przypływowe mini- tsunami usiłowało wciagnąć cały nasz plażowy dobytek do morza.

Po drodze była jeszcze ulubiona przez surferów Padang-Padang (podczas przypływu prawie jej nie było), plaża w ekskluzywnym resorcie Karma Kandara (problem dokładnie ten sam, jak wyżej), polecany Green Bowl (tam z kolei nasz nie spotkał się z przyjaznym przyjęciem przez obecne w okolicy makaki) i Geger Beach, choć w przypadku tej ostatniej nie jesteśmy pewni, czy plaża, którą my za nią bierzemy, jest nią w rzeczywistości, bo na zdjęciach wygląda zupełnie inaczej. Zapewne kiedyś to jeszcze sprawdzimy.

Dużo tych plaż. Czasami myślimy, że za dużo, a potem powodowani lenistwem – wracamy. I raczej to nasze plażowe nastawienie nie zmieni się w najbliższej przyszłości, tym bardziej, że niedawno odkryliśmy pewnien niezaprzeczalny i niezwykle atrakcyjny fakt: od najbliższej plaży dzieli nas zaledwie 3,5 km. Kończę więc pisać i zabieram Charliego na spacer.