– I co, jak było w Hong Kongu? – spytał mnie znajomy Filipińczyk.
– Baaardzo fajnie! Super miejsce! – powiedziałam z entuzjazmem.
– A gdzie mieszkaliście?
– W Kowloonie, dlaczego pytasz?
– W Kowloonie… Nie w Central? A w jakim hotelu?
– Nie pamiętam nazwy, to było gdzieś w okolicy Temple Street market.
– A basen mieliście?
– No był. Siłownia też.
– A, to fajnie!
– Ale wiesz… nie korzystaliśmy…
– Jak to nie korzystaliście? To co robiliście w Hong Kongu?
– A różnie. Całkiem sporo zobaczyliśmy i żałujemy, że nie dało się więcej.
– W Hong Hongu? Przecież tam nic nie ma!
– Czego nie ma?
– hong kong to taka betonowa dżungla. Kultury żadnej nie ma.
Przez chwilę zaniemówiłam. Potem zapytałam:
– A powiedz mi, gdybyś chciał zachęcić kogoś do przyjazdu na filipiny, to co wymieniłbyś jako najważniejsze w dziedzinie kultury?
– Ludzi. Na Filipinach mieszkają najwspanialsi ludzie. Tak wyjątkowi, że podobnych nie znajdziesz nigdzie indziej. I to jest filipińska kultura.