Było piękne słoneczne przedpołudnie. Siedziałam właśnie w autobusie jadącym z Baguio w kierunku Sagady. We włosach miałam wiatr, na uszach „Let go” Frou Frou, a za oknem rewelacyjne widoki, kiedy pomyślałam „Wspaniałe mam to życie! Jest dokładnie tak, jak chciałam, a może nawet lepiej!” , a potem… wysiadłam na 55 kilometrze Halsema Highway, aby wspiąć się na Mt Timbac, trzeci pod względem wysokości szczyt Luzonu i odwiedzić Ibaloi w Kabayan.

Oprócz tego w ciągu ostatnich dni:
– poczułam kolonialny klimat miasta Vigan (a klimat fajny jest);
– spróbowałam empanady, lokalnego specjału, w specjalnie dla mnie przygotowanej wersji wegetariańskiej (bo zwykle specjał występuje z mięsem);
– odwiedziłam Ferdinanda Marcosa (zaskakująco parszywego wzrostu);
– poczułam wiatr we włosach w Bangui (oj, wieje tam porządnie);
– wygrzałam kości na pięknej plaży w (polecam, jakby ktoś był w okolicy);
– dostałam zaproszenie na kolację w domu „znajomego znajomego” w Baguio (i nawet miałam co jeść);
– zobaczyłam, jak się robi garnki (taki stary, tradycyjny warsztat);
– sprawdziłam, co to bagnet w wersji „vigańskiej”(założę się, że będziecie zdziwieni);
– zajadałam się truskawkami (pychota!);
– nieco zmarzłam w Baguio (bo poranki chłodne tam zimową porą);
– oglądałam morze piasku w (kościół przy okazji też);
– zachwycałam się tęczą gdzieś w Ilocos Norte (i nie tylko tęczą),
– pokonywałam dziesiątki zakrętów (bo wiadomo – );
– spędziłam w drodze całkiem sporo godzin (bo odległości niemałe)
i myślę teraz, że na pewno jest coś, czego zapomniałam wymienić…

W każdym razie – wreszcie wróciłam. Chwilę potem rzuciłam się w wir życia towarzyskiego na zmianę z przygotowaniami do pierwszej sesji na zlecenie Asian Developement Bank i innymi tego typu sprawami. O wszystkim szerzej zapewne już niedługo, więc dziś w skrócie napiszę tylko – jest naprawdę dobrze:) Ba! Wydawałoby się, że bardziej perfekcyjnie być nie może, ale wszystko wskazuje na to, że już całkiem niedługo będzie jeszcze lepiej;) Czy może lepiej nie zapeszać?