Zastanawiałam się, czy przygotowywanie tego wpisu ma jakikolwiek sens, bo wrzesień nie był ani najlepszym, ani najciekawszym miesiącem. Padało. Lało. A potem znowu padało. Praktycznie codziennie. Czasem bez przerwy. Do znudzenia. Szaruga plus kolejne rozczarowania. Małe i większe oszustwa. Średnie (?) kradzieże. Kolejne lekcje w temacie relacji międzyludzkich na Filipinach. No i cóż, we wrześniu bywały dni, ba!, tygodnie całe, kiedy w ogóle nie wyściubiałam nosa z domu.

IMG_2385

Krzysiek poleciał do Hong Kongu. Powiedzmy, że „biznesowo”, bo raczej w celu załatwienia formalności, niż turystycznym. Ja na pocieszenie dostałam księżycowe ciasteczka.

IMG_2381

Kota Misza zapałała nieodzwajemnioną miłością do sulaweskiego bawoła. Próbuje się przytulać, ocierać, a przede wszystkim spędzać w towarzystwie wybrańca jak najwięcej czasu.

IMG_2374

Okazało się, że również na Filipinach można zjeść dobry tort. Poniższe bezowe cudo z i truskawkami w roli głównej to urodzinowy tort szefa Krzyśka i mam małą nadzieję, że może kiedyś będzie nam dane spróbować go raz jeszcze.

IMG_2395

Ale wrzesień miał swoje plusy: nauczył ostrożności i szybko minął.
Aż pewnego dnia wyjrzało słońce. A potem pojechałam do Singapuru. I tyle.

IMG_2400