Wczoraj przypomniano mi pewną kolację sprzed dwóch lat, kiedy to tłumaczyliśmy znajomym, że my świąt nie obchodzimy. Że w naszym poznańskim domu może było jeszcze trochę świątecznie, ale w Manili to już nic a nic. Tak zupełnie. Ani choinki, ani kolacji. były tylko i wyłącznie pretekstem do spędzenia kilku dodatkowych wolnych dni gdzieś tam w podróży. I nie zakładałam, że to kiedykolwiek się zmieni, ale jak widać na załączonym przykładzie, potrafi czynić cuda.

Już w ubiegłym roku mieliśmy okazję spędzić tu piękną Wigilię, a potem święta w gronie najbliższych przyjaciół. Tak piękną, że nigdy nie spodziewałabym się, że w tym roku może być jeszcze wspanialej. A jednak było. Spędziliśmy taką Wigilię, że kiedy już wyszli wszyscy goście i w domu zrobiło się pusto i spokojnie (zbyt pusto i zbyt spokojnie), to posmutniałam na samą myśl, że to już po wszystkim. Że następna taka kolacja dopiero za rok. I że pewnie trudno będzie ją powtórzyć. Bo jaka jest szansa, żeby w tym czasie na Bali ponownie zjechali się najbliżsi z różnych stron świata?

Zapachami świątecznymi napawaliśmy się już od dobrego tygodnia, kiedy zaczęliśmy wypiek setek pierników, a potem było tylko lepiej. I całkiem tradycyjnie. Bo był i barszcz z uszkami i najlepsza na świecie kapusta z grzybami i pierogi i ryba po grecku i w galarecie i smażona i śledzie i borowiki i makowiec i makiełki. I pewnie o czymś zapomniałam. Był nawet opłatek, którym podzieliliśmy się ze zwierzakami w nadziei, że w końcu przemówią ludzkim głosem, ale nasze uparte psy balijskie nie dały się przekonać do żadnych konwersacji, a , jak to koty – zignorowały całą ideę od samego początku nie wykazując nawet krzty zainteresowania opłatkiem. No cóż, pozostało pokonwersować w stałym gronie.

Życzymy Najpiękniejszych Świąt!