Powoli zapadał zmrok. W oddali słychać było jeszcze ostatnie nawoływania muezinów i dźwięki zwykłej wieczornej krzątaniny. Przejeżdżaliśmy właśnie przez jakieś niewielkie sumatrzańskie miasteczko, którego nazwa dawno wyleciała mi z pamięci. Pamiętam tylko górującą nad nim sylwetkę wulkanu kerinci. I pamiętam, że niespodziewanie zaczęłam się bać.

Widok na wulkan Kerinci z Kersik Tuo.

Powoli zapadał zmrok. W oddali słychać było jeszcze ostatnie nawoływania muezinów i dźwięki zwykłej wieczornej krzątaniny. Przejeżdżaliśmy właśnie przez jakieś niewielkie sumatrzańskie miasteczko, którego nazwa dawno wyleciała mi z pamięci.

wschód słońca wśród sumatrzańskich plantacji herbaty.

Wulkan Kerinci z Kersik Tuo.
trekking na ten mierzący sobie 3805 metrów najwyższy wulkan Indonezji, zaplanowany był dawno temu. Niecierpliwie odliczaliśmy dni, aż do pewnego wrześniowego popołudnia, kiedy wylądowaliśmy w Padang na Sumatrze. Ostatecznie jedynie we dwójkę: mój dobry indonezyjski znajomy – spec od gór i ja – bule nieustannie przyciągająca uwagę lokalnych Indonezyjczyków. Od Kersik Tuo, niewielkiej miejscowości u podnóża wulkanu dzieliło nas wiele godzin jazdy samochodem, dotarliśmy więc na miejsce późną nocą i dopiero o poranku mieliśmy okazję podziwiać majestat Kerinciego wyrastającego jakby z otaczających go bujnie zielonych plantacji herbaty. Gdzieś jeszcze po drodze zdecydowaliśmy, że pierwsze dni dwa poświęcimy na eksplorację okolicy; że zrezygnujemy z usług przewodnika; że tragarz nam również niepotrzebny. Że damy sobie radę sami. Może właśnie dlatego w przeddzień trekkingu na wulkan, kiedy zerknęłam na ciemną sylwetkę Kerinciego, ogarnął mnie najpierw lekki niepokój, a potem strach. A kiedy już spakowałam plecak – ogarnęła mnie zwyczajna panika. Być może nie było się czego bać (“przecież to dla nas nie pierwszyzna” przekonywałam samą siebie), a być może było (“to nie będzie bułka z masłem, to jest jedna z najwyższych gór w całej Indonezji” myślałam). Towarzyszący nam chwilowo znajomy z Padang chyba myślał podobnie, bo najpierw zdecydował się towarzyszyć nam aż do położonego na wysokości 1880 m npm Pos1 (czyli pierwszego z przystanków na trasie) i ponieść mój plecak, a kiedy już tam dotarliśmy, zadzwonił po tragarza. Oddzwoniono po kilku minutach – “tragarzy akurat nie było”. Zatem westchnęłam bynajmniej nie z ulgą i już we tylko dwójkę pomaszerowaliśmy w kierunku szczytu.

Na chwilę przed trekkingiem na Gunung Kerinci.

Początkowe etapy trekkingu były nadzwyczaj łatwe.

To była całkiem przyjemna wędrówka przez zacieniony las.

Dotarcie do Pondok Panorama zajęło nam kolejne 35 minut.

A potem faktycznie było bardziej stromo i nieco trudniej.
Początkowe etapy trekkingu były nadzwyczaj łatwe. Od kolejnego przystanku – Pos 2 dzieliła nas wysokość zaledwie ponad stu metrów w górę, więc pokonaliśmy je w dwadzieścia kilka minut. To była całkiem przyjemna wędrówka przez zacieniony las. Dotarcie do położonego na wysokości 2207 metrów Pondok Panorama zajęło kolejne 35 minut. Wiedziałam, że tak łatwo z pewnością nie będzie przez cały czas, ale mimo wszystko nieco się uspokoiłam. A potem faktycznie było bardziej stromo i nieco trudniej. Kolejny przystanek – Shelter 1 leży wprawdzie o niecałe 300 metrów wyżej niż Pondok Panorama, ale to tu napotkaliśmy na szlaku pierwsze poskręcane korzenie wielkich drzew, szlak zaczął piąć się coraz bardziej w górę, a my pokryliśmy się sumatrzańskim błotem, którego nie brakowało na tej na wąskiej, wyżłobionej przez wodę ścieżce. Do Shelter 1 dotarliśmy zatem po mniej więcej godzinie, odpoczęliśmy, ugotowaliśmy lunch, wypiliśmy kawę i szybko pomarszerowaliśmy dalej.

Napotkaliśmy na szlaku pierwsze poskręcane korzenie wielkich drzew.

Szlak zaczął piąć się coraz bardziej w górę, a my pokryliśmy się sumatrzańskim błotem, którego nie brakowało na tej na wąskiej, wyżłobionej przez wodę ścieżce.
Od tego fragmentu miało być jeszcze trudniej: jeszcze bardziej stroma i wyżłobiona przez wodę ścieżka, jeszcze więcej poskręcanych drzew, jeszcze więcej błota. A dodatkowo to jeden z najdłuższych etapów trekkingu – pokonanie trasy do położonego na wysokości 3024 m n.p.m Shelter 2 zajęło nam aż 2,5 godziny, które potem, już po sprawdzeniu z estymacjami, okazały się całkiem dobrym wynikiem. To w Shelter 2 znajduje się doskonałe miejsce na rozbicie namiotów – osłonięte od porywistych wiatrów i z dostępem do źródła wody. Mimo jego niewątpliwych zalet my jednak początkowo zakładaliśmy dotarcie aż do Shelter 3, położonego o ok. 300 metrów wyżej kolejnego obozowiska, które choć jest bardziej wyeksponowane, więc narażone na niekorzystne warunki atmosferyczne, to zapewnia piękne widoki na okolicę i oczywiście bliżej stamtąd ndo szczytu. I pewnie to tam dotarlibyśmy, gdyby nie pewna napotkana po drodze para, która słysząc o naszych planach, jednogłośnie nam odradziła pokonanie tego odcinka trasy z ciężkimi plecakami na plecach. “Tam jest naprawdę bardzo stromo” – mówili. – “Czasem to już nie trekking, ale zwykła wspinaczka.” “To jest po prostu niebezpieczne” – przekonywali. Zostaliśmy więc na noc w Shelter 2. Mimo dość nieprzyjemnych prognoz i opinii, że każdego popołudnia góra pokryta jest gruba warstwą chmur, więc trzeba nastawić się na opady deszczu, do tej pory pogoda nam dopisywała. Zasnęliśmy podekscytowani następnym dniem.

Od lewej: Szlak do Shelter 2. Od prawej: Szlak do Shelter 3

Mogliśmy podziwiać widoki na okolicę , a wśród nich na słynne Danau Gunung Tujuh – jezioro położone w otoczeniu siedmiu szczytów górskich.

Szlak wiodący od Shelter 3 na szczyt okazał się zaskakująco łatwy.

Jeszcze około godziny dzieliło nas od szczytu.

Już po 45 minutach mogliśmy podziwiać widoki na okolicę
Nowi znajomi mieli rację – trasa wiodąca od Shelter 2 do Shelter 3 była niewątpliwie najtrudniejszym etapem trekkingu na Gunung Kerinci. Pełna poskęcanych korzeni, bardzo stroma i choć wydaje się to nieprawdopodobne – jeszcze bardziej błotnista. Faktycznie często potrzebowaliśmy dwóch rąk, aby przemieścić się z miejsca na miejsce przytrzymując się korzeni. Faktycznie pokonanie tego odcinka byłoby o wiele trudniejsze z bagażem. Faktycznie sporo tam było wspinaczki. Ale udało się i już po 45 minutach mogliśmy podziwiać widoki na okolicę , a wśród nich na słynne Danau Gunung Tujuh – jezioro położone w otoczeniu siedmiu szczytów górskich, a w oddali dostrzec było można nawet Singgalang i Marapi. To właśnie takie widoki towarzyszyły nam aż do szczytu. Może to dlatego ten etap trasy okazał się zaskakująco łatwy. Ale zapewne nie tylko – choć bardzo kamienisty (ostatnie rośliny pożegnaliśmy kawałek za Shelter 3), a czasem żwirowy (więc łatwy do poślizgnięcia), to jednak niezbyt stromy, zatem nietrudny.

Na szlaku pomiędzy Shelter 3 a szczytem.

Miejscówka z widokiem na Danau Gunung Tujuh.

Coraz bliżej szczytu.

Choć ten etap szlaku był bardzo kamienisty, a czasem żwirowy (więc łatwy do poślizgnięcia), to jednak niezbyt stromy, zatem nietrudny.

Już widać wierzchołek.
Na szczycie stanęliśmy około dwóch godzin od wyjścia z Shelter 3. Zupełnie sami. Z kaldery tego najwyższego indonezyjskiego wulkanu, co jakiś czas wydostawały się kłęby dymu (Kerinci to jeden z najbardziej aktywnych wulkanów w Indonezji) i wiał tak porywisty i zimny wiatr, że po chwili nie czułam twarzy. Był więc tylko czas na pamiątkowe zdjęcia z flagą (flaga indonezyjska nadaje się do tego celu idealnie), krótki odpoczynek i już po chwili wracaliśmy. Zwinęliśmy tylko nasz obóz w Shelter 2 i pomaszerowaliśmy w dół, tak aby przed zmrokiem dotrzeć do Kersik Tuo. I zrobione.

Na szczycie stanęliśmy około dwóch godzin od wyjścia z Shelter 3. Zupełnie sami.

Wiał tak porywisty i zimny wiatr, że po chwili nie czułam twarzy.

Na szczycie Kerinciego.

Na szczycie wulkanu Kerinci.

Widok ze szczytu wulkanu.

Był czas na krótki odpoczynek i już po chwili wracaliśmy.

Z kaldery wulkanu wydobywały się kłęby dymu.

Tuż po zejściu ze szczytu.

Droga w dół: odcinek pomiędzy szczytem a Shelter 3.

Coraz bliżej Shelter 3.

W drodze powrotnej do Shelter2.

Ciąg dalszy drogi w dół.

Następnego dnia – Gunung Kerinci w otoczeniu plantacji herbaty.