Lubię wracać w miejsca, w których już byłam; tam, gdzie czułam się wyjątkowo dobrze; tam, skąd wracałam zalewając się łzami i obiecując, że wrócę; że jak najszybciej przyjadę raz jeszcze. Dokładnie tak było w przypadku Kuty na Lomboku, w której 4 lata temu zakochałam się tak bardzo, że zamiast planowanych dwóch czy trzech dni, spędziłam tam całe dwa tygodnie. Ale w ciągu czterech lat wiele może się zmienić.
Kiedyś na lombok płynęłam promem, tym razem decyduję się na szybszą i bardziej komfortową opcję samolotową. Nieporównywalnie sensowniejszą, bo bilety na trasie bali – Lombok bywają śmiesznie tanie. Wtedy swoje pierwsze kroki na Lomboku stawiałam w średnio sympatycznym porcie Lembar, teraz na nowym błyszczącym lotnisku, otwartym na krótko po tym, jak poprzednim razem wyjechałam z wyspy. Do Kuty pomykamy nowymi, już niedziurawymi drogami. Hotel wybieram blisko morza, tak żeby było blisko do tych wszystkich skleconych z bambusa restauracji przykucniętych zaraz przy plaży. Tu czeka niespodzianka. Ich już tam nie ma. Niegdyś najbardziej gwarna ulica tej małej osady, dziś świeci pustkami. Zamknięto sklepy, knajpki i knajpeczki, a cały ten niesforny lokalny biznes przeniesiono nieco dalej, na uliczkę wiodącą do plaży, gdzie tłocząc się jeden obok drugiego, jakoś dalej funkcjonują. To wszystko dzieje się w maju, więc nie zdziwiłabym się, gdyby do dziś i stamtąd wszystko zniknęło, bo wielki rządowy projekt Mandalika chcący uczynić z południa Lomboku “drugą Bali” i jedną z najważniejszych destynacji turystycznych Indonezji, z pewnością nie zakłada istnienia tych nieco szpetnych (choć bardzo klimatycznych) miejsc tuż obok nowiuteńkich hoteli. Tych ostatnich też powstało i nadal powstaje całkiem sporo. W sąsiedztwie lśniących sklepów i restauracji elegantszych niż lokalna średnia.
Na plaży w Kucie jest nieco ponuro, a wielki napis “Kuta Lombok”, miejsce grupowych zdjęć dla turystów, z pewnością nie dodaje uroku. Na plażę Mawun, którą kiedyś uważałam za jedną z najpiękniejszych na świecie, wreszcie można dojechać bez problemu. Dziś wiedzie tam dobra droga, nieporównywalna do podziurawionej, pełnej kamieni, a czasem po prostu nieistniejącej poprzedniczki. Zdecydowanie łatwiej tam dotrzeć, nic więc dziwnego, że plaża już nie świeci pustkami. Nie, nie zrozumcie mnie źle, nadal to taka trochę kwintesencja tropikalnego raju, wciąż jest tam nieziemsko pięknie i łatwo tam o spokojny zakątek, ale zupełnie bezludna plaża, czyli taka jaką ja ją pamiętam, to już z całą pewnością przeszłość. Cieszę się turkusową wodą i jasnym pudrowym piaskiem.
Na Selong Benalak wybieram się po raz pierwszy. Pogodowo nie trafiam zupełnie, bo chmury nie pozwalają na cieszenie się plażą w 100%, ale za to… próbuję wreszcie surfingu. Selong Benalak już na zawsze zostanie zapisana w mojej pamięci jako miejsce, gdzie po raz pierwszy (i mam nadzieję, że nie ostatni;) stanęłam na desce.
Wracam też na Tanjung Aan, kolejną z ulubionych plaż południa Lomboku. Nie poznaję drogi, tak bardzo zmieniła się w ciągu ostatnich lat obrastając hotelikami i restauracjami. Sama plaża, choć nadal piękna, nijak nie chce przypominać spokojnego i relaksującego miejsca, które pamiętam sprzed lat. Być może po prostu nie mam szczęścia. Być może, gdybym wybrała się tam o innej porze, nie natknęłabym się na setki Indonezyjczyków przetransportowanych właśnie na miejsce w kilku wielkich autokarach. Na pewno byłoby wówczas ciszej, spokojniej i raczej nikt nie próbowałby po kryjomu robić zdjęć dziewczynom w bikini. Ale szczęścia niestety zabrakło, a raczej wystarczyło jedynie na trochę.
Wśród dziesiątek sklepów i restauracyjek szukam tej mojej ulubionej sprzed lat. W końcu znajduję ją wciśniętą pomiędzy inne, jej podobne. Nie ma już tego surfersko- relaksującego klimatu, są tylko chmary lokalnych dzieci wysyłanych przez rodziców w celu sprzedaży bransoletek turystom. Biznes kwitnie.
I choć wiem, że na wszystkie te zmiany lokalni mieszkańcy czekali z nadzieją upatrując w nich swoje szanse na lepsze życie, to jednak trochę mi smutno, że mojej Kuty już nie ma. Choć i tak zapewne zajrzę tam niejeden jeszcze raz.