Chcecie jutro jechać do ? – nieśmiało pyta nas mężczyzna z .
Chcemy, ale to i tak zależy od tego, czy pogoda się poprawi.
Ok. Jakby co, to możemy jechać jeepneyem i za 3500 peso będziecie mieli przewodnika i transport.
A jakieś zniżki pozasezonowe przewidujesz? – próbujemy zażartować.

Zniżki są przewidziane, ale my i tak chcemy najpierw sprawdzić, ile płaciliśmy ostatnio. Okazuje się, że w grudniu kwota była dokładnie taka sama, ale w międzyczasie dochodzimy do wniosku, że w gruncie rzeczy nie potrzebujemy żadnego przewodnika, bo przecież znamy drogę do Batad. Zresztą nie można tej drogi nie znać, bo z Batad Saddle (tam można dojechać jeepneyem) do wioski droga jest tylko jedna. Ostatecznie więc decydujemy się na opcję „jeepney bez przewodnika” i uzgadniamy kwotę 2000 peso. Można byłoby też pojechać rykszą do Batad Junction (podobno ok. 650 – 700 peso) i stamtąd pójść do wioski, ale jazda we czwórkę (3 osoby + kierowca) byłaby średnio wygodna.

Rano czeka na nas jeepney z koniem na masce i ruszamy w drogę. Trasa do Batad ma swoje zalety i wady. Jej plusem są niewątpliwie rozpościerające się wokół widoki, minusem natomiast jest jakość – czasem droga jest, a czasem jest tylko błoto, które i tak lepsze jest od sporej wielkości kamieni, które zdarzają się nie tak rzadko. Wyjeżdżamy z Banaue, mijamy większe i całkiem malutkie wioski, kierowca od czasu do czasu trąbi na kury w panice przebiegające pod kołami albo psy śpiące na drodze. Widzimy kobiety karmiące maluchy, mężczyzn pracujących przy domach i umorusane bawiące się w okolicy, aż w końcu dojeżdżamy do Batad Junction, gdzie ryksze musiałyby zawrócić, a nasz jeepney przemierza kolejne kamienie, błoto i kawałki dróg zmierzając coraz wyżej i wyżej. Pewnie cała jazda nie trwa wyjątkowo długo, ale nam w którymś momencie zaczyna wydawać się wiecznością, bo wertepy powodują, że całą energię zużywamy na utrzymanie się na naszych siedzeniach (następnego dnia będę się zastanawiać, skąd wziął się ból w mięśniach rąk).

Batad Saddle to kilka domków, sklepów z pamiątkami, jakaś mała knajpka i przede wszytskim – to miejsce, skąd schodząc drogą wiodącą w dół trafić można do Batad, wioski słynącej z najładniejszych w okolicy tarasów ryżowych. Kiedy po 50 minutach marszu w końcu je widzimy, mówię wielkie „wow” , bo choć pola podobały mi się już w grudniu, tym razem wyglądają jeszcze bardziej uroczo. To wszystko za sprawą soczystej zieleni ryżu.

Decydujemy się na lokalnego przewodnika (500 peso) i wraz z nim schodzimy do części wioski położonej na dole wśród pól ryżowych. Schodzimy coraz niżej i niżej i widzimy coraz bardziej aksamitnie zielone pola, sprawiające wrażenie tak miękkich, że miałoby się ochotę tę miękkość sprawdzić. Mijamy kilka, może nawet kilkanaście charakterystycznych drewniano-słomianych chatek ludu Ifugao i zastanawiamy się, jak długo będzie je można oglądać, bo coraz więcej mieszkańców rezygnuje z nich na rzecz bardziej obszernych domów z dachami krytymi blachą falistą. Zaczepiają nas śliczne dzieci bardziej lub mniej śmiało pozując do fotografii, uśmiechają się do nas dorośli o ustach czerwonych od żucia betelu, trafiamy na mszę w lokalnym kościele, patrzymy, jak się przygotowuje ryż do wyrobu ryżowego wina i maszerujemy. Długo maszerujemy. Raz w górę, raz w dół. Plan jest taki, żeby dotrzeć do wodospadu Tappiyah, ale kiedy widzimy dość wąską i stromą drogę w dół, upewniamy się, że i tak trzeba będzie wejść w górę i… rezygnujemy powodowani czystym lenistwem nie żałując tej decyzji ani przez chwilę. Zostajemy na tarasach, podziwiamy ich kolory i kształty, stawiamy stopy na kolejnych kamieniach i stopniach i w końcu trafiamy z powrotem do wioski na górze.

Szybka pizza u Rity (tak, tak, wszystko jest możliwe w miejscach, do których dociera wielu turystów), zorganizowanie dużych worków na śmieci mających pełnić rolę płaszczy przeciwdeszczowych w związku z burzą krążącą nad Batad, a potem szybki marsz w górę i wracamy do Banaue.

Ale Batad ciągle nie mamy dosyć.
I choć następnego dnia widzimy tarasy ryżowe w i Bangaan, to Batad zostaje naszym numerem 1.