Pewnego czerwcowego dnia wyjechał do Indii, aby spędzić tam pół roku lub… ewentualnie rok. Niedawno od tego pamiętnego dnia minęło już 8 (!!!) lat, w ciągu których nie tylko planowany rok w Indiach wydłużył się do 35 miesięcy, ale również udało się zamieszkać w Tajlandii (nie wspominając o epizodach brytyjskim i duńskim), nauczyć języka bengalskiego i tagaloga, jeździć na słoniu po tajskiej dżungli, wielbłądzie po indyjskich pustyniach i jaku po indyjskich wschodnich Himalajach oraz na koniec, tej wiosny, ożenić się z Filipinką. O swoich życiowych perypetiach w Indiach i Tajlandii opowiada Konrad Knapik.

Pierwszą część wywiadu znajdziecie TUTAJ

Nie żal Ci było opuścić Polskę po raz drugi?

Żal? Mnie żal było zostawać w Polsce, gdy tam na świecie tyle rzeczy do zobaczenia i odkrycia. Lubię Polskę, ale mnie nudzi. Mieszkałem tam ćwierć wieku.

WywiadTajlandia06Jak udało Ci się przestawić z rzeczywistości indyjskiej na tajską?

To nie było łatwe. Życie w tych dwóch krajach jest zupełnie inne. W Indiach trzeba być trwadym, ulepionym z mocnej gliny. Czasem trzeba się o coś wykłócać, przepychać łokciami. W Tajlandii jest na odwrót. Tutaj okazywanie negatywnych emocji jest źle postrzegane. Trzeba się uśmiechać i być miłym. Czasem o to naprawdę trudno. Teraz, po 3.5 roku, nauczyłem się uśmiechać do ludzi, na których wcześniej chciałem krzyczeć, np. nieodpowiedzialnych kierowców. Po za tym kuchnia tajska jest inna od kuchni indyjskiej. Obie są ostre, ale używają innych przypraw. Na samym początku nic mi w Tajlandii nie smakowało. Kilka tygodni zabrało mi polubienie tutejszego jedzenia. Niemniej jednak lubię od czasu do czasu odwiedzić restaurację indyjską.
Nawet chodzenie po chodniku lub wysiadanie z autobusu lub metra są inne w obu tych krajach. W Indiach normalną rzeczą jest popychanie ręką nieznanej nam osoby blokującej naszą drogę lub poruszającej się zbyt wolno. W Tajlandii nikogo się nie pcha. Należy stać grzecznie za plecami i czekać, aż dana osoba sama nam zrobi miejsce. Dla kogoś, kto przyjechał z Indii jest to spora różnica. No i autobusy w Tajlandii zawsze się zatrzymują. Tutaj nikt nie wyskakuje lub wskakuje do jadącego pojazdu.

A dlaczego właśnie Tajlandia?

Bo stąd jest blisko do Indii. Bo tu miałem szanse znalezienia pracy i przeczekania, aż wrócę do Indii. W styczniu 2010 roku, gdy się sprowadziłem do Tajlandii, miałem nadzieję na powrót do Kolkaty. Ja bardzo chciałem tam wrócić. Teraz już mi na tym nie zależy, choć oczywiście planuję wrócić jako turysta. Przestałem w pewnym momencie próbować ze względu na pewne rzeczy, które poróżniły mnie i moją bengalską dziewczynę, później już nawet narzeczoną. Swoją przyszłość wiążę raczej z Filipinami.

WywiadTajlandia10Filipiny zostawimy na sam koniec. Wracając do Tajlandii, pojechałeś tam uczyć angielskiego. Czy tam jest naprawdę tak bardzo źle ze znajomością tego języka?

Jest źle i to nie ulega wątpliwości. W wielu rankingach Azji Południowo-Wschodniej lub nawet całej Azji, Tajlandia zajmuje ostatnie miejsca. W Indiach było o wiele łatwiej. Mam wrażenie, że w innych krajach, które odwiedziłem, tak jak na przykład Filipiny, , Kambodża, , jest lepiej niż w Tajlandii. Gorzej może było tylko w Bangladeszu, ale to ma swoje podstawy historyczne. Bangladesz zaczął walczyć o niepodległość, bo ludziom zakazano mówić po bengalsku. Po za tym to biedy kraj, gdzie mały odsetek ludzi jest dobrze wykształconych. W Tajlandii dogadać można się oczywiście na turystycznej Kho San Road, ale już w innych miejscach Bangkoku jest trudniej. Na prowincji jest ciężko, czasem bardzo ciężko, a tam właśnie mieszkam. Przestało mi to jednak przeszkadzać. Przyzwyczaiłem się. Nauczyłem się też podstaw języka tajskiego, które pozwalają mi jakoś przetrwać.

Opowiesz, na czym polega nauka angielskiego w ramach kursu TEFL?

Jeśli powiem, że na opłaceniu kursu i uczestnictwie w nim, nie będę daleki od prawdy. Kurs TEFL trwa zaledwie miesiąc, a więc nie jest w stanie nauczyć nikogo angielskiego. Angielski trzeba już mieć opanowany na bardzo wysokim poziomie, bo później może być trudno znaleźć pracę. Kurs TEFL nie jest jednak bezużyteczny. Można dowiedzieć się wiele o gramatyce albo porządnie odświeżyć swoją szkolną wiedzę z tego zakresu. Poza tym w ramach kursu można odbyć krótki staż w szkole, a to myślę, stanowi nieocenioną pomoc dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie uczył w azjatyckiej szkole, lub w szkole w ogóle.

A kto może ukończyć taki kurs?

Każdy, kto zna bardzo dobrze angielski. Niektóre szkoły przyjmują na kursy tylko native speakerów. To trzeba sprawdzić, zanim opłacimy kurs, bo później można się rozczarować. Plusem takiego kursu jest to, że kończąc go można uczyć w innych krajach. Jeśli więc nie znajdziemy pracy w Tajlandii, kraje takie jak Chiny, Kambodża, Wietnam, Birma i inne stoją otworem.

WywiadTajlandia13Dlaczego warto zostać nauczycielem w Tajlandii?

Żeby mieć spokojne życie, bo to praca lekka i przyjemna pod warunkiem, że lubi się pracę w szkole. Pensja, moim zdaniem, jest dobra. Płacą 30,000-35,000 bahtów miesięcznie. Za tą kasę można spokojnie wyżyć i połowę tego odłożyć, zwłaszcza, gdy pracuje się poza Bangkokiem, bo w stolicy wszystko jest droższe. Tajlandia to też fajne miejsce wypadowe, bo wokół jest wiele ciekawych krajów wartych odwiedzenia. Samo życie tutaj jest łatwe. Zawsze jest ciepło i świeci słońce. Poza tym praca nauczyciela daje dużo wolnego czasu. Zajęcia kończą się o 16 i później można robić, co się chce. Jest dużo świąt. Wakacje trwają dwa miesiące. Ferie trzy tygodnie. Można ten czas wykorzystać na podróże, a szkoły często płacą za miesiące wakacyjne, zwłaszcza gdy przedłuży się kontrakt na kolejny rok.

Brzmi ciekawie… A Ty czego konkretnie uczysz w Twojej szkole? Lubisz to, co robisz?

Uczę informatyki i angielskego w państwowej szkole średniej. Lubię tę pracę, bo inaczej już by mnie tu nie było. Czasem uczniowie mogą dopiec, ale ogólnie jest fajnie. Jest dużo śmiechu. Nie wiem, czy tak jest w każdej szkole, ale w mojej jest pozytywna energia. Uczniowie starają się, chociaż nie zawsze i nie wszyscy. Czuję, że robię tu coś dobrego. Będąc jeszcze w Indiach chciałem pracować więcej z ludźmi, a nie z maszynami. Tajlandia mi to zapewnia. Teraz jednak chciałbym czegoś pomiędzy, a więc i ludzie i maszyny, jakieś bardziej odpowiedzialnej pracy, bo w szkole tak naprawdę nie ma żadnego monitorowania efektów tego, co robię. Chodzi o to, żeby być w szkole i klasie na czas. W to, co tam robimy, nikt nie wnika. Ma to swoje wady i zalety.

WywiadTajlandia12Jak wygląda z życia dzień nauczyciela w tajskiej szkole?

Każda szkoła jest trochę inna. Ja opowiem o własnej. W biurze muszę się stawić najpóźniej o 7:50. O ósmej zaczyna się poranny apel. Jest hymn, piosenka szkolna, a później indoktrynacja młodych umysłów. Nauczyciele tajscy opowiadają im o czymś każdego dnia. Ja na apele chodzić nie muszę i bardzo się z tego cieszę, bo są dla mnie nudne – nic nie rozumiem. Pierwsze zajęcia zaczynają się teoretycznie o 8:30, ale w praktyce poranna indoktrynacja przedłuża się i wszyscy się spóźniają. Lekcja trwa 50 minut. Przerwa 5 minut. Zajęcia kończą się o 16. Uczę 18 godzin tygodniowo, ale w biurze muszę być od 7:50 do 16 bez względu na ilość godzin danego dnia, a zdarza się, że uczę zaledwie dwie godziny lekcyjne. Obiad jest o 11:10 lub 12:05 i trwa 50 minut. Plan jest tak ustawiony, że zawsze jedna z tych godzin jest wolna. Oprócz uczenia w klasie musimy pisać konspekty, ale nikt ich nie sprawdza. Od pewnego czasu przestałem je pisać, bo szkoda mi czasu na rzeczy, które wszyscy mają w nosie. Raz w tygodniu każdy nauczyciel musi zjawić się o 7:10 rano i witać uczniów u bram szkoły. Stoi się wtedy 40 minut i mówi „good morning” , „hello” machając ręką. Akcja na pokaz, bo chodzi o to, żeby ludzie z ulicy widzieli nas witających ładnie uczniów. W Tajlandii wiele rzeczy robi się na pokaz. Ważne, żeby opakowanie było ładne, a do tego co w środku przykłada się mniejszą wagę.

To faktycznie nieco inaczej niż w szkołach, do których jesteśmy przyzwyczajeni… A może w takim razie opowiesz nam o szkole nieco więcej? Jakie zasady w niej panują? Bardzo różni się od szkoły w Polsce?

Przede wszystkim wydaje mi się, że uczniowie są bardziej posłuszni w Tajlandii. Nie ma tu chamstwa znanego z polskich szkół. To zaleta. Wadą jest słaba umiejętność myślenia. Mam czasem wrażenie, że tu uczy się kopiować, wykuwać formułki i powtarzać je. Oczywiście nawet w idealnej szkole są rzeczy, które każdy musi wykuć, jak tabliczka mnożenia, ale później powinno uczyć się wykorzystywania tej wiedzy w sposób praktyczny, a to często kuleje. Obserwując niektórych tajskich nauczycieli w klasach dochodzę do wniosku, że oni nie walczą o to, aby każdy uczeń zdobył wiedzę na odpowiednim poziomie. Siedzą za biurkiem, mówią do mikrofonu i nie interesuje ich, czy uczniowie słuchają, czy rozmawiają ze sobą, grają na telefonach, kopiują zeszyty lub śpią. Jest duży harmider w klasie, a nauczyciel dalej mówi do mikrofonu.

Czasem ucząc informatyki obserwuję przez szybę tajską koleżankę po fachu. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby spacerowała po klasie pomagając uczniom ukończyć ich zadanie, podpowiedzieć, pokazać coś. Ja chodzę ciąglę, patrzę na monitory, poprawiam, pomagam. Tajom to się podoba, ale sami rzadko tak robią. Tutaj nie zaleca się konfrontacji i wytykania błędów. Być może z tego względu tajscy nauczyciele nie chodzą po klasie. Ja często łamię te konwenanse w klasie. Gdy widzę ucznia kopiującego coś bezmyślnie pytam wprost „Jesteś głupi? Nie wiesz, że tylko głupi ludzie kopiują?” . Na początku widzę zdziwienie i zażenowanie na ich twarzach. Po kilku lekcjach sami wołają „nauczycielu, ona jest głupia, bo kopiuje!” . Nikt nie chce być tak nazwanym, więc kopiowanie szybko się kończy. Ja nie wytykam im błędów, ale poprawiam. Szybko więc dochodzą do wniosku, że lepiej pomyśleć i napisać coś samemu, bo jak będzie źle to nauczyciel poprawi bez stawiania złej oceny.

WywiadTajlandia02Dostałeś propozycje pracy w szkole w Phetchaburi. Nie chciałeś zostać w Bangkoku albo gdzieś na jednej z rajskich wysp?

Najpierw byłem na rozmowie kwalifikacyjnej w Bangkoku. Przeprowadziłem lekcję demo i zaproponowano mi kontrakt. Nie podpisałem go jednak, bo miałem jeszcze dwie ustawione na kolejne dni. Pojechałem do Rayong. To miasto tak bardzo mi się nie spodobało, że olałem rozmowę i uciekłem. Pojechałem do Phetchaburi i to miejsce polubiłem od pierwszego wejrzenia. Nie za duże i nie za małe. Ma ciekawe miejsca historyczno-turystyczne do odwiedzenia. Pół godziny od plaży. Dwie godziny od Bangkoku. W stolicy nie chciałem mieszkać, bo jest tam za duży zgiełk. Po latach w milionowej Kolkacie chciałem czegoś zupełnie odwrotnego. Okazało się, że małe Phetchaburi jest dla mnie.

Phetchaburi chyba mało kto kojarzy…

Ludzie, którzy nigdy nie byli w Tajlandii, wcale nie kojarzą tego miejsca. Znajduje się w tak zwanej górnej części południowej Tajlandii, dwie godziny minibusem od Bangkoku. Kiedyś znajdowała się tu letnia rezydencja króla, która teraz przekształcona jest w muzem, zresztą bardzo ładne i ciekawe, usytuowane na szczycie . Jest tu wiele zabytkowych świątyń, najładniejsza jaskinia jaką do tej pory widziałem. Phetchaburi to świetne miejsce na jedniodniową wycieczkę. To małe miasto, stolica prowincji, odpowiednika naszego wojewódzctwa. Wszystko jest tutaj blisko. Życie jest spokojne i o wiele tańsze niż w Bangkoku lub turystycznych enklawach. Przykładowo, za piętrowe z pełnym wyposażeniem płacę 400 zł miesięcznie. Tutaj bardzo fajnie się żyje. Ludzie są przyjaźni. Gorąco wszystkim polecam. A jeśli już tu przyjedziecie, to dajcie znać. Chętnie się z Wami spotkam. Kilkoro czytelników mojego bloga już mnie tutaj odwiedziło.

WywiadTajlandia04A to my bardzo chętnie! kiedyś:)
i Phetchaburi wydają się być miejscami położonymi na dwóch przeciwległych biegunach. Jak jest w istocie?

Jest dokładnie tak, jak mówisz. Różnica jest przede wszystkim w rozmiarach. Kolkata ma 12 milionów policzalnych mieszkańców. Phetchaburi 26 tysięcy. Tyle ludzi mieszka w jednej dzielnicy Kolkaty. W Phetchaburi jest spokojnie, nie ma zgiełku. Na siłę można wszędzie dojść na nogach. Nie ma prawdziwych taksówek. Mieszkania są o wiele tańsze. Tutaj czasem mam wrażenie, że wszyscy wszystkich znają. W Kolkacie wystarczyło przejechać gdzieś 10 minut i już się było anonimowym. Ja polubiłem spotykanie tych samych twarzy. Na targu dostaję ceny tajskie, bo mnie tu znają. O wiele trudniej jest dogadać się z kimś po angielsku w Phetchaburi, ale o tym już mówiłem.

A są Twoim zdaniem największe różnice pomiędzy Indiami a Tajlandią? Gdzie żyje się łatwiej?

Bez wątpienia w Tajlandii żyje się łatwiej, ale w Indiach łatwiej o przygodę. Tam wiele rzeczy bardziej mnie zaskakiwało, chociaż być może dlatego, że Indie były moim pierwszym azjatyckim krajem. Duże różnice są na drogach. Indusi jeżdżą jak szaleni, po dwóch pasach jazdy w tym samym momencie, trąbią na okrągło. W Tajlandii jest normalniej. Tutaj jest więcej przestrzeganych zasad ruchu drogowego, chociaż są i takie, których się notorycznie nie przestrzega. Inne są też stosunki międzyludzkie. W Indiach krzyknięcie, zwrócenie uwagi, okazywanie negatywnych emocji jest normalne. W Tajlandii tak się nie postępuje. Tutaj nawet ludzie mocno zdenerwowani uśmiechają się do siebie używając stonowanego poziomu głosu. Taja ciężko wyprowadzić z równowagi. Porównując Kolkatę i Phetchaburi mogę też powiedzieć, że za mieszkanie płacę mniej w Phetchaburi. O połowę mniej. Życie kosztuje mniej więcej tyle samo. Po Tajlandii łatwiej się też podróżuje. Tutaj większość autobusów i minibusów jest klimatyzowanych. Nikt nie siedzi na dachu. Łatwiej o miejsce siedzące. Ludzie nawet oddają miejsca siedzące starszym i mnichom, co w Indiach jest nie do pomyślenia. Nie ma też podziału miejsc na damskie i męskie. Tajowie ubierają się po europejsku. Łatwo tu spotkać krótkie spódniczki, co w Indiach zdarza się tylko w klubach nocnych. I na koniec, Tajlandia jest o nieba czystsza i nie śmierdzi.

WywiadTajlandia05Napisałeś kiedyś, że „Tajlandia bardzo rzadko, a może nawet nigdy, nie wywiera na Tobie skrajnych emocji – ani super -pozytywnych ani depresyjno-negatywnych”. Czy to znaczy, że jest po prostu przeciętna, a nawet nudna?

Nie ma nudy. Tajlandia jest po prostu w porządku. Daję jej 7-8 w skali od 0 do 10, a to dużo. W Indiach jest karuzela. Tego samego dnia można zjechać z 10 do 0, a później podskoczyć znów do 10. Indie się kocha, wielbi, nienawidzi, przeklina, i za chwilę one znów fascynują. Indie są trochę jak kobieta, która na codzień nas wkurwia, ale seks z nią jest nieziemski. Tajlandia to linia ciągła z małymi tylko wachnięciami w górę i w dół. To wszystko wynika z różnic kulturowych, o których mówiłem przed chwilą.

A tajskie różnice kulturowe dają czasem w kość?

Coraz rzadziej, bo do wielu rzeczy już się przyzwyczaiłem i zaakceptowałem je. Tak naprawdę, jeśli nie mamy bardzo bliskich kontaktów z Tajami, a trudno o takie jedynie z nimi pracując, to tych różnic nie jest tak wiele. Wystarczy przejść obok nich z uśmiechem i już nie ma problemu, czyli tajskie „mai bpen raj” .

WywiadTajlandia11Czy w związku z tym jest to kraj, w którym praktycznie każdy znajdzie swój mały raj?

Myślę, że tak. Są piękne plaże, ładne góry, bogate życie nocne, dobre jedzenie. Wszystko jest w miarę tanie. Każdy się uśmiecha. Może to nie jest niebiański raj, ale wygodny raj na pewno. Tajlandia to świetne miejsce na wakacje. Trzeba być dużym malkontentem, że wyjechać stąd niezadowolonym. Życie tu na stałe jest już jednak trudniejsze, ale nie za bardzo, zwłaszcza, jeśli zaakceptujemy tajski sposób myślenia i ich „Mai bpen rai”, gdy coś się nie dzieje po naszej myśli.

A w ogóle przychodzi Ci na myśl coś, co może sprawić, że przestaje być takie idealne?

Kobiety. Ja co prawda w związku z Tajką nigdy nie byłem, ale nasłuchałem się wiele na ich temat. Nie czuję, że coś straciłem nie będąc w takim związku. Wprost przeciwnie. Czuję, że coś mi zostało. Kolega, który spędził tutaj kilka lat, kiedyś powiedział takie fajne zdanie: „Thai girls are good from far and far from good” . To oddaje w zasadzie wszystko. Wyglądają pięknie z daleka, ale są dalekie od piękna, jakie mężczyźni sobie wyobrażają. Oczywiście generalizuję w tej chwili, bo na pewno są w Tajlandii bardzo fajne i wartościowe dziewczyny. Znam jednak dobre małżeństwa z wieloletnim stażem, w którym mężczyzna w prywatnej rozmowie mówi mi, że nieograniczone zaufanie do swojej żony Tajki ma w większości kwestii, ale absolutnie nie we wszystkich.

Wracając jeszcze do kwestii pracy, w jakim stopniu możliwe jest pojawienie się w Tajlandii z plecakiem, aby dopiero na miejscu coś znaleźć? Znasz takich, którym to się udało?

Znam. Siebie. Ale nie tylko ja poszedłem taką drogą. Wiele osób, które pracują w Tajlandii – i nie mówię tu wcale tylko o Polakach – przeszło tę drogę. To naprawdę nie jest trudne, zwłaszcza, jeśli celem jest praca nauczyciela. Trzeba tylko zjawić się w odpowiednim czasie w roku (luty-maj) i aplikować do wszystkich możliwych szkół wszystkimi możliwymi drogami. Znalezienie zatrudnienia jest tylko kwestią czasu.

WywiadTajlandia07A jakie rady miałbyś dla osób, które miałyby ochotę podążyć Twoją drogą?

Składajcie CV do wszystkich szkół, które was interesują. Spisujcie je gdzieś, żeby nie tracić czasu na wysyłanie CV po kilka razy do tego samego miejsca, bo to do niczego nie prowadzi. Jak do was zadzwonią, dużo mówcie, jak najwięcej, bo trzeba ich sobą zainteresować. Gdy zaproszą do szkoły na rozmowę lub lekcję demo, to znaczy, że jedną nogą już tam jesteście. Ważne jest, żeby ładnie się ubrać i być na czas, bo na to Tajowie zwracają uwagę, gdy przychodzi do zatrudnienia obcokrajowca. Podkreślajcie swoje zalety, świetną znajomość angielskiego, pracę za granicą, jakąkolwiek pracę w szkole, jeśli taka miała miejsce. I oczywiście wypowiadajcie się dobrze o Tajlandii, tutejszym jedzeniu, kulturze, ludziach i Królu. Trzeba lać wodę.

Król to w końcu to najważniejsza osoba w państwie…

Gdy zacząłem pracować w szkole ponad trzy lata temu, wiele osób pytało mnie o króla. Mówiłem prawdę, że nie wiem wiele na jego temat, ale skoro tyle ludzi go podziwia i szanuje to musi być bardzo dobrym człowiekiem. Tajów satysfakcjonowała taka odpowiedź. Król jest tu w pewnym sensie bogiem, ojcem narodu, niedoścignionym wzorem cnót wszelakich. Czasem można odnieść wrażenie, że jest to doprowadzone do granic absurdu. Nadal nie wiem, czy ta miłość do króla bierze się z serca, jest wyuczona w szkole, czy może bierze się z obawy przed jakimikolwiek represjami. Po części pewnie każdy z tych powodów, chociaż ostatni chyba najmniej.

W kinach przed filmem puszczają piosenkę o królu, bardzo ładną zresztą, i wtedy trzeba stać na baczność. Wszędzie w całym kraju są banery z królewską twarzą. Tajowie nie wyrzucają gazet lub kalendarzy, na których znajdują się wizerunki króla. Składują je, a później oddają do specjalnych skupów. Zwykłe gazety i śmieci idą zupełnie gdzie indziej. Nawet dzieci nie zrobią papierowego samolotu z gazety przedstawiającej króla.

W tej chwili to starszy, bardzo schorowany człowiek. Każdy chce, aby żył jak najdłużej, bo jest to gwarantem stabilizacji w kraju. Nikt nie wie dokładnie, co może się stać po jego śmierci. Naród powoli jest przygotowywany do objęcia władzy przez nowego króla, syna obecnego władcy, ale nie zdziwię się, gdy wybuchną zamieszki po śmierci monarchy. Może dojść do walk o władzę.

Tajlandia przecież słynie w świecie jako „kraina uśmiechu”. Uśmiech naprawdę załatwia wszystko?

Może nie wszystko, ale wiele rzeczy. Chyba bardzo wiele. W kogoś prawie wjechaliśmy motorem – uśmiech. Ktoś nas zdenerwował – uśmiech. Nie możemy się dogadać – uśmiech. Ktoś nam się podoba – uśmiech. Tajowie uśmiechają się często i w wielu sytuacjach. Czasem są to uśmiechy szczere, a czasem wymuszone. Ale tak naprawdę wolę wymienić się z kimś wymuszonym uśmiechem, niż wdać się w kłótnię. Takie życie jest łatwiejsze. Kosztuje mniej zdrowia i nerwów, a to ważne.

WywiadTajlandia14Co powiesz o Tajach? Jakie są największe wyznawane przez nich wartości?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Mieszkam tu 3.5 roku i styczność z Tajami mam bardzo małą. W biurze przeważają Amerykanie. Rozmawiam z nieliczną grupą lokalnych nauczycieli, ale najczęściej o niczym, czyli jedzeniu, pogodzie, uczniach i nauce angielskiego, bo jestem dla nich niedoścignionym wzorem kogoś, kto nauczył się angielskiego na wysokim poziomie. Nie znam więc Tajów. Nie wniknąłem w ich społeczność tak bardzo, jak miało to miejsce z Bengalczykami w Kolkacie. Winą za to obarczam barierę językową. Oni słabo mówią po angielsku, a ja po tajsku umiem w zasadzie tylko zakupy robić.

A przychodzi Ci na myśl coś, o czym należy pamiętać w codziennych kontaktach?

O uśmiechu rzecz jasna. O pozytywnym wypowiadaniu się w sprawie króla. O niedotykaniu nikogo głowy. O nieeksponowaniu stóp kładąc je przykładowo na krześle lub stole. Tajowie w wielu sytuacjach nie zwrócą nam uwagi, ale swoje pomyślą. A, i o zakładaniu kasku przed jazdą motorem.

WywiadTajlandia09Kogo oczaruje Tajlandia w największym stopniu?

Trudno powiedzieć. Myślę, że ten kraj każdemu może się spodobać. Być może buddyści znajdą tutaj coś więcej, bo Tajlandia to kraj w którym buddyzm jest główną religią. Wydaje mi się też, że jeśli ktoś przyjeżdża tutaj na dłuższy okres czasu z planem zabaw nocnych, po jakimś czasie się rozczaruje, ale jeśli jest to cel na krótki wypad, powinno być fajnie. Tajlandia może też oczarować wszystkich miłośników plaż. Miejsca takie jak Krabi, Trang lub Phuket mają bardzo dużo do zaoferowania.

Wracając do spraw bardzo prozaicznych – Tajlandia jest tania czy wręcz bardzo tania?

Ja byłem w kilku krajach azjatyckich i myślę, że jest tania. Za tańsze uznałbym Indie i Bangladesz, chociaż do tego kraju mało kto jeździ, więc może nie ma sensu o nim wspominać. Podróżując lub mieszkając w Tajlandii wiele zależy od nas. Tani pokój można już znaleźć za 100-150 bahtów za noc, i to nawet w Bangkoku. Nie są to, wiadomo, miłe i wygodne miejsca, ale dla kogoś, kto szuka pokoju tylko i wyłącznie do spania, a w dzień zwiedza, jest to moim zdaniem najlepsza opcja. Można też nocować i za kilka tysięcy bahtów. Tak samo jest z jedzeniem. Na ulicy posiłek kosztuje od 20 bahtów wzwyż. W drogich restauracjach za dwudziestkę możemy, mówiąc obrazowo, dostać pojedynczą wykałaczkę. Za bardzo tanią uznałbym tylko tajską prowincję, czyli na przykład moje Phetchaburi, gdzie turyści rzadko zaglądają.

WywiadTajlandia03Co lubisz, a czego nie lubisz w Tajlandii?

Lubię po Tajlandii jeździć motorem. W zeszłym roku wybrałem się na samotną wycieczkę po całym południu kraju. Zacząłem w Phetchaburi i jadąc wschodnim wybrzeżem dojechałem aż do Songkhla, niedaleko granicy z Malezją. Tam zawróciłem wracając zachodnim wybrzeżem. W 9 dni przejechałem 2054 km śpiąc każdego dnia w innym mieście w innej prowincji. To była najlepsza podróż po Tajlandii, jaką do tej pory odbyłem. Taki sposób zwiedzania Tajlandii każdemu polecam. Przy okazji pochwalę się, że to właśnie tutaj w Tajlandii zdobyłem moje pierwsze prawo jazdy w życiu. Wszystko jest udokumentowane na moim blogu: MOTOREM PO TAJLANDII. Oprócz tego lubię tutejszą pogodę. Upał mi odpowiada. Zimy nie lubię.

Gdy dłużej pomyślę, to tak naprawdę wiele jest rzeczy, które lubię. Jedzenie, praca, ludzie, rekreacja, bo w Phetchaburi stadion i siłownia miejska są za darmo. W Tajlandii zacząłem biegać. Mam już trzy wyścigi za sobą i jeden zdobyty puchar na nietypowym dystansie 4km. Schudłem ponad 15 kg.

Jestem pełna podziwu! A brakuje Ci czegokolwiek w Tajlandii?

Niczego mi nie brakuje, bo po tylu latach w Azji nauczyłem się żyć bez wielu rzeczy. Dopiero, gdy zbliża się data kolejnego wyjazdu do Polski, zaczynam tęsknić za wieloma rzeczami i ludźmi. Robię w głowie plany tego, co będę jeść, kogo odwiedzę. Krótko po powrocie do Azji myślę jeszcze o bigosie, polskim chlebie, serze, ale już po kilku tygodniach nie mam takich myśli. To gdzieś się wyłącza w mózgu i aktywuje dopiero przed kolejną wizytą. Za ludźmi z którymi mogę porozmawiać na Skype'ie nie tęsknię, bo mamy kontakt ze sobą, np. z rodzicami rozmawiam dość często. Czasem mam nawet wrażenie, że Skype zbliża ludzi. Gdy żyje się razem pod jednym dachem, te rozmowy są rzadsze. Każdy jest zajęty własnymi sprawami i nie ma czasu dedykowanego tylko i wyłącznie na rozmowy. Kontakty ograniczają się do prostych pytań i odpowiedzi typu „gdzie jest cukier?” . Szkoda, że nie z każdym mam możliwość porozmawiania przez Skype'a, bo przykładowo z babcią zdarza się to niesteyty bardzo rzadko.

Wygląda na to, że zadomowiłeś się tam na dobre. Nadano Ci nawet tajskie imię! Opowiesz nam, jak do tego doszło?

Do domu obok wprowadziła się Tajka. Szybko złapaliśmy kontakt. Podczas jednej z rozmów spytała, czy mam tajskie imię. Oczywiście nie miałem, więc Panna, czyli moja sąsiadka, nadała mi imię Boonmee oznaczające nie tyle starszego mężczyznę, ile kogoś doświadczonego, kto w wielu miejscach był i wiele rzeczy widział.

Przez pewien czas używałem tego imienia, ale w końcu je porzuciłem. W Phetchaburi wszyscy nazywają mnie „Kolat”, bo „Konrad” jest zbyt trudne dla nich do wymówienia. Mnie to odpowiada, bo wiele osób w mojej rodzinie tak samo się do mnie zwraca. Moja siostrzenica Ariadna, gdy była mała, tak zaczęła mnie nazywać i tak już zostało. Ciekawe jest, że „Kolat” i „Konrad” brzmią dla Tajów tak samo. Nie mogą więc zrozumieć dlaczego podaję „Kolat” jako moje tajskie imię, podczas gdy jest takie samo jak prawdziwe imię „Konrad”. Nawiasem mówiąc „Kolat” brzmi jak „Khorat”, a „Khorat” to nazwa największego miasta wschodniej Tajlandii .

NaszSlub01Poza tym Tajlandia to na pewno miejsce dla Ciebie wyjątkowe, choćby dlatego, że to właśnie tam poznałeś swoją przyszłą żonę – Charlene z Filipin. Ile to już miesięcy po ślubie?

Po ślubie będzie prawie trzy miesiące, po zaręczynach czternaście miesięcy. Spotkaliśmy się 28 maja 2011 na urodzinach wspólnego znajomego w Phetchaburi. Parą zostaliśmy dwa miesiące później w Kanchanaburi. Dwa razy byliśmy już na Filipinach. Raz w Polsce. Ślub cywilny wzięliśmy w Częstochowie. Charlene pochodzi z małej wioski Lemery w prowincji na wyspie Panay.

A jak Wasze plany na przyszłość? Jest szansa, że zostaniemy sąsiadami?

Szansa jest na pewno. Planujemy w przyszłości przenieść się na Filipiny, ale nie chcę na razie mówić o żadnych terminach. Bezpośrednimi sąsiadami raczej nie będziemy, bo my myślimy raczej o zamieszkaniu w mieście Iloilo. Manila jest nam obojgu obca. Na pewno jednak spotkamy się kiedyś na Filipinach, bo pamiętasz pewnie, że już kiedyś o tym rozmawialiśmy. Kto wie, czy za parę lat nie powstanie trzecia część tego wywiadu, tym razem o życiu w Iloilo, o kontaktach z filipińską rodziną i wielu innych rzeczach. A'propos rodziny, póki co ze wszystkimi mam bardzo dobry kontkat. Polubili mnie od pierwszej kolacji, na którą przyjechaliśmy późnym wieczorem. Nie wiedzieli, jakie mi podać sztućce, a ja tymczasem zacząłem jeść ręką. Byli zachwyceni, bo Filipińczycy tak jak Indusi lubią jeść rękoma. A gdy zacząłem jeszcze mówić trochę w tagalog zakochali się we mnie :)

To w takim razie wszystko wskazuje na to, że prędzej czy później doczekamy się części trzeciej;)

WywiadTajlandia08Konrad Knapik mieszka w Azji od 2005 roku. W latach 2005-2009 pracował jako programista w Kolkacie w Indiach. Od stycznia 2010 mieszka w Tajlandii pracując jako nauczyciel w państwowej szkole średniej w Phetchaburi. W kwietniu 2013 poślubił Filipinkę. O swoim życiu pisze na blogu www.konradknapik.com, który prowadzi od samego początku swojej azjatyckiej przygody, od czerwca 2005.

Zdjęcia i tekst: Konrad Knapik

 

Jeśli i Ty masz ochotę opowiedzieć nam o swoim życiu na obczyźnie (szczególnie, jeśli mieszkasz w Azji), napisz do nas koniecznie!