Phở, czyli prawdopodobnie najpopularniejszą wietnamską potrawę, zjadłam już pierwszego dnia po przylocie do Wietnamu i do dzisiaj jem ją praktycznie codziennie. Przygotowanie takiej zupy phở to sprawa zaskakująco szybka i prosta: bierze się makaron z mąki ryżowej i plasterki kurczaka (w wersji ) lub wołowiny (w wersji phở bò, mam wrażenie, że bardziej popularnej), zalewa całość wcześniej przygotowanym rosołem i w tej postaci podaje do stołu w średnich rozmiarów miseczce. Do tego można według upodobań dorzucić garść kolendry, inne lokalne zieleniny, cebulę, kiełki fasoli i papryczki chilli (z tymi ostatnimi nie należy przesadzać), a następnie doprawić to limonką.

W takiej przynajmniej postaci podawano zupę na południu Wietnamu, a im bardziej zmierzam na północ, tym jest ona mniej wymyślna i z tego, co pamiętam i co niebawem potwierdzę, w jest to po prostu zupa z kurczakiem i odrobiną zieleniny bez tych wszystkich dodatkowych ozdobników smakowych. To właśnie zresztą z okolic Hanoi pochodzi phở, gdzie zaczęto ją jadać już na początku XX wieku, a w latach 20-tych otworzono pierwszą restaurację serwującą właśnie tę zupę. Na południu kraju phở odniosła sukces dopiero w latach 40-tych i zaczęto ją urozmaicać na różne sposoby, przyznaję, że ze znakomitymi rezultatami.

Dzisiaj wietnamska zupka phở to już niemal element kultury zdobiący koszulki, torby i inne gadżety dla turystów, ale na szczęście nie oznacza to, że straciła w ten sposób jakikolwiek ze swoich walorów. Osobiście uwielbiam.