-Nie ma mowy, żebyśmy dzisiaj zdążyli przyjąć pani wniosek paszportowy. – informuje mnie urzędnik konsularny, kiedy proszę o odpowiedni formularz. – Niech pani spojrzy , przed panią są przecież dwie osoby do załatwienia. Nie damy rady. Trzeba było się wcześniej umówić. Zrobiła to pani?
– Pisałam do państwa w tej sprawie e-maila i informowałam, kiedy będę w Kuala Lumpur.
ELEKTRONICZNIE
E-maila do polskiej ambasady wysłałam w ubiegłym tygodniu zgodnie z sugestią Pana Ambasadora. Mimo tego, że informowałam ambasadę o fakcie pobytu na Filipinach, następnego dnia otrzymałam odpowiedź o treści „Uprzejmie proszę o kontakt telefoniczny jutro rano (najlepiej ok. 9ej) w związku z Pani mailem w sprawie ubiegania się o nowy paszport w Ambasadzie RP w Kuala Lumpur”. Nie udało mi się dodzwonić, zatem poprosiłam o odpowiedź drogą elektroniczną. W końcu przyszła jako przekierowanie maila wysłanego wcześniej, który miał do mnie nie dotrzeć w związku z „problemem ze skrzynką” . Poinformowano mnie o ogólnych zasadach przyjmowania wniosków paszportowych oraz o godzinach dyżurów konsularnych w Ambasadzie RP w Kuala Lumpur (w poniedziałki i piątki w godz 10-12, we wtorki w godz. 14-16 (we wtorek 13.11.2012 r. ze względu na święto Ambasada jest nieczynna). Razem daje to 6 godzin w tygodniu, a teraz wyjątkowo 4.
Jadę w piątek.
SEKCJA KONSULARNA
Do Ambasady RP w Kuala Lumpur najłatwiej dotrzeć taksówką. Trafić nie byłoby łatwo, ale na szczęście budynek widać z daleka. Wyróżnia się wśród innych ambasad wielkością i okazałością. Przyjeżdżam około godziny 10.30. Przed główną bramą spotykam strażnika, który kieruje mnie do sekcji konsularnej „o tam, niech pani skręci w lewo, przejdzie kawałek i tam będą takie małe drzwi” . Drzwi są faktycznie niepozorne i gdyby nie tabliczka informacyjna, pomyślałabym, że to wejście do pomieszczenia gospodarczego. W niewielkim pokoju przypominającym przychodnię lekarską z lat osiemdziesiątych trzy osoby (Polak prowadzący firmę handlową w Kuala Lumpur oraz para z Bangladeszu ubiegająca się o wizę do Polski) czekają aż za szybą małego okienka ponownie pojawi się urzędnik konsularny, który tymczasem załatwia coś w sprawie dokumentow firmowych Polaka.
Wykorzystuję moment, kiedy wraca i proszę o wniosek paszportowy. Kiedy już uzgadniamy, że kontaktowałam się wcześniej z ambasadą, pada dodatkowe pytanie:
– A składała pani wniosek przez e-konsulat?
– Nie informowali mnie państwo o takiej konieczności, więc nie składałam.
– Aha. No dobrze. Ale nie wiem, czy damy radę.
– Musimy dać radę. Przyleciałam z Filipin do Kuala Lumpur właśnie po to, żeby złożyć wniosek o nowy paszport. Nie ma takiej możliwości, że to się nie uda. – przekonuję również samą siebie.
– Spróbujemy. – obiecuje urzędnik konsularny.
Urzędnik na przemian pojawia się w okienku i znika co chwilę prosząc Polaka o dodatkowe dokumenty, wydając papiery i pobierając odpowiednie opłaty. Mija godzina.
– Pierwszym słowem, którego musiałem nauczyć się w Malezji nie było „dzień dobry” czy „dziękuję”, ale „bądź cierpliwy”. – próbuje żartować Polak.
PETENCI
Do urzędu konsularnego dociera jeszcze 6 osób – mołdawsko-rosyjskie małżeństwo z wnioskiem wizowym oraz polsko-francuska para z dwójką dzieci w sprawie konsularnego potwierdzenia dokumentu. Około 11.45 sprawa Polaka zostaje w końcu załatwiona.
– Byłeś tu pierwszy? – pytam z ciekawości.
– Nie, drugi. Przede mną była jeszcze jedna osoba.
Około południa okienko konsularne powinno zostać zamknięte, ale ku uldze wszystkich obecnych w pomieszczeniu, zamyka się jedynie bramę wejściową.
Sprawa Bengalczyków zajmuje niewiele czasu, być może dlatego, że przyjechali tam kolejny raz, a potem jestem w kolejce ja i mój paszport. Składam wypełniony wniosek, dołączam wymagane biometryczne zdjęcie oraz akt ślubu w związku ze zmianą nazwiska. Urzędnik konsularny upewnia się, czy PESEL, który podałam jest na pewno mój i czy posiadam przy sobie odpowiednią kwotę w ringgitach. Posiadam. Wszystko jest w porządku. Pan urzędnik znika, aby pojawić się po dłuższym czasie i poprosić do okienka parę mołdawsko-rosyjską. Odchodzą tak szybko, jak podeszli, coś wspominają o tym, że powinni byli złożyć wniosek przez e-konsulat. Niepotrzebnie czekali przez 2 godziny. Czeka ich powrót do george town i ponowny przyjazd.
Sprawa pary polsko-francuskiej wydaje się być najmniej „problematyczna”. Potrzebne jest tylko potwierdzenie dokumentu przez konsula.
PROBLEMY
– Odpowiednią kwotę mają państwo przygotowaną? – pyta urzędnik.
– Tak, tak, oczywiście. – odpowiada Polka, która chwilę później blednie, bo nie znajduje portfela z gotówką.
– To nic, zapłacimy kartą. – uspokaja ją mąż.
– Ale tu nie ma takiej możliwości… – martwi się kobieta. Gotówka na szczęście się znajduje, ale zamiast tego pojawia się inny problem.
– Dane w dokumentach się nie zgadzają. – oznajmia urzędnik, kiedy wraca z papierami do okienka. – Dokument przygotowany jest na dane francuskie, a dał mi pan paszport amerykański.
Oboje wyjaśniają sprawę ze spokojem. Że mąż w zasadzie ma dwa obywatelstwa: francuskie i amerykańskie. Z francuskim paszportem łatwiej załatwić sprawy w Unii Europejskiej, stąd jego dane w polskim dokumencie. Przy sobie ma paszport amerykański, bo na taki jest zatrudniony. Przeprasza, zapomniał francuskiego.
– Co mamy zrobić w tej sytuacji? – załamują się tłumacząc, że nie mieszkają w Kuala Lumpur i bardzo ciężko im jest wszystkim razem przylecieć do stolicy ze względu na pracę męża wymagającą stuprocentowej dyspozycyjności.
– Nic. Muszą państwo przyjechać jeszcze raz.
– To nie takie proste. – tłumaczą.
– Nic się nie da zrobić.
Na szczęście mąż Polki bardzo szybko znajduje rozwiązanie.
– A co gdybyśmy zmienili dane w dokumencie z francuskich na amerykańskie? Wtedy będzie w porządku? – proponuje.
– No tak, to jest rozwiązanie. – odpowiada urzędnik znikając ponownie na czas jakiś.
W tym czasie Francuz przygotowuje w laptopie nowy dokument, kopiuje go na pendrive'a i wręcza urządzenie urzędnikowi z prośbą o wydruk.
– Przepraszam państwa, ale my nie możemy drukować żadnych dokumentów z zewnątrz. – słyszy.
– Ale przecież to nie jest pierwszy lepszy „dokument z zewnątrz”, tylko papiery dotyczące sprawy do załatwienia w konsulacie. – tłumaczy ze spokojem Francuz.
– Przykro mi, takie są procedury. Nic się nie da zrobić.
– A gdybym wysłał państwu ten dokument e-mailem? – cały czas próbuje mąż Polki.
– Niestety, tu nie mozna skorzystać z internetu.
Polsko-francuska para wychodzi załamana zastanawiając się, co dalej. Zostaję sama. Jest około godziny 13.30. Mój samolot do Manili odlatuje dokładnie za 5 godzin.
AWARIE
– Przepraszam, że to tyle trwa. – informuje mnie urzędnik. – Proszę cierpliwie siedzieć i czekać.
– A czy w takim razie mogłabym skorzystać z toalety? – pytam w związku z tym, że minęło już tyle godzin.
– Przykro mi, ale nie. Nie ma takiej możliwości.
Mijają kolejne trzy kwadranse, jedne z najdłuższych w moim życiu. W tym czasie urzędnik przywołuje mnie do okienka raz jeszcze.
– Nie wiem, czy to załatwimy. Mamy problem z systemem komputerowym. Zawiesza się. Próbuję cały czas, ale nic to nie daje…
– Proszę dalej próbować. I ja naprawdę pilnie potrzebuję skorzystać z toalety, prosze powiedzieć mi, gdzie znajdę najbliższą. – błagam.
– Ok. – urzędnik widzi, że to nie żarty. – Postaram się.
Wraca za kilka minut i prowadzi mnie przez metalową furtkę do małej przybudówki.
– Proszę iść tam, drzwi powinny być otwarte. – informuje mnie konspiracyjnie ściszając głos.
Mimo całej obrzydliwości tego przybytku w postaci braku klapy, niezasłoniętej i niedziałającej spłuczki, w której pływa bliżej niezidentyfikowana brunatna ciecz, i tak wdzięczna jestem, że mogę skorzystać z tej „służbówki”. Dopiero potem jestem w stanie znowu zacząć myśleć.
– Co robimy? – pyta urzędnik około godziny 14.30. – Bo nadal mi system nie działa. O której ma pani samolot?
– Za… 4 godziny. Jakie są możliwości?
– Nie wiem. Ten system tak już czasem ma, że nie działa. – tłumaczy urzędnik.
– A jest szansa, że w poniedziałek będzie wszystko w porządku? – rozważam zmianę rezerwacji biletu, pozostanie w Kuala Lumpur przez weekend i ponowną wizytę w ambasadzie w poniedziałek.
– Ciężko powiedzieć. Różnie z tym systemem bywa. Kiedyś przestał działać, bo popsuła się pogoda. A kiedyś nie działał przez cały tydzień. Nie wiem, co pani poradzić.
– A nie da się załatwić tego w ten sposób, że zostawię panu wszystkie dokumenty, podpisy i odciski palców, a pan to wszystko wrzuci do systemu, kiedy ten zacznie działać?
– Niemożliwe. Wszystko musi dokonywać się w czasie rzeczywistym.
Dopiero teraz tracę wiarę, że cokolwiek uda się załatwić i zaczynam zastanawiac się nad możliwymi rozwiązaniami.
– Czekamy do 15.00, czy zacznie działać. – podejmuję decyzję, że wracam do Manili, bo nie ma sensu czekać do poniedziałku. O 15.00 koniecznie muszę opuścić ambasadę, bo w innym przypadku nie zdażę na samolot. A po drodze muszę jeszcze odebrać plecak z hotelu w Chinatown.
O 15.00 urzędnik wychodzi zza okienka i rozmawiamy w pokoju. Jak ludzie.
– Ja panią najmocniej przepraszam, że tak wyszło. Wiem, że pani specjalnie przyleciała, ale nie byłem w stanie nic zrobić. Proszę mi zostawić do soebie kontakt, zadzwonię, jeśli będzie szansa to załatwić. A musi pani mieszkać na tych Filipinach? Sam nie wiem, co pani powiedzieć.
– Ja rozumiem. Nie mam do pana żalu. Widzę, że pan się stara. Tylko już nie wiem, co zrobić w tej sytuacji…
– Ale może to da się załatwić niebawem. Jest szansa, że w Manili zostanie otwarte małe biuro konsularne. – pociesza mnie urzędnik.
O potencjalnym otwarciu niewielkiej sekcji konsularnej działającej przy konsulu honorowym przez trzy godziny w tygodniu wspominał już we wrześniu Pan Ambasador podczas kolacji w Manili. Powiedział jednak też, że nic nie jest do końca ustalone.
POWRÓT
– Muszę już iść, bo mój samolot odlatuje za 3,5 godziny, a na lotnisko droga daleka. Proszę mi tylko powiedzieć, w jaki sposób znajdę tu taksówkę. – pytam w swojej naiwności licząc, że może w urzędzie udałoby się ją zamówić telefonicznie.
– Pójdzie pani tam do głównej ulicy. No jest to kawałek…. – przyznaje urzędnik.
Idę kilkanaście minut zanim znajduję taksówkę, która zabiera mnie do hotelu. Stamtąd jadę na lotnisko. Na samolot nie spóźniam się.
W Manili opowiadam całą historię. Nie dziwią się.
– No tak to już działa. Też nie byłem tam w stanie niczego załatwić. – wzrusza ramionami jedna osoba
– Próbuję się z nimi skontaktować mailowo od jakiegoś czasu, ale nie odpowiadają. – przyznaje druga.
Koszt biletów do Kuala Lumpur i z powrotem – 200 dolarów.
Koszt noclegu i transportu podczas dnia przeznaczonego na wizytę w ambasadzie – 100 dolarów.*
Wrażenia – bezcenne. Po raz pierwszy wracam na Filipiny z prawdziwą radością i świadomością powrotu do domu.
Niesmak pozostaje.
* Gdyby udało mi się złożyć wniosek, do tej kwoty należałoby dodać 443 złote opłaty paszportowej, a wszystkie wydatki trzeba byłoby podwoić, bo podobne kwoty musiałabym wydać, bo musiałabym polecieć do Kuala Lumpur raz jeszcze.
p.s. Na koniec ciekawostka: koszt utrzymania polskich placówek zagranicznych (89 ambasad, 38 urzędów konsularnych, 8 przedstawicielstw dyplomatycznych, 21 instytutów polskich i dwa inne) w roku 2011 miał wynieść, bagatela…. 887 mln złotych. Źródła: Mapa wydatków państwa albo sprawozdanie z wykonania budżetu.
EPILOG
Grudzień
W połowie grudnia zadzwonił telefon z Ambasady RP w Kuala Lumpur z informacją, że 20 grudnia 2012 roku planowany jest dyżur konsularny w Manili. W ten sposób poznałam niezwykle miłą panią konsul, na co dzień rezydującą w Malezji. Cała sprawa, czyli pobranie odcisków palców i uiszczenie stosownej opłaty zajęła 10 minut, po czym byłam wolna.
Stop! Byłabym wolna. Mniej więcej godzinę później zadzwoniono do mnie z informacją, że jednak coś poszło nie tak i czy nie byłoby problemem wrócić na miejsce. Nie było problemem. Tym samym w biurze konsula honorowego ( tam zorganizowano dyżur konsularny) spędziłam kolejne kilka godzin. Bez skutku. Nie było wiadomo, czy to problem wolnego łącza, czy przenośnej stacji konsularnej, więc dla pewności umówiłam się z panią konsul następnego dnia. Niestety również bez skutku i choć obiecano, że na pewno odbędą się kolejne dyżury w Manili, więc to nie ostatnia próba, ja miałam mocne postanowienie wyjazdu Polski (w końcu miałam dobry pretekst) i załatwienia całej sprawy na miejscu.
Luty
Pod koniec stycznia poinformowano mnie o kolejnym dyżurze, tym razem zaplanowanym na 13 lutego. Pojechałam raz jeszcze. Cała sprawa, czyli pobranie odcisków palców i uiszczenie stosownej opłaty zajęła jeszcze mniej niż 10 minut i… UDAŁO SIĘ!
Złożyłam wniosek i czekam na nowy paszport:) Będzie gotowy prawdopodobnie już za 1-2 miesiące:)
MAJ
Yupiiii!!! 15 maja 2013 roku Pani konsul przywiozła mi mój nowy paszport!