Jeśli uda mi się spełnić jedno z moich marzeń i wrócić do Katmandu (o mały włos udało się w tym roku…;), to z całą pewnością nie zamieszkam w turystycznej dzielnicy Thamel, ale w spokojniejszej bodhnath. To zaledwie kilka kilometrów od centrum nepalskiej stolicy, ale różnica jest oszałamiająca.
Bodhnath to jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie kultura tybetańska jest wciąż żywa. To swego rodzaju enklawa dla tych Tybetańczyków, którzy zdecydowali się opuścić swój kraj. Będąc usytuowaną na dawnym szlaku handlowym Bodhnath pełni funkcje takiej oazy już od setek lat, bowiem właśnie tam Tybetańczycy dziękowali za udaną przeprawę przez Himalaje lub modlili się o szczęśliwy powrót do domu.
To tak naprawdę coś na kształt tybetańskiej dzielnicy w Katmandu. W jej centrum znajduje się wielka stupa w otoczeniu dziesiątek domów, sklepów czy restauracji. Stupę wybudowano na platformie, wokół której znajduje się mnóstwo wnęk, a w nich modlitewnych młynków. Na samym szczycie budowli widać złotą iglicę, a nieco niżej wszystkowidzące oczy Buddy patrzące w cztery strony świata.
Wokół powiewają setki buddyjskich flag modlitewnych w pięciu kolorach, z których żółty symbolizuje ziemię, zielony – wodę, czerwony – ogień, niebieski – niebo, a biały – powietrze.
Można tam spotkać nie tylko wielu Tybetańczyków, ale również buddyjskich mnichów i mniszek.
Bardzo żałuję, że ostatnio, a minęły już… ponad cztery lata (!), spędziłam tam zaledwie część popołudnia, bo całymi godzinami mogłabym słuchać charakterystycznego dźwięku modlitewnych młynków i patrzeć na ludzi okrążających stupę zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Dlatego właśnie tak bardzo chciałabym tam wrócić.
Trzymajcie kciuki, może w końcu kiedyś się uda.
p.s. W Nepalu byliśmy w marcu 2009 roku, a sam wpis pierwotnie pojawił się na moim fotoblogu Orientacyjnie.pl.