Najpierw, niejako dzięki pozytywnemu zbiegowi okoliczności, trafiła na Tajwan, z którego wracała płacząc jak bóbr i za którym długo tęskniła. Naturalną konsekwencją były więc studia dalekowschodnie, potem stypendium w Chinach, a dziś mieszka w Yunnanie, gdzie spotkała miłość swojego życia. O Kunmingu opowiada zafaccynowana chińską kulturą Natalia 白小颱.

Natalio, grałaś już z Chińczykami w chińczyka?

(ha ha) Zaskoczyłaś mnie tym pytaniem, zupełnie się go nie spodziewałam. Zorientowałam się jednak, że chociaż Chińczykom chińczyk nieobcy, plansza została w Polsce, a ja zaczęłam się „bawić” prawdziwymi Chińczykami zamiast tym planszowym…

Ile to już lat, odkąd zaczęłaś swoją przygodę z Azją?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę poszukać pierwszych zdjęć z Azji, ciężko mi liczyć lata i nie wierzę, że to było już tak dawno temu! Ale cyfry są nieubłagane – to już dziewięć lat, bo pierwszy raz pojawiłam się w Azji w lipcu 2004 roku.

Pierwszym miejscem, które odwiedziłaś i które długo wspominałaś z nutką nostalgii, był Tajwan, który zresztą długo nazywałaś „swoim miejscem na ziemi”. Dlaczego akurat Tajwan?

Długa historia. Kończyłam wtedy całkiem inne studia, a Tato dostał kontrakt w Taiwan High Speed Rail Corporation przy projektowaniu tamtejszej szybkiej kolei. Zaprosił mnie do siebie na wakacje i… zmienił całe moje życie. Początki były trudne, ale już po kilku miesiącach moi tajwańscy znajomi stwierdzili, że w poprzednim życiu musiałam być Tajwanką.

Chiny, Yunnan, DSC02803Czym było dla Ciebie to pierwsze zetknięcie z Azją i azjatycką kulturą?

Szokiem. Ja się nigdy Azją nie interesowałam. Gdy Tato zaczął pracować na Tajwanie, poszłam po encyklopedię, żeby dowiedzieć się o tym miejscu czegoś więcej niż „jest to mała wyspa koło Chin”. Nie miałam pojęcia ani o Tajwanie, ani o żadnym innym kraju azjatyckim. Przyjechawszy nie potrafiłam się nawet posłużyć pałeczkami, a przejście przez ruchliwe ulice było dla mnie traumą. To była eksplozja smaków, zapachów, ów. Szłam do zwykłego spożywczego i wychodziłam z ryżem na zimno i podgrzaną kawą w puszce, a także kserokopią paszportu. Ślinka mi ciekła na widok ciastek nadziewanych czekoladą, a okazywało się, że to nie czekolada tylko fasola. Dużo rzeczy wyglądało dziwnie, ale jeszcze więcej – wyglądało całkiem normalnie, a okazywało się być czymś zupełnie innym.

Swojego bloga nazywasz „azjofilskim”, ale oceniam, że Twoją największą pasją są Chiny. Skąd to zainteresowanie?

Gdy wróciłam z Tajwanu – płacząc zresztą jak bóbr i nie mogąc się pogodzić z europejską rzeczywistością – stwierdziłam, że nie mogę żyć bez chińskiego. Na Tajwanie nauczyłam się zaledwie podstaw, wystarczały jednak do komunikacji, a mądrzy nauczyciele rozpalili we mnie miłość do języka. Chcąc dać ujście temu uczuciu, poszłam na studia dalekowschodnie na UJ; chłonęłam informacje o wielu kulturach azjatyckich i o ich najrozmaitszych aspektach, jednak to język chiński na długo pozostał faworytem. Sympatia do samych Chin przyszła dużo, dużo później.

Łatwo nauczyć się chińskiego?

Ależ ja go jeszcze nie umiem! Wciąż łapię się na robieniu idiotycznych błędów, mąż się naśmiewa z niewłaściwych tonów albo z niezręcznego użycia wyrazów, których nauczyłam się ze słownika, ale nie wiem, jak ich użyć w zdaniu. Piszę, bo to dla mnie jedyna metoda, żeby zapamiętać, utrwalić sobie, spróbować pomyśleć w innym języku. Uczę się już dziewięć lat, ale sądzę, że jest to zadanie na całe życie.

Chiny_yunnan, OLYMPUS DIGITAL CAMERANie brzmi to zbyt optymistycznie…

Ups. Chyba nastraszyłam czytelników :D To nie do końca tak. To, jak długo trzeba się uczyć i czy uważasz język za łatwy, zależy od wielu czynników. Talent językowy, pasja, ale przede wszystkim to, po co język jest Ci potrzebny. Nauczenie się chińskiego w mowie tak, żeby można się było bez problemu dogadać na każdy temat to rok-dwa w Chinach/na Tajwanie albo trzy-cztery lata w Polsce z dobrym nauczycielem. Jeśli chiński jest nam potrzebny tylko w podróży czy na zakupach, to jest to kwestia kilku miesięcy czy nawet tygodni. Ale ja chcę czytać chińską literaturę, śpiewać ze zrozumieniem chińskie piosenki, opowiadać dowcipy i czarować Chińczyków inteligencją ;) To pewnie dlatego czasami mam wrażenie, że porwałam się z motyką na księżyc…

Marzyłaś o przeprowadzce do Azji?

Od chwili, gdy wróciłam z Tajwanu, do chwili, w której tu zamieszkałam. Marzyłam każdego dnia. Tajwan mi się śnił na tyle pięknych sposobów! A przecież widziałam zaledwie okruch Azji i byłam głodna nowych widoków i miejsc.

Spędziłam w Polsce trzy lata, z czego dwa na studiach magisterskich dalekowschodnich. Jeszcze zanim obroniłam pracę magisterską, dostałam informację, że przyznano mi stypendium w Chinach. Od tego momentu zaczęłam spać spokojnie.

…i w ten sposób trafiłaś do Kunmingu w prowincji Yunnan. Stwierdziłaś, że „jedziesz do Chin szukać szczęścia”. Ale nie to przecież było głównym celem Twojego wyjazdu?

Odpowiem trochę przewrotnie: dostając stypendium powinnam była uczyć się języka, a przy okazji szukać szczęścia. Stało się zupełnie odwrotnie: polowałam na małe azjatyckie szczęścia, wykorzystując do tego język.

Chiny_yunnan, DSC00179Nie bałaś się wyjechać samej do zupełnie nowego kraju? Jakie uczucia towarzyszyły tej decyzji?

Pierwszy przyjazd do Chin – to tylko stypendium, tylko rok, niecały nawet, nie ma czego się bać. Tak sobie powtarzałam, ale bałam się panicznie. Na Tajwanie miałam Ojca i przyjaciół. Tutaj miałam być całkiem sama! Sama w chorobie, sama w kłopotach z właścicielką wynajmowanego mieszkania, sama w Wigilię, zawsze sama. Panikowałam okropnie. A przecież znałam język! W ogóle nie wyobrażam sobie, co czują ludzie, którzy wyjeżdżają na tak długo do innego kraju bez znajomości języka…

Jak wyglądały Twoje przygotowania?

Po pierwsze: nauczyłam Mamę obsługi skajpa i przykleiłam koło komputera adres blogu :) Po drugie: chciałam ze sobą wziąć wszystko, a mogłam tylko 20 kilo. Pamiętam, że jedną z najważniejszych rzeczy była płyta z polskimi i angielskimi ebookami. Opłakałam też dużą część przyjaźni i znajomości, które nie miały przetrwać długiej rozłąki.

A wrażenia na miejscu? Kunming zachwycił Cię od pierwszej chwili?

Eeee… (sprawdzam, czy aby mąż mi nie zagląda przez ramię)… Kunming jest brzydki. Taki… no, brzydki po prostu. Kiedy się jechało do centrum ze starego lotniska, widać było tylko szare budynki. Bloki, banki, jeszcze trochę bloków, ogromnie dużo bloków… Myślałam, że będzie jak na Tajwanie, idealny eklektyzm azjatycko-zachodni, a tu guzik.

Chiny, Yunnan, DSC02804Co najbardziej zaskoczyło i sprawiło najwięcej problemów?

Po pierwsze skala. Kunming, choć jest „miastem wojewódzkim” – stolicą prowincji Yunnan – uważany jest przez Chińczyków za miasto małe, zacofane. A jest trzykrotnie większy od Warszawy! Po drugie, jest niesamowicie różnorodny etnicznie. Europejczycy mają w głowach stereotypowego Chińczyka: skośne oczy, niscy, chudzi, o lekko śniadym odcieniu skóry. W Yunnanie żyje 26 grup etnicznych (oficjalnie, nieoficjalnie dzielą się wewnętrznie na dużo więcej), różniących się od siebie wizualnie jak Turkowie od Rosjan. I oni wszyscy chadzają ulicami Kunmingu, czasem nawet poubierani w stroje ludowe. Nieprawdopodobny miszmasz.

A problem… cóż. Nie mogłam się dogadać. Po tylu latach nauki mandaryńskiego przyjechałam do Chin i wszyscy mnie rozumieją, ale ja – nikogo. Szukając informacji o Kunmingu zapomniałam sprawdzić, jaki tutaj obowiązuje język. Teoretycznie – mandaryński. W praktyce, nawet w urzędach i na poczcie – dialekt kunmiński, luźno oparty na mandaryńskim, ale dla niewprawnego ucha kompletnie niezrozumiały. Tylko nauczyciele w szkole mówili do nas poprawnym mandaryńskim, a i to tylko wtedy, jeśli nie pochodzili z Kunmingu.

Z Yunnanu wyjeżdżałaś, a potem wracałaś. Powrót do Chin na kolejne lata studiów był spełnieniem marzeń czy raczej racjonalną decyzją?

O, przyszedł czas na love story! :) Zakochałam się w Chińczyku, stypendium się skończyło, wróciłam do Polski, ale wierzyłam, że będzie na mnie czekał. Jak na dwudziestosześciolatkę byłam bardzo naiwna, prawda? Ale, jak to w życiu bywa, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wróciłam do Kunmingu na studia i… poznałam tu mężczyznę mojego życia, który miał niewiarygodne szczęście zostać moim mężem. :)

Chiny_yunnan, OLYMPUS DIGITAL CAMERAChoć w tym momencie pewnie spora część Czytelników (a może Czytelniczek) westchnęła z podziwem, ten wątek zostawimy sobie na koniec zostając przy sprawach bardziej prozaicznych, czyli Twojej pracy w charakterze nauczycielki;) Jak zaczęła się Twoja kariera w szkole?

Prozaicznie. Jedyna dobrze płatna praca i możliwość otrzymania wizy pracowniczej jest tutaj w placówkach edukacyjnych, głównie w szkołach językowych. Kunming to nie Szanghaj czy Pekin, gdzie obcokrajowców i pracy dla nich jest dużo.

Jaka jest taka chińska szkoła? Czego uczysz?

Uczyłam w przedszkolach i szkołach podstawowych angielskiego. Pierwsze wrażenie: wiadomości o kontroli urodzin w Chinach muszą być nieprawdziwe, tych dzieci jest takie multum! Drugie wrażenie: im droższa placówka, im bogatsi rodzice, tym bardziej nieznośne są ich pociechy.

Potrafisz przywołać najmilsze, najbardziej wzruszające chwile?

O, do końca życia nie zapomnę! Jeden z trzylatków powiedział, że chce mnie przedstawić rodzicom, zaciągnął mnie do nich trzymając kurczowo za rękę i ogłosił, że chce się ze mną ożenić. :)

Praca w takiej szkole różni się od szkół, które znamy z Polski?

Nie znam polskich przedszkoli – nigdy w żadnym nie byłam. Jeśli chodzi o szkoły, strasznie mnie od nich odrzuca znęcanie się nad dziećmi. Nie, nie chodzi mi o kary cielesne, które w zasadzie już nie są w Chinach stosowane, a o to, jak te szkoły działają. Są to olbrzymie gmachy, podobne raczej do małego kampusu uniwersyteckiego niż do przedszkola czy podstawówki, wypełnione dziećmi po brzegi. W klasie potrafi być po 70 uczniów. Proszę sobie wyobrazić naukę języka w siedemdziesięcioosobowej klasie… Ale nie tylko to: dzieci spędzają w szkole czas od rana do wieczora. Wracają do domów wtedy, kiedy rodzice wracają z pracy, o takiej samej porze kończą zajęcia szkolne. Tyle, że rodzice wracają do domu, jedzą kolację i siadają przed telewizorem albo komputerem, a dzieci do północy siedzą nad zadaniami domowymi. Nie biegają, nie bawią się, nie uprawiają sportów, nie pomagają rodzicom w porządkach czy w kuchni. Poza czasem na posiłki i sen zajmują się tylko nauką. Dla mnie to jest forma znęcania się nad dzieckiem i zabijania jego radości życia i kreatywności. Między innymi dlatego tak się cieszę, że już nie muszę w takiej placówce pracować.

Chiny_yunnan, OLYMPUS DIGITAL CAMERAA czym zajmujesz się obecnie?

Jeśli ma to zabrzmieć naukowo: badaniem statusu kobiety we współczesnej rodzinie chińskiej. Językiem potocznym: jestem kurą domową :) Oczywiście, sporo piszę, a jeszcze więcej tłumaczę, jestem wolnym strzelcem i korzystam z każdej interesującej fuchy – czasem sprzedam jakiś artykuł, czasem gdzieś zaśpiewam, pouczę prywatnie angielskiego, ale moja prawdziwa i najważniejsza praca zaczyna się i kończy w domu.

Chiny_yunnan, IMG_2376Wspomniałaś kiedyś, że „Yunnan to nie prawdziwe Chiny”. Jakie dostrzegasz różnice?

Mówię tak trochę na przekór, to ładne hasło i bardzo prowokacyjne, zwłaszcza dla Chińczyków. Ale najpierw trzeba sobie zdać sprawę z tego, że prawdziwe Chiny nie istnieją. Chiny są prawie tak wielkie, jak Europa. Która część Europy to prawdziwa Europa? Hiszpania? Francja? Polska? Różnice między ludźmi z chińskiej Północy i Południa, różnice między grupami etnicznymi, różnice stricte geograficzne, tak bardzo wpływające na styl życia są takie same jak między Szwecją i Włochami. Oczywiście, przynajmniej w teorii Chiny są bardziej zunifikowane. Mają jeden język urzędowy. Ale proszę się udać do Kantonu i spróbować dogadać po mandaryńsku – przecież tam wszyscy mówią po kantońsku! Mają jedno prawo – ale egzekwowane jest różnie w różnych prowincjach, a niektórzy uważają, że wcale nie jest egzekwowane, jeśli ma się pieniądze. Mają jedną historię… Ale ci z północy byli przez południowców zawsze uważani za dzikusów, którzy napadają na „prawdziwych” Chińczyków. A z drugiej strony Chińczycy z Harbinu (miasto bardzo wysunięte na północ) również się uważają za prawdziwych Chińczyków. Więc co to są prawdziwe Chiny?

A Yunnan to jeszcze inna para kaloszy. Z dawien dawna płacący trybut cesarzowi chińskiemu, tak naprawdę rządził się swoimi prawami, miał swoje królestwa, swoich władców, swoje podboje i sojusze. Chińczycy byli tu zawsze mniejszością, dodatkiem do innych kultur, na przykład tajskiej, ńskiej, bajskiej czy Naxi. Tutejsze grupy etniczne mają swoje kultury, pismo, języki, legendy, tradycje, święta, potrawy, swój styl życia i sposób myślenia. Oczywiście, postępuje sinizacja narzucona przez chińskiego suwerena, a Yunnan od wieków należy do Chin, ale ciągle jeszcze sposób myślenia i styl życia tutejszych ludzi różni się bardzo od tego, co widać w Pekinie, Szanghaju czy innych typowo chińskich miastach.

Czego absolutnie nie powinien przeoczyć turysta wybierający się do tej prowincji?

Jak dużo mamy czasu i w ilu tomach ten wywiad ma się zmieścić? :D

Chiny_yunnan, IMG_2296Z przyjemnością posłucham o wszystkim:)

Jest w Yunnanie sporo miejsc znanych, jak Wąwóz Skaczącego Tygrysa, Kamienny Las, tarasy ryżowe Yuanyangu, stara zabudowa miasta Lijiang, a także ostatni bastion matriarchatu – wioski ludu Mosuo nad jeziorem Lugu. Są to obowiązkowe punkty większości yunnańskich wycieczek, ale moim zdaniem prawdziwy Yunnan to raczej małe miasteczka i wsie zamieszkane przez mniejszości etniczne, w których życie toczy się swoim rytmem. Do moich ulubionych miejsc należą tropikalne wioski regionu Xishuangbanna na południu Yunnanu, przy granicy z Laosem; region Czerwonej Rzeki (Honghe) z moim ukochanym miasteczkiem Zbudowana Woda (Jianshui) i miastami przy granicy z Wietnamem, region Lincang ze starymi, liczącymi sobie kilka tysięcy lat, drzewami herbacianymi wplecionymi we wspaniałe lasy czy cudownie czyste i bardzo głębokie Jezioro Pieszczenia Nieśmiertelnych (Fuxianhu) niedaleko Kunmingu. Od razu mówię: poznać prawdziwy Yunnan bez znajomości języka jest dość ciężko. Albo inaczej: można, ale jest to przedsięwzięcie kosztowne. Usługi anglojęzyczne są kilkukrotnie droższe niż te dla władających miejscowym językiem, a w bardzo wielu miejscach nawet ubikacje opisane są tylko chińskimi znakami, a ludność nie zna języków obcych. Pardon: znają. Chiński. Dla nich językiem ojczystym jest język grupy etnicznej, do której należą, pierwszym językiem obcym, którego się uczą jest dialekt danego regionu, a dopiero na trzecim miejscu pojawia się mandaryński. Jeśli mówią choć trochę po mandaryńsku, można ich uznać za sukces chińskiego systemu edukacji. Tak więc podróżowanie po Yunnanie dla osoby, która z mandaryńskim jest na bakier, będzie dużo trudniejsze – ale i dużo bardziej interesujące i pouczające.

Yunnan dość jednoznacznie kojarzy się z herbatą. Masz wśród chińskich herbat tę swoją ulubioną?

Tak. Każdą. :) Dokładniej: każdą dobrą herbatę, dobrze zaparzoną, po prostu uwielbiam. Oczywiście mam swoje smaki – w zimowe wieczory wolę czarną herbatę, na codzień uwielbiam wielkolistną zieloną, jeśli chcę zachwycić gości, parzę czarnosmoczą herbatę (ulunga) z tajwańskich gór, a jeśli mam dużo czasu i wiele tematów do przegadania, idealny jest pu'er. Herbaty to drugi po języku chińskim konik, któremu zamierzam poświęcić resztę życia.

A sam sposób parzenia herbaty? Opowiesz coś więcej na ten temat?

Po pierwsze: każdy typ herbaty parzymy inaczej, wodą o innej temperaturze, różne są naczynia odpowiednie do zaparzenia i podania. Można parzyć dla siebie, cały dzień w jednym kubku z misiem, albo ceremonialnie, w kamionkowym czajniczku czy gaiwanie (trzyczęściowa czarka do parzenia i picia herbaty); można parzyć ładnie, z odpowiednią gestykulacją, albo parzyć tylko po to, żeby się napić; można puścić nastrojową muzykę i cieszyć się odrobiną naparu w miniaturowej czarce, albo sączyć powoli herbatę z wielkiego kubka, siedząc przy komputerze.

Najprostsza rada: dobrze zaparzona i dobra nie będzie gorzka, nie potrzebuje dodatków. Herbata zielona potrzebuje niższej parzenia niż czarna. Każdą dobrą herbatę można parzyć wielokrotnie (tak, czarną też!). Ale temat parzenia herbat jest tak obszerny, że może zostawimy go sobie na następną rozmowę? Prowadziłam kiedyś warsztaty herbaciane – osiemnaście godzin uczyłam, jak się parzy, pokazywałam i odpowiadałam na pytania. A był to zaledwie wierzchołek góry lodowej, przedsionek królestwa herbacianego…

Chiny_yunnan, OLYMPUS DIGITAL CAMERAOk, trzymam za słowo w takim razie!
Próbowałaś już wielu specjałów szeroko pojętej chińskiej kuchni. Co poleciłabyś szczególnie?

Są smaki łatwe dla Europejczyków i takie, do których trzeba się przyzwyczaić. Jest też problem, ponieważ danie o tej samej nazwie smakuje inaczej w Kantonie niż w Syczuanie, niż w Yunnanie, niż w Szanghaju. Gdy zabieram „niezchińszczonych” przyjaciół do chińskich knajp, zazwyczaj hitem jest polędwica w sosie słodko-kwaśnym (糖醋里脊), chińskie pierogi (饺子) o różnych nadzieniach, bułeczki na parze (馒头 i 包子) i wołowina w czerwonym sosie (红烧牛肉). Ja uwielbiam odkrywać nowe światy kulinarne, dlatego polecam lekkie zupy ze świeżych warzyw – patisonów czy luffy, a nawet zwykłych ogórków czy pomidorów. Polecam owoce morza w kantońskich knajpach, świeże i lekkie. Polecam specjalności kuchni regionalnych – w Yunnanie chociażby kozi ser z szynką, ugotowane na parze albo smażona mięta ze szczypiorkiem. Próbuję wszystkiego, co poszczególne miejsca mają do zaoferowania, kuszą mnie nieznane smaki, zapachy i barwy. A przede wszystkim polecam wejście do knajp, które wyglądają nieszczególnie, a i sanepid nie przeszedłby koło nich obojętnie, ale które wypchane są tubylcami – to zazwyczaj oznacza, że jedzenie jest warte spróbowania.

Chiny_yunnan, OLYMPUS DIGITAL CAMERACo jadłaś najdziwniejszego?

Jeśli człowiek zdobędzie się na to, żeby przełamać opór i żeby nie pozwolić wyobraźni na płatanie figli, może odkryć wspaniałe smaki. Yunnańską specjalnością i delikatesem są… owady. Jak się okazało, są przepyszne, świetnie zaspokajają głód (samo białko) i wcale nie są opcją dla biedaków. Talerz moich ukochanych robaków bambusowych kosztuje więcej niż solidny stek! Jadłam też szarańczę, koniki polne, ważki i larwy szerszeni – te ostatnie są wspaniałe, z wierzchu chrupiące, w środku kremowe. Jadłam też niewyklute kacze pisklęta czyli , przysmak wietnamski, a także psinę, oślinę, mech, paprocie… Jestem łasuchem, z wyjątkiem mięsa ludzkiego i zwierząt żyjących jeszcze na talerzu chyba niczego sobie nie odmówię.

Jestem pełna podziwu! A Twoja największa chińska przygoda?

Zdecydowanie moim faworytem pozostaje miesiąc na yunnańskiej wsi, do której nie da się dojechać samochodem innym niż terenowy, bo nie ma asfaltu (dlatego ludzie kupują motory albo jeżdżą konno), gdzie nie ma bieżącej wody, komórka zazwyczaj nie ma zasięgu, a najważniejszym członkiem społeczności lokalnej jest szaman wróżący przyszłość z kogucich łbów. Podobnie moim najwspanialszym wietnamskim przeżyciem był miesiąc na wietnamskiej wsi, w której niemal wszyscy mieszkańcy zajmowali się uprawą pieprzu, kawy i bananów.

I to nie wszystko, bo wzięłaś udział nawet w chińskiej edycji IDOLA! Jak było?

Głośno :) A także zabawnie i męcząco – pewnie tak, jak na całym świecie. Niestety, nie skończyło się to zrobieniem w Chinach wielkiej kariery, chociaż czasem jeszcze trafiam na ludzi, którzy pamiętają „tę Europejkę, która śpiewa chińskie hity”.

Chiny_yunnan, OLYMPUS DIGITAL CAMERAWspominałaś kiedyś o „markowych ciuchach kupowanych za dziesięciokrotnie niższe niż w Europie”, „mocno wypaśnym obiedzie za 15 zł” i „kilogramie bananów za złotówkę”. W Chinach rzeczywiście jest tak tanio?

W Chinach jest bardzo tanio i bardzo drogo. Patrząc na sam Yunnan: gdybym zamierzała się tu żywić jak w Polsce, chlebem z masłem i serem, szynką, kiełbasą itd., szybko poszłabym z torbami. Gdyby wyznacznikiem szczęścia było dla mnie posiadanie torebki LV czy samochodu importowanego z Europy, uciekłabym stąd szybko… albo znalazła bardzo bogatego sponsora. Ale gdy kupuję soczyste i słodkie arbuzy wielkości sporego globusa za kilka złotych albo gdy idę na kolację złożoną z opiekanych przegrzebków czy sushi i płacę pięć-dziesięć złotych, albo gdy zakupy do przygotowania pięcioosobowego, kilkudaniowego obiadu kosztują mnie na targu siedem złotych, zdaję sobie sprawę, że życie tak zwanego szarego obywatela obywa się tu zazwyczaj bez szarpaniny i pożyczania do pierwszego. Jeśli zaś chodzi o ubrania – podrożały. Fabryki przenoszone są do Birmy czy Kambodży. Nadal jednak na przykład fabryki Levisa po godzinach produkują dżinsy, które można kupić na targu o połowę taniej. Nadal też istnieją rewelacyjne firmy chińskie, produkujące ubrania z dobrych, świetnie zszytych materiałów. Piękne jedwabne suknie za równowartość pięćdziesięciu złotych czy suknie szyte na miarę za niewiele więcej to kolejny plus mieszkania w Chinach.

Czy teraz, po tak wielu latach spędzonych w Chinach, ten kraj potrafi Cię jeszcze czymś zaskoczyć?

Niemal codziennie. Dlatego prowadzę blog. Tam znajduję ujście dla codziennych zachwytów i małych nienawiści. Chyba do końca życia nie przestanie mnie ten kraj dziwić.

Chiny_yunnan, IMG_2217A sami Chińczycy? Jacy są w codziennych kontaktach?

Niektórzy są, jak ja to nazywam, kompatybilni i łatwi w obsłudze. Z takim samym zachwytem i ciekawością przyjmują „europejskiego barbarzyńcę”, jak ja „chińskich dzikusów”. Inni traktują białych na dwa sposoby – albo z podziwem, albo trochę z góry, a często łączą te dwie metody, co daje iście wybuchową mieszankę. Co dla mnie było najbardziej zaskakujące, często z większą ksenofobią traktowali mnie ludzie wykształceni i, zdawałoby się, kulturalni niż prości ludzie, dla których kontakt ze mną był pierwszym kontaktem z obcokrajowcem w życiu.

Łatwo o chińskich przyjaciół?

Zawsze miałam ze słowem „przyjaciel” straszny problem. Chińskie „pengyou” znaczące przyjaciela, może być użyte również w stosunku do osoby, którą się właśnie poznało – będzie to tzw. nowy przyjaciel „xin pengyou”. Dla nas, Polaków, będzie to tylko znajomy. Przyjaciel jest zarezerwowany dla kogoś, na kogo możemy liczyć, w Chinach granica jest dużo bardziej płynna. Powiedziałabym, że Chińczycy łatwo nazywają Cię przyjacielem, ale droga do ich serc jest trudna.

Chiny_yunnan,DSCN2362A największe, Twoim zdaniem, różnice kulturowe?

(zastanawiam się już dobre 15 minut) Nie wiem, czy umiem odpowiedzieć na to pytanie. Znam stereotypowe odpowiedzi, ale zawsze, gdy sobie utrwalę stereotyp na temat Chińczyków, pojawia się ktoś, kto jest jego żywym zaprzeczeniem.
Może w ten sposób: powiem, co najbardziej mnie zaskoczyło podczas obcowania z Chińczykami i co według mnie ma podłoże kulturowe.

Po pierwsze: znikoma część społeczeństwa rozumie sarkazm i ironię. Mają swoje dowcipy i swoje poczucie humoru, ale jeśli ktoś wyłamuje się ze standardowych żartów i tworzy własne, często spotyka się z uprzejmymi uśmiechami, ale i kompletnym brakiem zrozumienia.

Po drugie: Chińczycy w znakomitej większości nie potrafią się cieszyć smakiem alkoholu. Piją na przykład piwo, wódkę, wino i nalewki ziołowe z takich samych małych szklaneczek, oczywiście obowiązkowo do dna. Pije się za karę (karniaki), pije się po to, żeby pokazać, jaką ma się mocną głowę, żeby zyskać twarz, albo żeby kogoś upić i mu tę twarz odebrać. Znam bardzo niewielu Chińczyków, którzy potrafią sączyć dobry alkohol i wypić w domowym zaciszu kieliszeczek dobrego wina po prostu dlatego, że jest smaczne.

Po trzecie: ogromna ilość małżeństw jest zawierana pod presją rodziny, z rozsądku, a nie z powodu uczucia. Mamy XXI wiek, a znajome, młode Chinki mówią, że jeśli w rok po studiach nie wyjdą za mąż, rodzina wlezie im na głowę i już lepiej znaleźć sobie kogoś, kto się po prostu nadaje, niż czekać na wielkie uczucie.

Tego typu różnic jest wiele; ciężko mi jednak o nich pisać, bo w sposobie myślenia i życia Chińczyków są wielkie różnice w zależności od ich wieku, regionu zamieszkania, klasy z której się wywodzą itd. Nie do końca mam pewność, które różnice wynikają z kultury, a które z sytuacji gospodarczo-polityczno-materialnej.

Czy przychodzi Ci do głowy coś, co z chińskiej kultury chętnie przeniosłabyś na grunt polski?

Zdecydowanie szacunek i miłość, którymi się otacza starszych. Picie dobrej herbaty i parzenie jej we właściwy sposób. Sposób podania i spożywania posiłków – zamiast równych porcji na talerzu wszystko ustawione na półmiskach na środku stołu, z których każdy bierze to, co mu najbardziej smakuje, w ilości, która mu odpowiada. Aktywność emerytów – chodzą do parków, grają w madżonga, uprawiają taichi albo tańczą; są pogodni, a wydają się również zdrowsi niż ich zachodni rówieśnicy.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAJak w Chinach traktuje się kobiety? Mają uprzywilejowaną pozycję czy wręcz przeciwnie?

Poszczególne regiony różnią się pod tym względem od siebie; oczywiste różnice występują też między poszczególnymi grupami społecznymi. Ja akurat dobrze trafiłam. Yunnańscy mężczyźni od wieków potrafią się zajmować dziećmi, nosić je w chustach i wychowywać, więc opieka nad dziećmi nie jest wyłącznie domeną kobiet. W wielu społecznościach Yunnańskich tradycyjnie to kobiety sprawowały opiekę nad rodzinnym biznesem i, mówiąc kolokwialnie, trzymały kasę. Często kobiety nie są poniżane przez mężczyzn, a przez… inne kobiety. Typowym przykładem są stosunki między teściową a synową; jeśli matka całe życie dzierżyła niepodzielną władzę, nie w smak jej to, że młodzi chcą żyć po swojemu. Co gorsza, młody małżonek zazwyczaj słucha mamy, a nie żony. Oczywiście, dużo jest również rodzin, które, zachowując szacunek do rodziców, żyją całkiem po swojemu, więc i ten stereotyp ma szansę upaść.

Chińska kultura wydaje się być tak odległa od naszej… Opowiesz nam o najciekawszych chińskich tradycjach?

Mnie na przykład urzekł zwyczaj ślubny, praktykowany w Yunnanie: państwo młodzi kłaniają się trzykrotnie w pas rodzicom, by im podziękować za opiekę i wychowanie. Podoba mi się również idea szczególnej opieki, którą otoczona jest kobieta w trakcie połogu (szczegóły tej opieki potrafią być dość przerażające – młoda matka zgodnie z tradycją nie może się myć, spożywać nic zimnego, czytać książek etc.,) – na Zachodzie zapomina się, że dla młodej matki jest to czas męczący, trudny i inny niż wszystko. Wiele tradycji związanych z chińską medycyną jest również bardzo interesujących i wartych zgłębienia – bo na przykład w trakcie anginy nie wolno jeść chleba, czekolady czy słonecznika, a na wszystkie choroby panaceum jest picie ciepłej wody.

A przesądy? Wiem tylko, że z punktu widzenia Chińczyków liczba 4 jest nieszczęśliwa – nawet w naszym bloku w Manili nie ma na tym piętrze mieszkań, a w wielu innych nie ma nawet takiego piętra….

Akurat w Kunmingu mało kto się tym przejmuje – moi teściowie mieszkają na czwartym piętrze (bez windy!) i bardzo to sobie chwalą. Ale to prawda, wielu Chińczyków jest bardzo zabobonnych. Niektórzy nie pozwalają, by kobiety prały swoją bieliznę w pralkach, bo to przynosi pecha. Przed przeprowadzką oraz w Święto Smoczych Łodzi okadzają mieszkania trociczkami, żeby je uchronić przed złymi duchami. Datę ślubu uzgadniają z wróżbitą, żeby zapewnić sobie pomyślność. Ważną wskazówką przy wyborze partnera życiowego jest jego chiński horoskop. I tak dalej…

Chiny_yunnan, OLYMPUS DIGITAL CAMERAWracając jeszcze do kwestii kobiet… Niejednokrotnie na swojej drodze spotykałaś chętnych do ożenku Chińczyków. Jestem pewna, że jest to spowodowane przede wszystkim Twoją urodą, ale Ty wspominasz o problemie niedoboru kobiet w Chinach. Co to takiego i jakie są tego konsekwencje?

Cóż, jeśli wyznacznikiem urody może być biała skóra i oczy bez fałdu mongolskiego, to chyba każda Europejka ma szansę zostać miss Chin ;) Myślę, że chęć związania się z Europejką może wynikać raczej z prestiżu, jaki się z tym wiąże, zamiłowaniem do okcydentalizmu albo po prostu z wizją europejskiego paszportu. Ale niedobór kobiet naprawdę istnieje i staje się coraz bardziej palącym problemem. Chodzi o to, że od chwili wprowadzenia polityki jednego dziecka (1977 rok), w związku z preferencją dzieci płci męskiej, rodzi się w Chinach dużo mniej dziewczynek niż chłopców. Nawet w polskiej wikipedii można znaleźć na ten temat w miarę konkretne informacje: „Stosunek płci nowo-narodzonych w Chinach osiągnął 117 mężczyzn : 100 kobiet w 2000 roku, znacznie więcej niż naturalny, który waha się pomiędzy 103:100 i 107:100. Wzrósł on z 108:100 w 1981 do 111:100 w 1990 roku. Według raportu opracowanego przez Państwową Komisję Ludności i Planowania Rodziny w 2020 r. będzie 30 mln więcej mężczyzn niż kobiet, co może prowadzić do niestabilności społecznej. Korelacja między wzrostem różnicy proporcji płci i wdrażaniem polityki jednego dziecka wydaje się być spowodowane przez politykę jednego dziecka”. W dodatku Chinkom nie wystarcza już „byle kto” ze wsi obok; skoro mają wybór, wybierają mężczyzn zamożniejszych i lepiej od siebie wykształconych, co z kolei powoduje, że przeciętny chiński wieśniak czy robotnik traci szansę ożenku.

Wiem, że miałaś okazję być na niejednym chińskim weselu. Jakiego typu jest to impreza? Przypomina w jakimś stopniu wesela polskie?

Hmm… oba służą do tego, żeby się najeść i pogratulować nowożeńcom. Jeśli chodzi o podobieństwa, to by było na tyle. Chińczycy nie tańczą. Ilość alkoholu jest różna, ale zazwyczaj ogranicza się do jednej-dwóch butelek wódki przy każdym dziesięcioosobowym stoliku. Zaprasza się wszystkich: znajomych z przedszkola, podstawówki, liceum, pierwszej pracy, drugiej pracy, trzeciej pracy, kuzynów pierwszego, drugiego, trzeciego i czwartego stopnia, im więcej, tym lepiej. Przekłada się to na „utarg” – zamiast kwiatów, prezentów czy wina wręcza się po prostu parze młodej kopertę z datkiem – jego wysokość jest usankcjonowana tradycją, zwyczajem, stopniem pokrewieństwa czy po prostu sytuacją materialną gości. Co ciekawe, każda koperta jest podpisana :) Posiłek to najczęściej kolacja i trwa dwie-trzy godziny. W trakcie, gdy goście spożywają posiłek, państwo młodzi pod wodzą wodzireja odbębniają najważniejsze części ceremonii, a potem chodzą między stołami, przepijając do gości. Po weselu młodzież udaje się do wynajętego pokoju hotelowego, w którym stara się wszelkimi sposobami zachęcić parę młodą do skonsumowania związku. Oczywiście, opisałam tu miejskie wesele; wiejskie się od naszego aż tak bardzo nie różni – trwa trzy dni, trzeba ubić świnię, tańczy się I pije cały wieczór, a zasypia I budzi pod stołem. :)

Twoje wesele też tak wyglądało?

Tak, mieliśmy typowo chińskie miejskie wesele, chociaż liczbę gości i ilość punktów ceremonii ograniczyliśmy do minimum. „Utarg” był mniejszy, ale za to wróciliśmy do domu o własnych siłach i o ludzkiej porze. Mieliśmy szczęście – nasi rodzice nie zmuszali nas do przeprowadzenia ceremonii zgodnie z ich gustem ani do zaproszenia wszystkich gości, których oni by chętnie zobaczyli.

A sam ślub? Przecież już niebawem Wasza pierwsza rocznica!

Ślub był najmniej romantycznym dniem mojego życia :) Wzięłam paszport i tłumaczenie przysięgłe zaświadczenia o stanie cywilnym, a mój narzeczony dowód osobisty, zaświadczenie o stanie cywilnym i książeczkę meldunkową hukou; oprócz tego mieliśmy wspólne zdjęcie na czerwonym tle i 9 yuanów (4,5 złotego). Tak przygotowani pojechaliśmy do urzędu miasta, gdzie podpisaliśmy papier, że tak, chcemy się pobrać i dwadzieścia minut później byliśmy już małżeństwem. Co ciekawe, gdybyśmy się chcieli rozwieść, musielibyśmy pojechać w dokładnie to samo miejsce, stanąć przy okienku obok i zapłacić horrendalną kwotę 11 yuanów, czyli 5,5 złotego…

Udało się znaleźć szczęście w Państwie Srodka?

Tak. Codziennie znajduję je na tysiąc nowych sposobów.

 

P4020020 Natalia 白小颱 – Dziewięć lat temu pokochała Azję, cztery lata temu zamieszkała w Yunnanie, gdzie spotkała miłość swego życia i już została. Fascynatka języka chińskiego i herbaty, stara się, by codzienność nie przytłumiła radości mieszkania w tych niesamowitych, dziwacznych, szalenie interesujących Chinach. Autorka bloga Biały Mały Tajfun

 

: Natalia 白小颱
Rozmawiała: Ania Błażejewska

 
Jeśli i Ty masz ochotę opowiedzieć nam o swoim życiu na obczyźnie (szczególnie, jeśli mieszkasz w Azji), napisz do nas koniecznie!