Rok 2014: podsumowanie

NAJPIERW

Mam wrażenie, że był to rok odliczania. Bo liczyliśmy od samego początku – najpierw tygodnie dzielące nas od przeprowadzki na Bali;  potem dni, które zostały nam na Filipinach; jeszcze później czas mijający na Bali. Dziś też odliczamy – tygodnie do przeprowadzki do nowego domu. Ale to już temat na osobny wpis.

Wczoraj siedzieliśmy sobie na tarasie domku w balijskim i wspominaliśmy te wszystkie tegoroczne dobre i złe chwile, zaskakujące wzruszenia, smutne pożegnania, najmilsze spotkania, nowe miłości, plany, które udało się zrealizować i marzenia, którym dane było się spełnić. Dobry to był rok! Chyba lepszy, niż mogliśmy przypuszczać.

NAJWIĘKSZE MARZENIA

Zacznę od marzeń. Bo przecież spełniło się jedno z naszych największych – to o przeprowadzce na Bali. Mogę tu znowu pisać o tym, jak nam tu dobrze i znowu usłyszeć, że to zapewne nadal pierwsza faza szoku kulturowego, więc powtarzać się nie będę. Niezaprzeczalnym faktem jest, że jakość naszego życia zmieniła się diametralnie i bynajmniej nie mam tu na myśli przeprowadzki do domu z basenem (chyba zresztą z niego zrezygnujemy w tym nowym domu), ale o takie zwykłe ludzkie czynności, pozwalające wreszcie poczuć, że żyje się naprawdę, a nie tak jak wcześniej – w plastikowym świecie metromanilskiego Makati.

NAJSMUTNIEJSZE POŻEGNANIE

Wiele takich było. Bo choć Filipiny nigdy nie były, ani nie będą, naszym ulubionym miejscem na ziemi, to jednak zostawiliśmy tam kawałek życia. Trzy lata to w końcu niemało. I nigdy nie jest łatwo, kiedy trzeba pożegnać ludzi z pełną świadomością, że możliwość kolejnego spotkania jest mało prawdopodobna. Albo, że jeśli nawet wróci się do tych swoich kilku ulubionych miejsc i spotka tych samych ludzi, to nigdy już nie będzie tak samo, bo mijający czas zmieni zarówno nas, jak i ich. Ale w katergorii najsmutniejszych pożegnań i tak najbardziej będę pamiętać te kilka ostatnich wieczorów w pewnym domu w Alabang i masę wspomnień przy jeszcze większej masie butelek czerwonego wina. Bardziej smutno być nie mogło, ale zawsze tak jest, kiedy żegnasz dobrych przyjaciół.

NAJBARDZIEJ ZASKAKUJACY MOMENT

Czy potraficie sobie wyobrazić mnie zalewającą się rzewnymi łzami i to w miejscach publicznych? I to w dodatku na Filipinach? Ja nie potrafiłabym. Myślałam, że ta nasza kolejna przeprowadzka to będzie zwykła formalność. Że, ot tak, spakujemy się, pozałatwiamy wszystkie potrzebne papiery i szczepienia dla kotów, załatwimy wszystko z firmą przeprowadzkową, a potem spokojnie wsiądziemy do samolotu, aby wieść życie na naszej wymarzonej Bali. I sama nie wiem, kiedy cały ten plan zwyczajnie dał w łeb. Kiedy odwlekałam pakowanie i przeciągałam wszystko w nieskończoność udając sama przed sobą, że niczego w swoim życiu nie zmieniam, a potem, no właśnie, płakałam przy każdym (no prawie każdym) z kolejnych niełatwych pożegnań. Zaskoczyło mnie to nawet bardziej, niż zaskoczyły mnie nasze koty, które obecnie w ogóle nie przypominają kanapowych zwierzaków z Poznania czy Manili.

NAJBARDZIEJ SPONTANICZNA CHWILA

Chcę mieć tego psa! – pomyślałam sobie pewnego pięknego dnia, kiedy zobaczyłam zdjęcie Carliego (wtedy jeszcze Charliego) na Fejsbuku. Do młodej Australijki napisałam w trybie natychmiastowym, a odebrałam go później tylko dlatego, że w tym czasie byliśmy akurat w… Singapurze.

NAJPIĘKNIEJSZA MIŁOŚĆ

Zakochałam się i to z wzajemnością. Krzych chyba też, bo choć jest zwykle bardziej stonowany w uczuciach, to sam przyznaje, że Carliego po prostu się uwielbia. I już. Ja oficjalnie stwierdzam, że z moim ukochanym psem nie rozstawałabym się najchętniej w ogóle i źle znoszę nawet kilkugodzinne rozłąki. Nie mówiąc o kilkudniowych. Kilkutygodniowych obecnie sobie nawet nie wyobrażam.

oczywiście też kocham, ale dokładnie tak, jak one mnie, czyli po kociemu.

NAJMNIEJ PRZEMYŚLANA DECYZJA

Tatuaż u leciwej Fang-od, dzięki któremu odkryłam różne poziomy bólu i który nie zagoił się aż do dziś. Ale zrobię następny. Choć pewnie już nie w wiosce łowców głów i nie za pomocą kolca z drzewa pomarańczowego.

NAJCIEKAWSZA PODRÓŻ

Pewnie zauważyliście (a może nie zauważyliście), że podróżować zaczęliśmy zdecydowanie rzadziej. Na Filipinach pomimo nieśmiałych planów powrotów do kilku miejsc, odwiedziliśmy jedynie raz jeszcze moją ukochaną Kalingę, a z Bali, no cóż, nie wyjeżdżamy zbyt chętnie. Ciągle nam jej za mało. Nieustannie odkrywamy nowe miejsca. Wciąż cieszymy się tymi już znanymi. Ale byliśmy dwa razy na Jawie ( i okolice, a potem wulkany Bromo i Kawah Iljen), a potem jeszcze na Sumbie, której z pewnością dam jeszcze jedną szansę. Ale choć to miejsca bez wątpienia ciekawe, to nie mogą równać się z moim największym tegorocznym odkryciem, czyli Timorem Zachodnim, którego mam potężny niedosyt. Ach, i były jeszcze wyjazdy do Signapuru podczas których cieszymy się mniej więcej tak jak przyjeżdżający do Poznania mieszkańcy, dajmy na to, takiej Piły.

NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE

Och, tego jest całkiem sporo. Zacznę od Balijczyków, którzy bezwiednie i, co najgorsze, bezmyślnie, rozrzucają śmieci, gdzie popadnie. Albo ekspatów, którzy kochają żyć pozorami. I dodam jeszcze mieszkańców Sumby, którzy w tych swoich pięknych, “autentycznych” wioskach w trybie natychmiastowym organizują sklepiki z pamiątkami dla turystów, aby potem, w przypadkach braku zakupu, z fochem je zamykać. Bo o właścicielce naszego obecnego domu już chyba wspominałam…

NAJPRZYJEMNIEJSZY WIECZÓR

Do jechaliśmy na ojekach tak długo, że na zmianę żałowałam całej tej wyprawy; bałam się, że spadniemy zjeżdżając po kamieniach w dół; bałam się, że nie damy rady wjechać pod górę; zmieniałam pozycję z niewygodnej na jeszcze bardziej niewygodną. A potem już obmyci z grubej warstwy kurzu usiedliśmy na kolacji w domu lokalnego króla. A jeszcze później piliśmy razem kawę w świetle księżyca i gwiazd.

I te spotkania przy winie z przyjaciółmi z Polski. I wszystkie inne spotkania przy winie i nie tylko winie z przyjaciółmi z Bali.

NAJMILSZE SPOTKANIE

O spotkaniach przy winie z przyjaciółmi z Polski chyba właśnie wspomniałam? O spotkaniach z przyjaciółmi z Bali chyba też? Bo z  Bali tak już jest, że odwiedzają nas zarówno starzy, jak i nowi znajomi i naprawdę niełatwo wymienić  to jedno jedyne spotkanie. Może z Agą, z którą zobaczyłam się po latach, a która przyleciała na Bali, aby pobiec w maratonie ( zająć 3. miejsce!)? Albo z Patrycją, za którą tęskniłam miesiącami, a która decyzję o przylocie na Bali podjęła chyba w ciągu jednego dnia? Ale był przecież jeszcze Krzyś, który zapewne będzie całkiem częstym gościem, bo nierzadko bywa w Azji. I zapewne o kimś zapomniałam.

A wszystkie inne spotkania przy winie, i nie tylko winie, z przyjaciółmi z Bali. Bez wyjątku najmilsze.

I NA KONIEC

I miałam sporo jeszcze napisać, ale i tak obawiam się, że nawet tego mogliście nie doczytać do końca. Dodam więc tylko, że na przyszły rok mamy standardowo już więcej planów niż możliwości ich realizacji i więcej marzeń, niż możliwości ich spełnienia. A Wam życzymy, żeby spełniło się i zrealizowało dokładnie wszystko, o czym zamarzycie i co zaplanujecie. To ma być dobry rok!

Exit mobile version