Stonoga! – oznajmia z pełnym przekonaniem Anthony siedząc pod chatką Fang-od, przemiłej 93-letniej staruszki i słynnej na całym świecie ostatniej artystki tatuażu z Kalingi. Wcześniej zdążyliśmy przejechać się na dachu jeepney'a z Tinglayan, dotrzeć do położonej wysoko w górach wioski Buscalan i wypić kubek pysznej kawy. Właśnie siedzimy z wielką książką w ręce, a Anthony wybiera odpowiadający mu wzór tatuażu. – Tak, na pewno stonoga. – potwierdza za chwilę.

Batek (czasem: batok), czyli tradycyjny z Kalingi, filipińskiej prowincji na północy wyspy Luzon, to znana od wieków ozdabiania ciała. Kiedyś takie tatuaże wykonywano głównie na ciałach mężczyzn – zasłużonych wojowników, na znak ich męstwa i odwagi w walce z wrogiem (podobno jeszcze podczas II wojny światowej wojownicy z Kalingi przynosili do wioski głowy zabitych Japończyków, a potem otrzymywali nagrodę w postaci kolejnego wzoru na ciele). Ale nie tylko. Batek związany był z rytuałami przejścia (mambabatok zdobiąc ciała młodzieńców zamieniał ich w mężczyzn), miejscem w lokalnej społeczności (tatuaż niejako wyznaczał pozycję tatuowanego), przeświadczeniem, że wytatuowana skóra kobiet sprawia, że są one atrakcyjniejsze (skóra ma być wówczas zmarszczkoodporna) i wiarą, że tatuaże są gwarancją płodności. Bywał wyznacznikiem wejścia w dorosłość, osiągnięcia dojrzałości i przynależności go grupy. Przede wszystkim jednak stanowił o ciągłości tradycji i nierozerwalnym związku z przodkami ludu , a osoby, których ciała nie zostały wytatuowane postrzegane były jako te, które przynoszą pecha całej społeczności. Pomimo dziesiątek lat chrystianizacji i naporu misjonarzy, przez wieki tradycja bateku wzmacniała poczucie plemiennej wspólnoty, aż w końcu w XX wieku nastąpił kres. W Kalindze wybudowano szkoły, przybyli nauczyciele, młodzi z Kalingi wyprowadzili się do miast. Gdzieś tam w międzyczasie okazało się, że wytatuowane ciało nie jest najszczęśliwszym wyborem. Zaczęto dyskryminować wytatuowanych wojowników w Kalingi i strojne w tatuaże kobiety. Coraz mniej ludzi ozdabiało swoje ciała. Stara sztuka tatuażu zaczęła umierać, a 93-letnia Fang-od jest jedną z ostatnich, jeśli w ogóle nie ostatnią artystką z Kalingi, która potrafi go wykonać dokładnie tak, jak wykonywali go przodkowie.

Taki właśnie jeden z ostatnich tradycyjnych tatuaży ludu Kalinga, chce mieć na swojej skórze Anthony. Decyduje się na wersję najbardziej popularną – stonogę, która kiedyś wytatuowana na ciele wojowników miała potęgować ich odwagę i wzmagać agresję. Kiedy słucham Fang-od i patrzę na jej misternie wytatuowane ciało, a potem wzory dostępnych tatuaży, przez głowę przebiegają mi myśli „Może też sobie zrobię… Tylko który? To naprawdę jest tak bardzo bolesne?

Tymczasem Fang-od przygotowuje swój mały warsztat: kokosową miseczkę, a w niej węgiel drzewny wymieszany z wodą, zestaw młoteczków z bambusa zakończony kolcem z drzewa pomarańczy (taki kolec ma odstraszać od rany łase na krew złe duchy) oraz zabrudzoną szmatkę do przecierania tatuażu (czyt. świeżych ran). Wykonanie tatuażu rozpoczyna się zaznaczeniem wzoru za pomocą wysuszonej trawy i węgla drzewnego, a potem Fang-od zaczyna uderzać swoim małym młoteczkiem z bambusa. Kolec drzewa pomarańczowego regularnie uderza w skórę i słychać rytmiczne tek-tek (to od tego dźwięku wzięła się nazwa batek), które długo jeszcze będzie dźwięczało w uszach. Trudno to wytrzymać, trudno na to patrzeć. Wiem, że nie chcę już żadnego tatuażu. Tek-tek, tek tek. Tek-tek, tek-tek. Na skórze wewnętrznej stronie przedramienia Anthonego pojawiają się pierwsze krople krwi, których wraz z upływem czasu jest coraz więcej. Tek-tek, tek tek. Tek-tek, tek-tek. Z minuty na minutę coraz częściej wiedzę na jego twarzy grymasy bólu. Tek-tek, tek tek. Tek-tek, tek-tek. Czasem kolec zahacza o skórę i wyrywa kawałek ciała. Czasem Fang-od nieopatrznie trafi kolcem w ukłute uprzednio miejsce. Tek-tek, tek tek. Tek-tek, tek-tek. Potem następuje chwila przerwy i kolejne tek-tek. Fang-od raz powtarza tatuaż raz jeszcze uderzając kolcem w zranioną już skórę. Anthony skręca się z bólu coraz częściej. Tek-tek, tek tek. Tek-tek, tek-tek. Mija półtorej godziny. Wreszcie koniec.

Wytatuowane przedramię nie wygląda dobrze. Jest zakrwawione (mimo, że Fang-od używa swojej zabrudzonej szmatki), spuchnięte, być może zakażone. Mam nadzieję, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku, bo do najbliższego sklepu, w którym można nabyć jakikolwiek antybiotyk, mamy długie godziny drogi. Cały proces gojenia ma zająć od ok. 2 tyg do miesiąca i w tym czasie odradza się używania jakichkolwiek środków przyspieszających gojenie się ran – tatuaż ma zagoić się sam. Kolejne dni po wytatuowaniu to niemal permanentny ból. Mówi się, że ma trwać dwa dni, ale trwa jakby dłużej. Rana nie chce się zagoić. Kiedyś osobie wytatuowanej zabraniano spożywania jakichkolwiek potraw mogących powodować swędzenie, dziś oczywiście ten zakaz nie obowiązuje, więc rana swędzi. Tak, że można się zadrapać. Tworzą się kolejne strupy, a całość nijak nie przypomina atrakcyjnych tatuaży z Kalingi. Ale decyzja o tatuażu jest nieodwracalna – barwnik został umiejscowiony bardzo głęboko w skórze, więc można tylko mocno wierzyć w to, że kiedyś będzie lepiej. W końcu. Tak mija ponad miesiąc, może nawet prawie 6 tygodni. Dopiero wtedy można podziwiać Kalingową stonogę. Dopiero wtedy można uznać, że całe to cierpienie i ból na coś się zdały. Ja jednak wiem, że to nie dla mnie.

Może nawet zrobię sobie jeszcze jedną do kompletu. – stwierdził ostatnio Anthony.