Ostatnie tygodnie to przede wszystkim czas spędzony w biurze i na odnawianiu mieszkania. Skoro ten czas był dla mnie tak pracowity, jest to dobry pretekst żeby przyjrzeć się kulturze pracy na Filipinach.

znani są na świecie jako tania siła robocza, która jest lokalnym hitem eksportowym. Całe masy pracowników z Filipin spotkaliśmy przede wszystkim w Omanie, gdzie, podobnie jak w innych krajach Zatoki Perskiej, pieniędzy i pracy jest więcej niż chętnych do jej wykonywania. Dotyczy to zwłaszcza zajęć dla niewykwalifikowanej siły roboczej, czyli pracowników fastfoodów, stacji benzynowych, czy konserwatorów powierzchni płaskich.

Osoby pracujące na stałe za granicą mają na Filipinach specjalny status prawny, tzw. (Overseas Filipino Workers). Szacuje się, że poza granicami Filipin pracuje od 8,6 do 11 milionów Filipińczyków, co stanowi jakieś 11% całej populacji kraju. Oprócz krajów Środkowego Wschodu, najwięcej OFW można znaleźć w USA. Pieniądze przesyłane przez nich do kraju to łącznie około 13,5% PKB Filipin! W 2009 roku była to kwota 17 miliardów dolarów…

Niestety jak to zazwyczaj bywa, wraz z niską ceną siły roboczej niekoniecznie idzie w parze wysoka jakość (czyt. produktywność). O ile kontakt z pracownikami pochodzenia filipińskiego w Omanie nie różnił się zbytnio od kontaktu z jakimikolwiek innymi osobami zatrudnionymi przy 'pospolitych' zajęciach, o tyle już moje pierwsze wizyty na Filipinach i zdalne kontakty np. z pracownikami biur pośrednictwa nieruchomości wskazywały na dość specyficzną kulturę pracy.

Najkrócej można to zjawisko podsumować stwierdzeniem, że Filipińczycy chcą być zatrudnieni, ale niekoniecznie pracować. Nie widać tego gołym okiem, gdyż pobieżna obserwacja może skutkować wrażeniem, że praca wre. Niestety rezultatów tej pracy jakoś nie widać. Na wszystko mają bowiem czas i jak mało kto 'szanują pracę'. Tę cechę odziedziczyli prawdopodobnie po hiszpańskich kolonizatorach, którzy w spadku pozostawili im zjawisko znane powszechnie jako mañana.

Druga zmiana kolonizatorów, czyli Amerykanie, pozostawili po sobie specyficzne celebrowanie bycia zatrudnionym. Dotyczy to organizowania czasu wspólnie spędzanego ze współpracownikami. Mogą to być celebrowane lunche, które zajmują przynajmniej godzinę dzienne, bądź piątkowe wyjścia do klubu karaoke, czy restauracji. W mojej firmie tradycją są tzw. 'happy hours', które mają miejsce raz w miesiącu i sprowadzają się do jedzenia i picia za firmową kasę.

Ważnym elementem związanym z pracą i celebrowaniem bycia zatrudnionym jest system wynagrodzeń. Wypłaty (w postaci czeków) mają miejsce dwa razy w miesiącu: 15 i ostatniego dnia. Rytm wypłat wyznacza rytm życia prowadzonego w niezliczonych restauracjach i centrach handlowych. W dzień wypłaty nie sposób złapać , bo nagle każdy może sobie pozwolić na ten luksus. W restauracjach z trudem można znaleźć wolny stolik, a w olbrzymich centach handlowych panuje niewyobrażalny wręcz tłok i gwar.

Niestety filipińskie podejście do pracy jest źródłem wielu moich frustracji, gdyż najprostsze sprawy urastają tutaj do rangi niebotycznego problemu. Wyjścia są trzy: w końcu przyzwyczaję się (trudno mi to sobie teraz wyobrazić), zacznę pracować tak jak oni (raczej mało prawdopodobne), albo skończę jak Michael Douglas w filmie 'Upadek'…