Wystarczy, że pojedziemy za tą śmieciarką i trafimy bez problemu.- tłumaczy Filipińczyk, z którym pewnego lipcowego dnia jadę do Tondo, gdzie znajduje się wysypisko śmieci i Ulingan, dzielnica slumsów zbudowana wokół usytuowanej tam fabryki węgla drzewnego. Ulingan przy ujściu rzeki Pasig do morza to tak naprawdę małe miasteczko z tą różnicą, że nic nie wygląda w nim tak, jak w zwykłych miastach. Zamiast dróg są rzeki błota, zamiast domów slumsy sklecone naprędce z blachy falistej i łków drewna, a zamiast placów zabaw dla – hałdy śmieci. I tylko boisko do koszykówki, na którym właśnie rozgrywa się mecz angażujący liczną publikę, przypomina o tym, że czasem bywa normalnie.

znajduje się w w samym centrum osady. Trafić do niej łatwo, ale dojść trudniej, bo w związku z ostatnimi opadami deszczu, pokryte śmieciami i pyłem drogi zamieniły się w prawdziwe rzeki błota. 13-letni Tim próbuje pomóc przynosząc skądś solidną długą deskę, która od tego momentu służyć nam będzie za kładkę. W ten sposób mijamy kolejne drogi, śmierdzące rynsztoki, przemykające nieopodal szczury i sklepiki, w których dostać można , rybne puszki i świeże mięso .
Nie jesteś teraz w szkole? – pytamy Tima, który sprawia wrażenie, jakby nigdzie się nie spieszył i mógł cały swój czas poświęcić właśnie nam.
Nie… – kręci głową przecząco i przyznaje – Ja już nie chodzę do szkoły. Zrobiłem tylko dwie klasy, ale potem musiałem zacząć pomagać mamie, kiedy nasz tata zmarł. Ale dzięki temu moja mama i moje cztery siostry rzadko głodują.

Dopiero później z rozmów z mieszkańcami dowiadujemy się, że ojciec Tima zmarł dwa lata temu na zapalenie płuc. Nikogo to szczególnie nie dziwi, bo to jedna z chorób, która prędzej czy później dotyka wielu z pracowników fabryki węgla drzewnego. Warunki tam panujące nie należą do najbardziej przyjaznych organizmowi człowieka, ale żadna z setek rodzin, dla której fabryka jest głównym źródłem utrzymania, nie może pozwolić sobie na zawracanie głowy takimi sprawami, więc w powietrzu gęstym od duszących oparów pracują zarówno dorośli, jak i dzieci. Kiedy jesteśmy już blisko fabryki, powietrze robi się tak gęste od dymu, że każdy oddech sprawia ból. Nieco pomaga owinięcie twarzy kawałkiem materiału i choć oczy nadal łzawią, dopiero wtedy można skupić się nie tylko na regulacji oddechu, ale również na tym, co dzieje się wokół. Fabryka to dziesiątki szałasów z wydzielonymi miejscami do spalania, a kombinacja nieludzkich temperatur, dymu, kurzu i oparów ze spalania drewna sprawia, że Ulingan wygląda jak piekło na ziemi.

Proces spalania zebranych kawałków drewna zajmuje zwykle około trzech dni. W tym czasie należy przykryć je warstwą blachy i nawilżonej ziemi i cierpliwie czekać, aż zmieni się w upragniony węgiel drzewny, który następnie delikatnie zebrany do worków zostanie sprzedany w punkcie skupu, a stamtąd trafi do rąk, a właściwie na grille ulicznych sprzedawców i do domów mieszkańców Manili. W fabryce trzy kilkuletnie dziewczynki w kusych sukienkach na boso lub w klapkach pracują przy separowaniu węgla drzewnego. Na nasz widok zaczynają robić mniej i bardziej głupie miny, co na ich uczernionych twarzach pokrytych warstwą węgla i potu wygląda szczególnie makabrycznie. To jedne z tych dzieci, które pomagają rodzicom zarobić na utrzymanie. I to jedna z ich nielicznych chwil radości, bo kiedy wracają do pracy, ich poważne twarze niczym nie różnią się od twarzy dorosłych.

Dniówka w fabryce to zarobek niebagatelny dla mieszkańców slumsów. Choć absurdalnie niska ( ok. 100-150 peso tj. 2-3 dol.), pozwala na zakup pożywienia dla kilkuosobowej rodziny i przetrwanie kolejnego dnia.
Nie boisz się tutaj zostać i nadal pracować? – pytamy mamę Tima, której fabryka zabrała męża.
Nie mamy gdzie pójść. a tutaj przynajmniej jest .– opowiada.
A wystarcza to wam na utrzymanie?
Pracuję ja i Tim, a i dziewczynki starają się pomóc szukając w śmieciach wszystkiego tego, co da się sprzedać.
– Nie chodzą do szkoły?
– Nie ma za co. Zresztą naprawdę myślicie, że to coś zmieni?
– odpowiada zmęczona życiem kobieta o smutnych oczach.

Większość rodzin z Ulingan jest zbyt biedna, żeby móc pozwolić sobie na wysłanie dzieci do szkół. To dlatego, tak wiele dzieci wybiera gwoździe z przeznaczonych do spalenia kawałków drewna, pakuje węgiel drzewny do worków albo po prostu przebiera hałdy śmieci w poszukiwaniu kawałków drutu, kabli elektrycznych i wszystkiego, co można spieniężyć. Czasem poszukiwania w śmieciach potrafią osłodzić dzieciństwo.

Znalazłam kiedyś misia.– wspomina 10-letnia Jessika, którą spotykamy przy hałdzie śmieci. – Był taki śliczny, brązowy. I mama mi go wyprała i zaszyła mu dziurę w brzuszku i choć nie miał jednej nóżki i tak to był to najpiękniejszy miś na świecie.
A ja mam lalkę. Ma na imię Julia i jest piękna. Chodź, to ci pokażę. – opowiada 7-letnia Melissa, siostra Jessiki, biorąc mnie za rękę i prowadząc do swojego domu.

Dom dziewczynek to kiepskiej jakości lepianka znajdująca się w uliczce obok, niedaleko rzeki błota. Zmierzając tam mijamy umorusanych nastolatków uginających się pod stertami drewna. Mama Jessiki i Melissy robi akurat pranie w wodzie dostarczonej w baniakach, a zza starej kanapy nieśmiało wygląda niewielki rudy kundel. Życie rodziny od życia ich sąsiadów z Ulingan różni się tylko tym, że nie są mieszkańcami Manili od pokoleń, ale przyjechali do stolicy w nadziei na lepsze życie. Nie udało się.
Ale nie narzekamy. Przecież mamy pracę. Mamy co jeść. Mamy zdrowe dzieci. I jest dach nad głową. – tłumaczy z uśmiechem na twarzy kobieta, która wtedy jeszcze nie wie, że jej dom za tydzień przestanie istnieć zmyty przez powódź, która nawiedzi miasto.

Mieszkańcom Ulingan pomagają miejscowe i międzynarodowe organizacje humanitarne oferując najczęściej „karmienie dzieci raz w tygodniu” i szkołę dla tych dzieci, które mają szczęście zostać „adoptowanymi”, to jest znaleźć kogoś, kto za taką szkołę zdecyduje się zapłacić. Koszt utrzymania dziecka przez miesiąc to 40 dolarów. Decydujemy się prawie natychmiast, ale rezygnujemy, kiedy człowiek z wybranej organizacji nie widzi sensu, żeby się z nami spotkać i opowiedzieć o swojej pracy wśród dzieci oraz szczegółach „adopcji” i zamiast tego kilkakrotnie sugeruje „po prostu wysłanie pieniędzy na konto” , a na nasze wątpliwości odpowiada „musicie nam zaufać, przecież my jesteśmy katolikami„.