Podobno kocha się je albo nienawidzi. Z perspektywy turysty są kwintesencją bogactwa kolorów, smaków i nieprzeciętnej architektury oraz niezwykle atrakcyjną mieszanką kulturową. Dziś, o Indiach widzianych oczami ekspaty, opowiada Joanna Jałbrzykowska, która do stolicy kraju, Delhi, przeprowadziła się ponad 3 lata temu, podczas pory monsunowej w 2010 roku.

Asiu, kiedy poczułaś się w Indiach jak w domu?

Mhm, dobre pytanie… Wyjechałam z Polski 10 lat temu, mieszkałam do tej pory w Niemczech, Pradze, a teraz – od 3 lat – w Delhi. O każdym z tych miejsc wiedziałam, że nie są moją ostateczną destynacją, a mimo to w każdym z nich starałam się stworzyć swój dom. Czasami (bardzo rzadko!) mam dość tego trybu życia, ale nieodmiennie na hasło „przeprowadzka” reaguję wielkim entuzjazmem! To zahacza o masochizm ;)

Delhi po naszej ukochanej Pradze było potężnym kubłem zimnej wody. Bo Delhi to nie miasto, to sposób życia: specyficzna struktura urbanistyczna, architektura, komunikacja. Ulica rządzi się innymi prawami. Długo trwało, zanim się tu zadomowiłam, ale w pewnym momencie zauważyłam, że czuję to miasto już podskórnie – jego rytm dnia codziennego i corocznych świąt, ulicznej krzątaniny, dźwięków klaksonów i pokrzykiwań obwoźnych sprzedawców, zapachy z kuchni sąsiadów. To dziwne uczucie, gdy coś obcego staje się częścią Ciebie – nawet, gdy o to nie zabiegasz. Będąc na wakacjach w Europie, łapię się na tym, że podświadomie „nastawiam radary” na wszystko, co ma związek z Indiami – restauracje, filmy, kolory, etc. Gdy spotykamy gdzieś Indusów, mówimy: „O! Nasi sąsiedzi!”, co czasami budzi wielkie zdziwienie znajomych, wątpiących w tak wielki zbieg okoliczności.

Delhi, Old Delhi, kwiecien 2013

Delhi, Old Delhi, kwiecien 2013

Miałaś okazję wcześniej odwiedzić Delhi?

Nie, ja w ogóle wcześniej niezbyt byłam zainteresowana tym, żeby wychylać nos z Europy. Byłam raz w Argentynie, a Ukraina i Krym wydawały mi się szczytem egzotyki (śmiech). Nigdy wcześniej nie byłam w Azji i podejrzewam, że jako turystka prędzej bym zawitała do Japonii, niż do Indii.

Zresztą od osób, które taką możliwość wcześniejszego rekonesansu miały, usłyszałam, że tak naprawdę to nie ma wielkiego przełożenia na doświadczenia życia codziennego. Inna znajoma opowiadała, że jedynego dnia, kiedy miała okazję wcześniej przebywać w Delhi, akurat doszło do zamachu bombowego i lekkiego trzęsienia ziemi (pamiętam ten dzień!), ale to nie odstraszyło jej i nie odwiodło od chęci zamieszkania tutaj

No właśnie – te trzęsienia ziemi i zamachy bombowe…. Twoja indyjska codzienność może wydawać się mało bezpieczna…

To robi wrażenie tylko na początku. Trzęsienia ziemi w Delhi zdarzają się raz na kilka miesięcy i zazwyczaj jest to niezbyt intensywne „echo” odległego epicentrum. Kilka sekund turbulencji i po sprawie. Co do zamachów – pamiętam ten pierwszy, tuż po naszym przyjeździe. Byliśmy akurat w restauracji, kiedy zadzwonił zaniepokojony delhijski znajomy. Chciał się upewnić, że nie ma nas w pobliżu miejsca zamachu – Old Delhi. W pierwszym odruchu chciałam zadzwonić do rodziny w Polsce, żeby się nie martwili, ale rzut oka na polskie portale uświadomił mi, że media nawet o tym nie wspomniały. Wtedy zrozumiałam, że takich „lokalnych” zamachów na świecie jest mnóstwo, a przeciętny Europejczyk żyje w słodkiej nieświadomości wielu wydarzeń. Tak chyba nawet lepiej. Wiadomości bez odpowiedniego tła, kontekstu, więcej zaciemniają niż wyjaśniają. Ja o zamachach na codzień w ogóle nie myślę, nie bardziej, niż mieszkając w Warszawie czy Pradze. Jest mnóstwo bardziej niebezpiecznych miejsc na świecie, to nie Pakistan czy Kolumbia – trzeba to jasno stwierdzić. O wiele bardziej obawiam się komarów i przenoszonej przez nie dengi.

Agra, Taj Mahal stycze 2012

Agra, Taj Mahal stycze 2012

Spakowałaś do walizki jedynie najpotrzebniejsze rzeczy i wsiadłaś do samolotu, czy było to większe przedsięwzięcie logistyczne?

Całkiem spore, bo formuła jest taka, że przenosimy się z całym dobytkiem, który niestety przyrasta zupełnie niezauważenie i podstępnie. Zmieniliśmy kilkakrotnie kraje i mieszkania, ale dom mamy w sumie ciągle taki sam, bo nie wymieniamy mebli co 3 lata. To jest dla mnie OGROMNA zaleta, doceniłam to zwłaszcza po 2 miesiącach życia „na walizce”, gdy już dotarł transport z naszymi rzeczami. Wąchałam je po wyjęciu z pudeł – one pachniały domem, Europą, czymś znajomym i zupełnie odmiennym od zapachów indyjskich! Z drugiej strony właśnie w Indiach zdałam sobie sprawę, jak rzeczy materialne mogą ciążyć. Zaczęłam przygladać się bacznie takim trendom, jak minimalizm czy ruchy SLOW. Od ascezy jestem oddalona o lata świetlne i wcale jej nie pochwalam, ale z tej perspektywy konsumpcyjne rozpasanie Zachodu widać dużo wyraźniej.

Jak wygląda taka przeprowadzka od strony formalnej? Miałabyś jakieś rady dla kogoś, kto decyduje się na przywóz mebli i sprzętu do Indii?

Dobra międzynarodowa firma przeprowadzkowa to podstawa. Gdybym nie mogła skorzystać z ich profesjonalnych usług, zapewne ograniczyłabym się do naprawdę niezbędnych sprzętów, a resztę dokupiła na miejscu. Firma nie tylko fachowo i sprawnie spakuje rzeczy (nic się nie stłukło w tak długiej podróży!!), ale przede wszystkim załatwia formalności dotyczące transportu, zarówno w kraju, który się opuszcza, jak i tym docelowym. To jest dosyć skomplikowana sprawa, zwłaszcza w raju biurokratów, jakim są Indie. Firma przeprowadzkowa powinna uprzedzić nas o ewentualnych kosztach celnych już podczas pakowania, ale polecam sprawdzenie osobiście odpowiednich przepisów na stronie Indyjskiego Urzędu Celnego. Może się okazać, że np. cło na tyle podwyższa koszty sprowadzenia przedmiotu, że bardziej opłaca się zakupić sprzęt na miejscu. Indyjscy celnicy są bardzo skrupulatni w egzekwowaniu przepisów, ostatnio głośno było o młodej Indusce powracającej do Indii z wygranego przez nią konkursu Miss Asia Pacific 2013, której na lotnisku w Mumbaju skonfiskowano… koronę Miss i zażądano 36% cła od wartości osadzonych w niej diamentów. Na szczęście (!!) diamenty i sama korona okazała się być wykonana z mniej szlachetnych, niepodlegających ocleniu, materiałów.

Dodam również, że klimat Delhi jest zabójczy dla elektroniki – duże zapylenie, sezonowo – wilgoć i wysokie temparatury, do tego mordercze skoki napięcia w sieci elektrycznej skracają znacznie czas użytkowania, więc nie radzę sprowadzać ukochanego sprzętu, na który oszczędzało się latami.

Delhi zachwyciło? Zaskoczyło? Zaszokowało? Pamiętasz swoje pierwsze wrażenia z Indii?

Pamiętam bardzo dokładnie. To był wyjątkowo obfity w deszcze monsun 2010 roku. Delhi gorączkowo przygotowywało się do Igrzysk Wspólnoty Narodów, które jeszcze przed rozpoczęciem wywołało międzynarodowy skandal, gdy zagraniczne ekipy telewizyjne puściły w świat nowych, wybudowanych specjalnie na tę okazję, hoteli dla sportowców. Ściany i sanitariaty oplute brunatnymi plamami paanu, ślady psich łap na materacach to tylko niektóre z ujawnionych „rewelacji”. Część uczestników odmówiła przyjazdu, inni zażądali zakwaterowania w komercyjnych hotelach, w których i tak hotelarze wywindowali ceny w nadziei na zwiększone zainteresowanie. Centralny plac Connaught Place, przy którym zamieszkaliśmy do czasu znalezienia mieszkania, wyglądał jak po bombardowaniu: wszędzie wykopy, bosi, wychudzeni do granic możliwości robotnicy, z kilofem jako jedynym narzędziem pracy. Krążyliśmy po placu w poszukiwaniu fotografa (zdjęcia legitymacyjne zużywaliśmy na początku w ilościach hurtowych) i punktu sprzedaży kart SIM. Pytane osoby kierowały nas w przeciwnych kierunkach, na ulicach nie było przejść dla pieszych, te podziemne – zalane po kostki deszczówką. Stojący w kałuży elektryk majstrował przy kablach – całym pęku skłębionych kabli – wystających ze ściany. Przez ulicę przebiegaliśmy z duszą na ramieniu, klucząc między samochodami, pędzącymi rikszami i motorami wciskającymi się w każdą wolną szczelinę. Co dwa kroki przyczepiał się do nas jakiś sprzedawca i żadne „No, thanks” nie pomagało. W uszach świdrowały ostre dźwięki klaksonów. A ja zastanawiałam się: „Jak do diabła da się tutaj żyć?”

Delhi, Old Delhi, kwiecien 2013

Delhi, Old Delhi, kwiecien 2013

Napisałaś kiedyś na blogu, że „jeśli macie bieżącą wodę 24h na dobę, a przerwy w dostawie prądu zdarzają się tak rzadko, że człowiek nie pamięta, gdzie zostawił latarkę, to żyjecie w luksusie!!!” Jak zatem znaleźć mieszkanie w Delhi i czego się w związku z tym spodziewać?

Należy się spodziewać niższego standardu za wyższą cenę (porównując np. do Warszawy). Technicznie ŻADNE, ale to naprawdę żadne, mieszkanie w Delhi nie jest bez zarzutu. Nieważne, czy wynajem kosztuje 500 czy 5.000 EUR. Zacieki, grzyb, zwłaszcza w porze monsunowej nie budzi niczyjego zdziwienia. Używane mieszkania (tzn. od 3 lat powyżej) są zapuszczone, i to pomimo tego, że w przeciętnym domu indyjskiej klasy średniej zatrudniona jest sprzątaczka (5-6 dni w tygodniu, często 8 godzin dziennie i więcej). Dotyczy to zwłaszcza łazienek i kuchni. Nowe mieszkania są pod tym względem lepsze, ale z zasady nie działa w nich wiele rzeczy. Przez pierwszy miesiąc przez mieszkanie przetaczają się korowody rzemieślników – wychodzi elektryk, przychodzi hydraulik. I tak w kółko, bo rzadko kiedy coś jest naprawione za pierwszym razem. Nieważne, jak nowoczesny i „luksusowy” jest dom, infrastruktura miejska dla wszystkich jest taka sama. Wodę w wodociągach miejskich mamy przez 2-3 godziny dziennie. We wszystkich budynkach, zazwyczaj na dachach, instalowane są beczki, do których pompuje się w tym czasie wodę na cały dzień. Czasami, zwłaszcza podczas upałów, wody w wodociągach nie ma w ogóle. Trzeba zamawiać dowóz beczkowozem. Zdarza się, że nie dojedzie na czas i wtedy nie pozostaje nic innego, jak ratować się wodą butelkowaną. Jedna znajoma zdobyła nawet przydomek „miss Bisleri”, gdyż jej mieszkanie było wyjątkowo pechowe pod tym względem (Bisleri to marka butelkowanej filtrowanej wody). Droższe mieszkania, jak również hotele, biura czy sklepy, dysponują własnymi generatorami prądu. Wygląda to tak, że siedzisz w kawiarni/biurze/bibliotece, nagle na moment zapada ciemność, ale zaraz wszystko wraca do normy i tylko terkotanie agregatów w okolicy oraz unoszący się smród spalin zdradza, że sieć elektryczna znowu padła. Trochę tańszą opcją, częściej stosowaną w domach, jest UPS (Uninterruptible power supply) – zasilacz awaryjny z akumulatorem. Niestety zazwyczaj nie ma zbyt dużej mocy – wystarczy na żarówkę, wiatrak lub żeby spokojnie zamknąć komputer, ale już nie na klimatyzację czy lodówkę.

Jak wygląda taka przeciętna dzielnica rezydencjalna w Delhi?

W Delhi praktycznie nie występuje wysoka zabudowa – z wyjątkiem kilku budynków w okolicy Connaught Place (miejscowi nazywają go po prostu „SiPi”). Nowoczesne wieżowce buduje się w miasteczku satelickim Gurgaon, tam też znajdują się biura większości zagranicznych firm. W rezydencjalnej części Delhi królują domy wolnostojące i szeregowe. Wiele z tych 1-2 piętrowych budynków się obecnie burzy, aby postawić nowe, 4-5 piętrowe. Każda dzielnica posiada rynek, gdzie koncentrują się sklepy i usługi. Gdzieniegdzie między budynkami znajdują się parki czy po prostu większe ogrodzone skwerki. Często utrzymywane są z opłat okolicznych mieszkańców, ale są to bardzo dobrze wydane (i nieduże) pieniądze. Delhi jest zlepkiem tych dzielnic, które połączone są wielopasmowymi, ale i tak często zakorkowanymi, ulicami.

Delhi, listopad 2012

Delhi, listopad 2012

Zdradzisz z jakimi kosztami życia należy się liczyć? Indie mają opinię bardzo taniego kraju…

O Indiach krąży wiele mitów, a to jeden z nich. Nie mogę go potwierdzić, przynajmniej w stosunku do Delhi. Szacuję, że wydaję tu na utrzymanie i codzienne potrzeby naszej 2–osobowej rodziny ok. 40% więcej niż w Pradze, a wydawałabym więcej, gdybyśmy chcieli tak często stołować się na mieście, jak tam.

Ceny na poszczególne produkty mogą się sporo różnić w zależności od stanu, najczęściej z powodu różnic w lokalnych podatkach. Dużo zatem zależy od tego, w jakiej części Indii mieszkasz (a w Delhi – w której dzielnicy), w jakim standardzie chcesz mieszkać, co jadasz, jak się poruszasz po mieście i jak spędzasz wolny czas. Nie zapomnijmy o tym, że jako obcokrajowcy często jesteśmy zmuszeni płacić „frycowe”. Czasami też płacimy dobrowolnie więcej, bo uważamy za nieetyczne ceny, zwłaszcza na usługi, do których przyzwyczajeni są Indusi. Ręce opadają, gdy właściciel mieszkania zgarnia za wynajem grube tysiące, a za sprzątanie jednego piętra klatki schodowej (codziennie, przez miesiąc) płaci sprzataczce… 10 PLN. Autentyk!

Oczywiście możesz znaleźć za małe pieniądze obskurne i zapuszczone lokum bez klimatyzacji, ale to opcja dla nielicznych, tych bardziej zdeterminowanych. Ekspaci zazwyczaj szukają mieszkań o standardzie porównywalnym do średniego europejskiego, ale tutaj jego odpowiednik to poziom luksusowy, czemu odpowiadają ceny. Te mieszkania są nowe i duże, czasami o wiele za duże na potrzeby małej rodziny czy singli. Ci ostatni zazwyczaj wynajmują jedno lokum w kilka osób, bo akurat struktura indyjskiego mieszkania (każda sypialnia z własną łazienką, duży salon i jadalnia) dobrze się w tym przypadku sprawdza. Ciężko jest takie mieszkanie znaleźć poniżej 1 tys. EUR, a w ekspackiej dzielnicy Vasant Vihar bez 2 tys. EUR nie masz czego szukać. Widziałam też takie, gdzie miesięczny czynsz wynosił 5 tys. EUR (za miesiąc oczywiście) i nie były to pałace, a ok. 200 metrowe mieszkania. Dzielnica jest głównym czynnikiem wpływającym na cenę.

To samo dotyczy jedzenia – jeśli ograniczysz się do lokalnych produktów w najprostszej postaci – możesz wyżywić się za relatywnie małe pieniądze. Jednak, moim zdaniem, to bardzo monotonna na dłuższą metę i mało urozmaicona w składniki odżywcze dieta. Z kolei produkty importowane, dla nas zupełnie podstawowe, jak makaron czy biały ser do smarowania, oliwa z oliwek, są o wiele droższe niż w Europie.
Drogi jest prąd, tania woda.
telefoniczne są bardzo tanie, ale internet już niekoniecznie.

Indie rozpieszczają za to cenami prasy czy książek. Za niewiele ponad 20 PLN na miesiąc codziennie rano na naszym balkonie lądują dwa dzienniki rzucone wprawną ręką roznosiciela gazet! Oprócz książek indyjskich, globalne wydawnictwa często mają w ofercie kilka – kilkanaście razy tańsze indyjskie wydania amerykańskich czy brytyjskich pozycji opatrzonych na okładce adnotacją: „For sale in the Indian Subcontinent only”. To moja zguba! (śmiech).

Należy też pamiętać (zwłaszcza przy negocjowaniu kontraktu), że Indie to kraj o dużej inflacji. Pensja ustalana w rupiach może ulec sporej deprecjacji w ciągu roku. Pieniądze, za które mogliśmy 3 lata temu zapłacić czynsz za 2 miesiące, dziś wystarczą tylko na 1,5 miesiąca (co 1-2 lata podwyżka zapisana w umowie). Poza tym jest trapione gwałtownymi skokami cen produktów zupełnie podstawowych, jak np. ostatnio cebuli, którą w pewnym momencie sprzedawano nawet na indyjskim Grouponie (sic!). Naprawdę jestem pełna podziwu dla milionów Indusów, którzy walczą codziennie o przetrwanie w tych warunkach.

Miedzynarodowe Targi Książki, New Delhi 2013

Miedzynarodowe Targi Książki, New Delhi 2013

Delhi to kulturalna pustynia czy wręcz przeciwnie?

To zależy, z czym porównywać. W Delhi bardzo aktywne są zagraniczne instytuty kulturalne, w tym niedawno otwarty Instytut Polski, dzięki któremu mogliśmy np. ostatnio obejrzeć film „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Oczywiście, będąc w Indiach najbardziej chciałoby się chłonąć miejscową kulturę, co też czynimy, ale czasami jest to utrudnione bez znajomości hindi czy urdu. W delhijskich kinach większość filmów to bollywoodzkie produkcje, nieliczne wyjątki stanowią hollywoodzkie hity. Kino europejskie dostępne jest na festiwalach, przeglądach. Bardzo lubię klasyczne kino indyjskie, jest o wiele mocniej osadzone w realiach społecznych Indii niż większość współczesnych produkcji.

Bardzo aktywna jest miejscowa scena taneczna i muzyczna. To akurat rodzaj sztuki, którym każdy, bez względu na znajomość języka, może się cieszyć. Co prawda taniec indyjski jest bardzo skodyfikowany i poszczególne gesty mają znaczenie, opowiadają historię, ale bez znajomości tego kodu można również podziwiać kunszt artystów. Nie zdawałam sobie do tej pory sprawy, że taniec indyjski jest tak różnorodny!

Słabym punktem są delhijskie muzea. Brakuje chyba nie tylko dofinansowania, ale też koncepcji. Mogę za to z czystym sumieniem polecić Indira Gandhi Memorial Museum. Zwiedzając autentyczne wnętrza mieszkania wieloletniej i kontrowersyjnej przywódczyni Indii można poczuć atmosferę ówczesnego Delhi.

Więc – wracając do pytania – jest co robić i dokąd zaglądać, ale na pewno ta oferta nie jest na skalę kilkunastomilionowego miasta. Grono osób aktywnie uczestniczących w życiu kulturalnym jest stosunkowo małe, często widać na imprezach znajome twarze. Częściowo na pewno związane to jest z możliwościami finansowymi ( choć wiele imprez jest za darmo). Zauważyłam też, że niektórzy, zwłaszcza starsi i bardziej konserwatywni Indusi, realizują swoje potrzeby życia kulturalnego poprzez religijne. Nie sposób bowiem oddzielić sztuki i kultury Indii od ich religii.

Największą frekwencją cieszą się duże imprezy cykliczne: Festiwal Jazzowy, Targi Sztuki czy Międzynarodowe Targi Książki, na którym to Polska będzie za kilka miesięcy gościem honorowym.

Z jakimi problemami musi na co dzień zmagać się obcokrajowiec, który zdecydował się zamieszkać w Delhi?

Bardzo dotkliwym i irytującym problemem są kwestie wizowe i załatwianie formalności z nimi związanych. Zazwyczaj wizy pobytowe wydawane są na rok, ale już na miesiąc – dwa przed ukończeniem ważności należy starać się o ich przedłużenie. Indyjskie urzędy są absolutnie nieprzewidywalne, a ich pracownicy zdają się czerpać rozkosz z upokarzania petenta. Często sprawy są blokowane miesiącami bez żadnej konkretnej przyczyny i nie ma legalnej (i skutecznej) drogi, aby się na to poskarżyć. Wielokrotnie mi i moim znajomym zdarzało się, że po ukończeniu ważności wizy, nadal nie mieliśmy następnej, pomimo złożonego wiele tygodni wcześniej wniosku. Bez wizy jesteś praktycznie uwięziona w Indiach (nie możesz opuścić kraju!), a nawet nie możesz po nich podróżować, gdyż jest ona wymagana przy meldunku w każdym hotelu. Trudno planować święta, i bukować bilety lotnicze z wyprzedzeniem. Nie wspomnę o tych, którzy muszą często podróżować w celach służbowych.

Istnieją specjalne firmy, które za odpowiednią opłatą pomagają w załatwieniu formalności, ale nie dają one żadnych gwarancji. Ostatecznie i tak decyduje urzędnik i jego widzimisię.

Goa, grudzien 2011

Goa, grudzien 2011

A kwestia transportu? Polecasz korzystanie z delhijskiego metra?

Tak, zdecydowanie, szczególnie w przypadku kobiet! W delhijskim metrze jeden wagon przeznaczony jest wyłącznie dla pań. Nieszczęśnicy, którzy usiłowali – świadomie bądź nie – pogwałcić tą regułę, bywali zdecydowanie wypraszani przez rozjuszony tłum kobiet. Metro nie sprawdza się jednak na krótsze dystanse, gdyż przy wejściu trzeba się poddać kontroli podobnej do tej, którą znamy z lotnisk (no, może butów nie trzeba ściągać) i niestety, pomimo tego, że jego sieć się rozrasta błyskawicznie, wciąż nie dociera do wielu miejsc. Na krótszy dystans lepiej wziąć rikszę. Zauważyłam jednak, że im dalszą trasę mają do pokonania, tym większą prędkość rozwijają, a na kilkupasmowych ulicach, jakich w Delhi wiele, uprawiają slalom między autobusami, niebezpiecznie się do nich „przyklejając”. Na dłuższe trasy zamawiam więc taksówkę, wieczorem tylko od zaufanego taksówkarza. Dużym problemem jest fakt, że większość taksówkarzy, zwłaszcza tych z radio-taxi, ma słabe pojęcie o topografii miasta, a co gorsza nie umie czytać map. Jeśli jadę w jakieś miejsce pierwszy raz, biorę ze sobą mapę, ale przeważnie taksówkarze nie wierzą, że biała baba może ich dobrze pokierować i zwyczajnie ignorują moje wskazówki. Wolą pytać wszystkich wokół, co nie zawsze ma pozytywny skutek. Wiele ekspackich rodzin posiadających samochód zatrudnia kierowcę. Ponoć niektórzy ekspaci mają nawet wpisany w kontrakt zakaz prowadzenia samochodu. Kiedyś wydawało mi się to ekstrawagancją i luksusem, dzisiaj uważam, że naprawdę ułatwia życie, a w rodzinach z dziećmi jest wręcz niezbędne.

Podobno w Delhi macie jedną z najdroższych ulic handlowych świata, Khan Market. Cóż to takiego?!

Znam ten ranking, trzeba zaznaczyć, że każdy kraj w nim reprezentowany jest tylko przez jedną ulicę, gdzie czynsz za metr kwadratowy powierzchni handlowej jest najwyższy. Inaczej wiele z nich nie przebiłoby się nawet do pierwszej setki, którą okupowałyby ulice Tokio, Nowego Jorku, Londynu czy Hong Kongu. O Khan Market na początku mówił nam każdy. Gdy pytałam, gdzie można dostać to czy tamto, zawsze padała odpowiedź: „Khan Market”. Kiedy tam w końcu dotarłam, mina mi zrzedła. Khan Market to dwa rzędy niskich budyneczków, w których mieszczą się sklepiki i restauracje. W środku są odpacykowane, ale na zewnątrz zwisają kable, chodniki – zwłaszcza te w tzw. środkowej ścieżce – są pełne dziur, a między nimi malowniczo wylegują się bezdomne psy… Tradycyjne sklepiki (księgarnie zawalone książkami po sufit) czy punkty usług (krawiec) są coraz bardziej wypierane przez snobistyczne butiki czy markowe sklepy, np. z kosmetykami, okularami czy… importowanymi kwiatami. Prędzej czy później każdy tam trafi, więc przy okazji jest to miejsce, gdzie można natknąć się na delhijskiego VIPa. Jeśli znajdujesz się na Khan Market i Twoja komórka właśnie straciła zasięg, to może być znak, że Sonia Gandhi wpadła na makaron do miejscowej włoskiej restauracji.

New Delhi, Khan Market, grudzien 2013

New Delhi, Khan Market, grudzien 2013

Zanotowane;) A jesteś w stanie kupić tam wszystko? Z dostępnością do jakich towarów są w Delhi największe problemy?

Do tych, których w Indiach się nie produkuje czy nie ma tradycji używania/konsumowania. Jeśli chodzi o jedzenie, jest ogromny wybór zbóż, strączkowych, natomiast w kwestii serów, mięsa, wędlin wygląda to bardzo kiepsko. Ku mojemu zdziwieniu ciężko dostać… mineralną wodę gazowaną!!

Po trzech latach można powiedzieć, że opracowałam sobie siatkę dostawców. Zamawiam wiele rzeczy przez internet, np. pieczywo, warzywa w ekologicznym sklepie, a ryby i owoce morza w… Kerali, na południu Indii. Firma wysyła je samolotem do Delhi. Brzmi, jak kaprys milionerów, ale cenowo wychodzi tak samo, jak zakupy na miejscowym rynku, z tym, że mam większą pewność świeżości produktów. W zwyczaju tutaj jest również zamawianie zakupów w lokalnym sklepiku przez telefon. Można się odzwyczaić od dźwigania siatek.

Pogodowo Indie kojarzą się przede wszystkim z upałem, ale przecież w Delhi macie również zimę? Często marzniesz?

Zima w Delhi jest na szczęście krótka, bo to tylko grudzień i styczeń, ale może – gdyby była dłuższa – miejscowe mieszkania byłyby lepiej do niej przystosowane? Temperatura spada do kilkunastu stopni w ciągu dnia i kilku w ciągu nocy, niezwykle rzadko sięga zera. Jednak temperatura pokojowa w granicach 15 – 17 stopni to trochę mało, aby się komfortowo czuć we własnym mieszkaniu. Ratujemy się piecykami elektrycznymi i kocami. W ciągu dnia najlepiej spędzać czas na zewnątrz, w ciepłych promieniach słońca. Zazwyczaj też w tym czasie staramy się wyskoczyć na krótki urlop na południe Indii, gdzie wtedy są najlepsze warunki pogodowe.

Z kolei podczas indyjskiego lata temperatury nierzadko przekraczają 40 stopni. Masz swoje, sprawdzone sposoby na upały?

Tak, wynalazek Willisa Carriera. Klimatyzacja znaczy. Niestety, to są takie upały, kiedy nic innego nie jest skuteczne. Gdy otwierasz okno w pędzącym samochodzie, czujesz, jakby ktoś przystawił Ci do twarzy rozgrzaną suszarkę do włosów. Wiatrak pod sufitem nie pomaga, bo tylko miele rozgrzane powietrze. Nagrzewają się nawet marmurowe podłogi w mieszkaniach i woda w rurach – nie trzeba włączać bojlerów. Przy tym wtedy właśnie jest najwięcej awarii sieci (bo przeciążenie), klima się wyłącza, a ja siedzę w stuporze i skupiam się na tym, żeby zachować czynności życiowe. Jestem pełna podziwu dla Indusów, którzy w tych temperaturach są w stanie pracować na zewnątrz.

Ważne jest, żeby dużo pić, zawsze mieć ze sobą butelkę czystej wody (nie zimnej!), ale również, żeby uzupełniać elektrolity, których sporo się traci wraz z potem. Delhijczycy, którzy mają taką możliwość, salwują się ucieczką do górskich ośrodków wypoczynkowych.

Bogactwo kolorów i smaków, nieprzeciętna architektura, mili ludzie… można byłoby długo wymieniać, z czym Indie kojarzą się przeciętnemu turyście. A jakie są Indie w oczach mieszkającego tam obcokrajowca?

Jak już wcześniej wspomniałam, doświadczenie podróżnika nie ma zbyt wielkiego przełożenia na codzienne życie. Sama, gdy wyjeżdżam z Delhi zastanawiam się, czy ja jeszcze jestem w tym samym kraju… Kolory i smaki to jest miły bonus, święta zdarzają się kilka razy w roku, a na codzień – walka z Goliatem. Chaos jest uroczy na wakacjach, ale może doprowadzić do szału, gdy wisi nad Tobą deadline z europejskiej czy amerykańskiej centrali. Spróbuj wytłumaczyć szefowi w Europie, że z podpisaniem kontraktu Twój partner czeka do dnia, który mu wyznaczył astrolog. Albo, że masz małpę na liście płac (teraz już zakazano, ale do całkiem niedawna langury były wynajmowane do ochrony budynków firm i instytucji przed wszędobylskimi i agresywnymi makakami). Indie są za to idealne dla tych, którzy lubią wyzwania i szukają szansy, by się sprawdzić. Zdarzają się świetne okazje. No i gdy się człowiek już przekopie przez tą dżunglę problemów, to jest wielka satysfakcja!

New Delhi, Khan Market, grudzien 2013

New Delhi, Khan Market, grudzien 2013

Jakie różnice kulturowe mogą najbardziej utrudnić życie?

W Indiach nowopoznane osoby mają zwyczaj zadawania interlokutorowi wielu pytań, głównie o życie rodzinne i pochodzenie, które z punktu widzenia Europejczyka wydają się wysoce niestosowne. Z perspektywy Indusa jest to pozytywny objaw zainteresowania. To, co my nazywamy dyskrecją i taktem, dla niego jest wyrazem obojętności i ignorowania jego osoby. Do tej pory trudno mi się do tego przyzwyczaić.

Inną kwestią jest nieszanowanie czasu źnich. 60-minutowe spóźnienie to w zasadzie żadne spóźnienie. Dzwonienie z wyjaśnieniami i ewentualne przepraszanie to również dosyć rzadki zwyczaj. Indusi są przyzwyczajeni, że w wielopokoleniowych rodzinach zawsze ktoś jest w domu i otworzy drzwi. Nie wyobrażam sobie, jak może w tych warunkach funkcjonować gospodarstwo domowe dwóch pracujących całymi dniami osób.

A jak w praktyce funkcjonuje indyjski system kastowy?

Pomimo formalnego zakazu, świadomość kastowa w Indiach jest bardzo silna. Może nawet nie być ona tak nazywana, wielu Indusów gorąco zaprzecza, gdy o to zapytamy. Jednak niewątpliwie struktura jakiejkolwiek społeczności w ich rozumieniu jest mocno hierarchiczna. Jak już wspomniałam, pierwszy kontakt służy do wybadania nowopoznanej osoby. Ważna jest karnacja (im jaśniejsza, tym lepiej), perfekcyjna znajomość angielskiego, mile widziane materialne oznaki statusu, jak biżuteria, zegarki, samochody. Po wstępnej ocenie wyglądu, należy przystąpić do wybadania pochodzenia, stanu rodzinnego, odbytych studiów, koneksji i wpływów. Indus bardzo szybko wręczy swoją wizytówkę i będzie oczekiwał tego samego od partnera. „Wywiad” służy temu, aby umieścić rozmówcę w przynależnym mu miejscu w hierarchii, a co za tym idzie, odpowiednio go potraktować. Inaczej traktuje się osoby wyższe w hierarchii, inaczej te, które są poniżej nas. Przyznam, że trochę szokuje mnie gdy widzę znajomego, który potrafi być miły i kłaniający się w pas, by za pięć minut bezpardonowo potraktować swojego podwładnego. Skądinąd wiem też, że właśnie z tego powodu wielu Indusów woli mieć szefa cudzoziemca. Ciężko też egzekwować pewne zasady, które teoretycznie powinny obowiązywać wszystkich. Połowa Indusów wtedy domaga się specjalnych praw i ciągle słyszę: „Wiesz, kim ja jestem?”. Wiele Indusów uważa za naturalne przekazywanie zawodu z pokolenia na pokolenie, chociaż oczywiście ostatnimi laty pojawiło się wiele opcji kariery niedostępnych wcześniej, a równie pożądanych.

A czym jest system indyjskich „rekomendacji”?

Kiedy idziesz załatwić sprawę do urzędu, znajomi od razu zastanawiają się, czy znają kogoś, kto mógłby Ci pomóc. Moja przyjaciółka, która mieszka w Londynie i ma znajomych Indusów, przed przyjazdem z wizytą do nas również została przez nich zapewniona, że „w razie czego, to oni mają wujka ministra” (czy jakoś tak). No hallo, jadę na wakacje, na co mi wujek minister? Oczywiście ten system działa w obie strony – któregoś dnia to Ty musisz wykorzystać swoje koneksje i możliwości. Ciężko jest komuś wytłumaczyć, że Twoja etyka pracy nie pozwala na to. Wbrew pozorom to nie jest mentalność bardzo odległa od polskiej.

Kerala, Varkala, grudzień 2012

Kerala, Varkala, grudzień 2012

Indie to wg wszelkich statystyk drugi pod względem zaludnienia kraj na ziemi. Jak funkcjonuje tak liczne społeczeństwo?

Na codzień nie odczuwam żadnego przeludnienia. To nie dotyczy klasy średniej, jest bardzo wyizolowana od biedniejszych i duużo liczniejszych grup. Inna sprawa, że ja świadomie unikam tłumów. W Indiach ludzie nie są przyzwyczajeni do tego, że trzeba cierpliwie czekać na własną kolej, czasami ustąpić. Jest brutalne przepychanie się łokciami. Przy wyjściu z metra na ostatniej stacji zazwyczaj stoją służby porządkowe z kijami i bez ceregieli walą nimi w tłum usiłujący wepchnąć wychodzących pasażerów z powrotem do środka. W kolejce wszyscy stoją przyklejeni do siebie i napierają, choćby było mnóstwo miejsca. Zazwyczaj staram się zachować odległość od tego, kto jest w tej chwili obsługiwany i ZAWSZE ktoś z kolejki albo nawet ze służb porządkowych mówi mi, żebym się przysunęła bliżej. Łatwiej jest, gdy jesteśmy we dwójkę, wtedy jedno załatwia sprawę/zakup, a drugie zajmuje się odganianiem gawiedzi.

Tłum jest nieobliczalny, łatwo wpada w panikę i może być niewesoło. Co roku są odnotowywane śmiertelne przypadki pielgrzymów stratowanych przez tłum w czasie ogromnych spędów religijnych, nie mówiąc już o tym, że niektórzy panowie wykorzystują okazję, żeby w tłumie sobie bezkarnie poobmacywać kobiety.

„Służba” w indyjskim społeczeństwie to ponoć standard. Jak w Indiach układają się relacje na linii „Państwo”- pomoc domowa?

To jest bardzo dziwna sprawa. Służący są częścią gospodarstwa domowego, często mieszkają w służbówkach przylegających do apartamentów „państwa”. Servants' quarters wyposażone są często w dzwonki elektryczne, tak, aby pracownik był dosłownie na każde zawołanie. Indyjska klasa średnia nie umie żyć bez służby, a młodzi ludzie często nie mają podstawowych umiejętności. Kiedyś byłam na kursie gotowania, gdzie kucharz wymyślił sobie, że przy każdej potrawie będzie sobie wybierał z publiczności jedną osobę do pomocy. Młoda dziewczyna, na którą wypadło w pierwszej kolejności, nie umiała obrać ziemniaków, kompletnie nie wiedziała, jak się do tego zabrać! Mam znajomych, którzy uczą w Delhi języków obcych i zwierzali mi się, że wszelkie ćwiczenia słówek w temacie prac domowych odpadają, bo uczniowie – głównie młodzież z delhijskiej klasy średniej – po prostu nie mają na ten temat nic do powiedzenia.

Tradycyjnie niemal do każdej czynności był przypisany inny służący. To ma też związek z kastami. W hierarchii wysoko znajduje się kucharz, nie mógłby być z kasty niższej niż pracodawca. Bramińska rodzina mogła więc mieć tylko bramińskiego kucharza. Oczywiście to się trochę zaciera, zwłaszcza w miastach, gdzie łatwiej ukryć swoje pochodzenie, ale na wsiach dalit nadal nie ma wstępu do kuchni. Niedawno czytałam o pewnej stołówce w wiejskiej szkole, która zatrudniła dalitkę, a rodzice – jeden po drugim – zakazali dzieciom jeść w niej obiady. Kucharkę przeniesiono do pracy w innej wsi, gdzie historia się powtórzyła. Inna sprzątaczka (lub sprzątacz, nie ma dyskryminacji) zamiata podłogi i ściera kurze w mieszkaniu, inna czyści toalety (najniższy poziom w hierarchii). Prasowanie często zleca się na zewnątrz. W każdej dzielnicy funkcjonują budki, gdzie istri-wallah prasują ubrania z okolicznych domów. Wielu z nich używa jeszcze tradycyjnych ciężkich (z 8 kg!) żelazek na węgiel! są pilnowane przez nianie (ayah) – czasami zatrudnia się po jednej na każde dziecko. Do tego dochodzi jeszcze kierowca, o którym wspominałam wcześniej i strażnik/portier. Można więc powiedzieć, że chata jest pełna, a drzwi się nie zamykają przez cały dzień.

Niestety stosunki między wszystkimi „domownikami” są na ogól nieciekawe, i nie mówię tu tylko o tym, że pracodawca wykorzystuje pracowników, a pracownicy oszukują pracodawcę przy każdej okazji (to też), ale pracownicy między sobą często walczą o pozycję. Zszokowała mnie historia, którą opowiedziała mi moja znajoma ekspatka. Otóż „odziedziczyła” mieszkanie po innej ekspackiej rodzinie wraz ze sprzątaczką i kucharką. Różnica w ich pensji wydała jej się zbyt duża (oczywiście na korzyść kucharki) i przy pierwszej wypłacie podniosła pensję sprzątaczce. Kucharka, gdy to zobaczyła, wyrwała pieniądze z rąk sprzątaczki i odniosła z powrotem pracodawczyni, głośno przy tym protestując. Ekspaci zresztą często przyjeżdżają tu z dość naiwnymi wyobrażeniami na temat „biednych ludzi”, a służby w szczególności. Wielu z nich jest zaskoczonych faktem, że im lepiej traktują pracowników, tym bardziej ci im „włażą na głowę”, kombinują, kręcą i zaczynają lekceważyć obowiązki.

Indusi – w najlepszym przypadku – traktują służących jak dzieci, które trzeba kontrolować, dyscyplinować i generalnie mieć ograniczone zaufanie. Bardzo często ich zwalniają z dnia na dzień. Nierzadko również służący odchodzą bez słowa – po prostu któregoś dnia się nie pojawiają w pracy. Generalnie – ja tego nie ogarniam…

Często w Indiach praktykuje się małżeństwa aranżowane przez rodziców? Jak silna jest ta tradycja?

Bardzo silna. Wiele młodych osób twierdzi wprost, że rodzice najlepiej im wybiorą partnera/rkę życiową. Ufają im w tej kwestii bardziej, niż sobie i wierzą, że taki sposób zawierania małżeństw sprawdza się o wiele lepiej, niż zachodni „love marriage”.

Delhi, Old Delhi, kwiecien 2013

Delhi, Old Delhi, kwiecien 2013

W czym zatem przejawia się nowoczesność Indii?

W smartfonach ;) Więcej Indusów ma telefon komórkowy niż dostęp do przyzwoitej toalety. No i w wysłanej niedawno sondzie na Marsa. Szef projektu odprawił przed startem odpowiednie modlitwy, stwierdzając, że co prawda „naukowcy indyjscy odwalili kawał dobrej roboty, ale przychylność Bogów również się przyda”. I to mniej więcej obrazuje stosunek Indusów do nowoczesności.

Znakomita część Hindusów nigdy nie miała okazji opuścić swojego kraju. Jaki w takim razie jest w ich oczach obraz Zachodu?

Zazwyczaj jest oparty na marnych hollywoodzkich produkcjach bądź, nie daj Boże, bollywoodzkich, gdzie robi za czarny charakter. Zwłaszcza białe kobiety przedstawiane są dosyć frywolnie, w odróżnieniu od przyzwoitych Indusek. Często nawet jako tako wykształceni ludzie myślą, że w całej Europie mówi się po angielsku. Nauczyłam się już wyjaśniać, że „Polska to ten kraj na wschód od Niemiec”. Często Zachód i zachodnia są chłopcem do bicia, przypisywane są mu: rozwiązłość, rozwody, zanik wartości rodzinnych, religijnych, śmieciowe jedzenie i najgorszy wróg – alkohol!

A stosunek wobec kobiet? Nie tak dawno na całym świecie mówiono o przerażającym zbiorowym gwałcie. Takie sytuacje zdarzają się nagminnie czy to był raczej incydent?

Dużo pisałam o tym na blogu, nie chciałabym się powtarzać. Problem jest, ale został przez media bardzo strywializowany i uschematyzowany. Nawet nie chcę zaczynać tego tematu bez odpowiedniej przestrzeni do rozwinięcia.

A powiesz, jaki jest typowy Hindus?

Im więcej się dowiaduję o Indiach, tym trudniej mi odpowiedzieć na to pytanie.

Zapytam w takim razie, czy łatwo o indyjskich przyjaciół?

O przyjaciół jest w ogóle trudno, więc w Indiach też Ale Indusi w pierwszym kontakcie są niezwykle otwarci, przynajmniej wobec cudzoziemców (między sobą często odnoszą się z nieufnością). Pamiętam, że w pierwsze Holi szliśmy ulicą, gdzie bawili się sąsiedzi i otrzymywaliśmy mnóstwo zaproszeń, żeby się przyłączyć. Otrzymujemy też mnóstwo zaproszeń na wesela i zawsze jesteśmy przyjmowani z niezwykłą serdecznością i gościnnością. Jednak życie ekspatów nie sprzyja nawiązywaniu głębokich kontaktów. Praktycznie co roku żegnasz znajomych, przyjeżdżają inni, w końcu wyjeżdżasz i ty. Z nielicznymi utrzymujesz kontakt na odległość. Poza tym, gdy zaprzyjaźniasz się z kimś (czy nawet zakochujesz), nie widzisz Indusa, Polaka czy Chińczyka. Widzisz tą konkretną osobę. Natomiast odwrotnie – w przypadku negatywnych odczuć, ludzie często są skłonni rozszerzać niechęć na całą narodowość, nawet mówiąc o kimś bardzo konkretnym. Tak mi się wydaje.

Poza tym polska ambasada integruje Polaków mieszkających w Delhi (czy w ogóle w Indiach) więc spotykam się też z wieloma Pol(a)kami i bardzo to sobie cenię. Możemy swobodnie wymieniać się doświadczeniami, a są wśród nas np. panie, które mieszkają w Indiach od kilkudziesięciu lat i opowiadają o tym, jak Indie się zmieniały przez ten czas. Jedna z nich powiedziała mi kiedyś coś, co mnie intryguje do dzisiaj: „Indie były kiedyś bardziej do życia”.

Sporo rzeczy w Indiach nie działało, nie działa i nie będzie działać tak, jak powinno i w sposób, w jaki my sobie to wyobrażamy. Jak często musisz uruchamiać swoje pokłady cierpliwości?

Przede wszystkim nie zakładam, że wszystko będzie działać bez zarzutu. Po stresujących początkach, nauczyłam się szanować własne nerwy i rozróżniam rzeczy ważne od tych, które mogę odpuścić. O wiele częściej zgadzam się na indyjską prowizorkę. Nie ma sensu kopać się z koniem. Czasami wiem, że powinnam się zdenerwować, ale mi się nie chce. Zdradzę Ci też, że blog jest (albo przynajmniej był na początku) miejscem, gdzie wyładowywałam swoje frustracje. Pokazywanie własnej wściekłości nie jest dla mnie powodem do dumy, wprost przeciwnie – odbieram to jako słabość i nie przychodzi mi łatwo obnażanie takich uczuć. Czułam jednak, że muszę pisać szczerze albo w ogóle. Mogłabym pisać blog o moim cudownym życiu w egzotycznej krainie w otoczeniu „tubylców”, z którymi się doskonale rozumiemy i kochamy, ale prawda jest taka, że życie w kulturze tak odmiennej obfituje w emocje nie tylko pozytywne. I tak się składa, że właśnie te negatywne emocje są poznawczo najciekawsze, zarówno dla mnie samej, jak i dla kogoś z podobnego kręgu kulturowego, kto czyta mój blog zastanawiając się, czy zamieszkać w Indiach.

Myślę, że lepiej nie mogłas tego ująć:) Na koniec powiedz tylko, czy udało Ci się pokochać Indie czy raczej je znienawidzić?

Raczej znienawidzić to pytanie ;)

 

twittJoanna Jałbrzykowska – wieczna emigrantka, aktualnie – w Nowym Delhi, zawsze – w internecie. Obserwuje, analizuje, wycina z rzeczywistości i wkleja do wirtualnego pamiętniczka pod adresem: asiaya.pl
Mówi przez sen w trzech językach, a na jawie w czterech.

Zdjęcia: Joanna Jałbrzykowska
Rozmawiała: Ania Błażejewska

Jeśli i Ty masz ochotę opowiedzieć nam o swoim życiu na obczyźnie (szczególnie, jeśli mieszkasz w Azji), napisz do nas koniecznie!