W ostatnim czasie jego nazwisko znów pojawiło się w filipińskich mediach. To z jego powodu od 5 lutego 2014 dyplomaci i oficjele z Filipin, aby odwiedzić (nawet tranzytem), muszą ubiegać się o wizę. To przez niego prezydent Aquino co rusz musi się tłumaczyć, dlaczego nie wystosował formalnych przeprosin wobec poszkodowanych obywateli Hong Kongu. A przecież Rolando Mendoza kiedyś był bohaterem…

Rozpoczął pracę w filipińskiej policji w 1981 roku. Był zwykłym patrolowym. Potem był rok 1986, kiedy to uciekający z kraju Marcos próbował wywieźć z kraju, ile się da. Mendoza był jednym z policjantów, którzy zatrzymali furgonetkę pełną pieniędzy i uniemożliwili ludziom Marcosa wywiezienie ich z kraju. Otrzymał za to wyróżnienie i tytuł jednego z 10 najlepszych policjantów na Filipinach. W ciągu 28-letniej kariery otrzymał jeszcze szereg innych medali, wyróżnień i pochwał.

I tak było aż do roku 2008, kiedy to hotelowy kucharz Christian Kalaw oskarżył Mendozę oraz czterech innych policjantów o próbę wymuszenia. Kalaw twierdzi, że został zatrzymany za nieprawidłowe parkowanie. Podczas przeszukania samochodu policjanci zabrali mu 3,000 Peso (wówczas ok. 70 USD), a następnie zmusili go do wypłaty większej kwoty z bankomatu. Następnie zabrali go do kwatery głównej manilskiej policji, gdzie rzekomo został zmuszony do zażycia shabu (metaamfetaminy). Zażywanie narkotyków jest na Filipinach przestępstwem, więc policjanci zaproponowali odstąpienie od tego zarzutu, jeśli otrzymają 200,000 Peso (wówczas ponad 4,8 tys. USD). Ostatecznie wypuścili go, kiedy znajomy kucharza dostarczył policjantom 20,000 Peso.

Po tym oskarżeniu Mendoza na 90 dni został zawieszony w wykonywaniu obowiązków służbowych, a następnie miał zostać przeniesiony na Mindanao, gdzie miał służyć do momentu przejścia na emeryturę w 2011 roku. Pewnie tak by się to skończyło, gdyby nie Biuro Ombudsmana, który doprowadził do zwolnienia Mendozy z Policji i pozbawienia go świadczeń emerytalnych.

Mendoza był przekonany, że został niesłusznie oskarżony przez Ombudsmana, gdyż we wcześniejszym postępowaniu dyscyplinarnym oczyszczono go z większości zarzutów. Twierdził też, że Ombudsman był gotów przywrócić jego świadczenia emerytalne (wartości 5 mln. Peso) pod warunkiem otrzymania sowitej łapówki.

Wszystko to doprowadziło do tragicznych wydarzeń 23 sierpnia 2010 roku. Wówczas to zdesperowany Mendoza wziął 25 zakładników, wśród których było 20 turystów z Hong Kongu zwiedzających Manilę autobusem. Rolando Mendoza, uzbrojony w karabin M16, domagał się jedynie oczyszczenia z zarzutów i przywrócenia do służby. Jak to jednak na Filipinach bywa, jeśli może coś się nie udać, nie uda się na pewno i prosta na pozór sytuacja skomplikowała się niewyobrażalnie.

Około godziny 10.30 przewodniczka wycieczki poinformowała o sytuacji centralę w Hong Kongu. Niemal godzinę później porywacz uwolnił sześcioro zakładników (osoby starsze i ), a do południa uwolnił kolejną trójkę. Do akcji wkroczyli policyjni negocjatorzy oraz media, które relacjonowały wydarzenia na żywo. Tak się złożyło, że autobus, którym podróżowali turyści z Hong Kongu wyposażony był w telewizor, przez co Mendoza na bieżąco mógł monitorować, co się dzieje na zewnątrz, włącznie z tym, gdzie znajdują się pozycje snajperów (kamery TV były dosłownie wszędzie).

Negocjatorzy prowadzili swoją grę na czas, a decyzja o ewentualnym spełnieniu żądań porywacza miała być podjęta przez lokalnych polityków. Jednocześnie z Mendoza był w stałym kontakcie z mediami, na żywo relacjonując wydarzenia, komunikując swoje żądania i ostrzegając, że jeśli nie zostaną one spełnione, zacznie strzelać do zakładników. Policja nie miała o tym najmniejszego pojęcia…

W którymś momencie na scenie wydarzeń pojawił się brat porywacza, również policjant, który przybył ponoć aby pomóc w negocjacjach. Policja była jednak innego zdania, zwłaszcza po tym, jak znalazła u niego broń. Zniecierpliwiony Rolando Mendoza obserwował telewizyjną relację z aresztowania swojego brata, który w jego mniemaniu został publicznie upokorzony.

Pierwsze strzały padły około godziny 19.20. Po 10 minutach z autobusu uciekł kierowca, a po kolejnych 10 minutach pojazd otoczyli policjanci z oddziału SWAT. Podczas gdy Mendoza strzelał do zakładników decydenci (major miasta oraz szef policji) spokojnie jedli kolację, a oddział SWAT szturmował autobus. Relacja z tego szturmu wyglądała niczym slapstikowa komedia – bezskuteczne próby wybicia szyb (“oops, wpadł nam młotek do środka, co teraz?”), wyrwania drzwi autobusu przy pomocy liny ciągniętej przez inny pojazd, próba wejścia do autobusu wyjściem awaryjnym. Wszystko bez rezultatów. Dramat zakończył się po 11 godzinach, kiedy to Rolando Mendoza został zastrzelony. Poza Mendozą zginęło 8 osób, jednak część z nich prawdopodobnie zginęła od kul policyjnych.

Sprawa stała się bardzo głośna. Zarówno Filipiny, jak i Hong Kong prowadziły indywidualne śledztwa, w sprawę zamieszały się oraz organizacje międzynarodowe. Z nie do końca wiadomych przyczyn do dzisiaj rząd Filipin nie poczuwa się do odpowiedzialności, szukając winnych tylko pośród kilku osób, z Mendozą na czele. Sam temat powraca zaś regularnie w filipińskich mediach niczym Tupolew, czy smoleńska brzoza w mediach polskich.

Rozmawiałem na temat tych wydarzeń z kilkoma osobami, które wówczas mieszkały na Filipinach. Znajomy ekspat do dziś nie może zrozumieć dlaczego policja nie zgodziła się na żądania porywacza. Przecież można było mu obiecać powrót do pracy, a następnie aresztować za porwanie turystów. Nikt by nie zginął. Znajomy Filipińczyk dziwi się natomiast dlaczego Mendoza został zastrzelony tak późno. Przecież już wielokrotnie wychylał się z autobusu i snajperzy spokojnie mogli go “sprzątnąć”…

Gdyby ktoś z Was chciał zobaczyć na własne oczy jak to wyglądało, polecam świetny dokument zrealizowany przez TV, pt. “Hostage Crisis Massacre” (do znalezienia w sieci).