Pracy nie mają już od połowy marca, a często nawet i dłużej. Nie mają też żadnych perspektyw na przyszłość, bo ani pracy ani dochodów nie będzie jeszcze przynajmniej przez kilka kolejnych miesięcy. Mieszkańcy rajskiej wyspy mogą zacząć niebawem głodować.

Bali to wyspa, gdzie około 80% ludzi znajduje zatrudnienie w turystyce. Ta z powodu COVID-19 nie funkcjonuje od ponad pół roku, więc obecnie pracę w tym sektorze mają tylko ci, którzy mają szczęście pracować w bogatych firmach. Takich firmach, które stać na wypłacanie pracownikom pensji w przypadku braku jakichkolwiek dochodów przez wiele miesięcy, nawet jeśli są to pensje maksymalnie okrojone. Pracują również ci, którzy są zatrudnieni w hotelach czy restauracjach zlokalizowanych tam, gdzie jeszcze coś się dzieje: w Canggu, , czy ewentualnie Ubud. Większość ludzi ma zatem jedynie obietnicę ponownego zatrudnienia, jeśli sytuacja wróci do normy. Ale już tego, kiedy wróci, nie wiadomo. W lipcu dano co prawda ludziom nadzieję – że w sierpniu będą mogli wrócić turyści lokalni, a począwszy od 11 września ci z zagranicy, ale pod koniec sierpnia zrezygnowano z drugiego etapu planu postanawiając skupić się na turystyce lokalnej, która… niemalże nieistnieje, bo tylko nIelicznym hotelom zapewnia obłożenie w wysokości kilku procent, które zaledwie pokrywa koszty utrzymania obiektu.

pomoc dla balijskiej wioski
Bi Tusti, owdowiała ciocia Ris, przygotowuje canang sari, tradycyjne balijskie ofiarki.

Mimo tego, że tak wielki odsetek ludzi pozbawiony został środków do życia, przebywając na południu można nie zauważyć biedy. W hipsterskim Canggu czy modnych okolicach Uluwatu życie toczy się prawie tak, jak w czasach przed wirusem. Otwarte są kluby, hotele i niemalże restauracje, a klientów prawie tyle samo, ile wcześniej. To właśnie w tych okolicach jest najwięcej osób, które jeszcze mają pieniądze, to tam nadal inwestuje się w nowe wille, hotele czy inne przybytki, więc to również tam można znaleźć czasem pracę na którejś z budów. Zupełnie inaczej jest na północy wyspy.

pomoc dla balijskiej wioski perasi
Panu, balijski kierowca, często pokazujący Bali Polakom wraz ze schorowanymi rodzicami.

-My odczuliśmy skutki wirusa zaraz na początku, jeszcze w lutym, kiedy z wyspy zniknęli chińscy turyści. Karangasem to najbiedniejszy region Bali, tu niewiele osób zatrzymuje się na dłużej, zwykle odwiedzając okolicę podczas jednodniowych wycieczek. Od marca gości było jeszcze mniej niż dotychczas. – opowiada I Gusti Nyoman Sudirga, lider lokalnej społeczności we wiosce Perasi położonej na północ od Candidasy.

Mieszkańców wioski Perasi poznaję zatrzymując się u Gosi Bogusz, która wraz ze swoim mężem Gustim prowadzą tam uroczy guesthouse, a a oprócz niego również New Queen Pub & Restaurant w położonej nieopodal Candidasie. Czy właściwie prowadzili, bo w drugiej połowie marca wszystko zostało zamknięte.

Perasi to typowa balijska wioska. Z jednej strony piękne pola ryżowe i górujący nad nimi , z drugiej łek do pięknej plaży Virgin Beach. Na miejscu gęste zabudowania, do których prowadzą niewiarygodnie wąskie uliczki. Mieszka tam ponad 200 rodzin, z których prawie 80% osób uzyskuje dochody z turystyki. Tylko część ma maleńkie sklepiki, czy warungi, a około 10% pracuje w administracji i szkolnictwie. Jedynie ci ostatni mają dziś jakiekolwiek dochody i… całe rodziny na utrzymaniu, co oczywiście bywa karkołomne. Pozostali pracowali wcześniej jako kierowcy, przewodnicy, pracownicy hoteli, restauracji czy nawet jako masażystki na plaży. Byli wśród nich również tacy, którzy po ukończeniu szkoły turystycznej, w których przoduje Karangasem, znaleźli pracę na którymś z międzynarodowych statków turystycznych czy w porządnej firmie turystycznej w Denpasar, największym mieście Bali.

pomoc dla balijskiej wioski perasi
Kiedyś Ris pracowała dla dużej lokalnej firmy turystycznej w Denpasar, dziś jako bezrobotna mieszka w domu ciotki w Perasi.

Życie Ris było trochę jak spełnienie marzeń. Dobra praca, mąż, dwójka pięknych dzieci uczących się w prywatnej szkole, dom wynajęty w Denpasar. Część jej pensji szła na utrzymanie rodziców i najbliższej rodziny nadal mieszkającej w Perasi.

-Pensji już nie mam od kilku miesięcy. Zostały oszczędności, które wystarczą mi może jeszcze na 2-3 miesiące. Potem nie wiem. Mąż też nie ma pracy, bo pracował na budowach, a tu rzadko coś się jeszcze buduje. Czasem tylko łapie jakąś fuchę przy drobnym remoncie. Przeprowadziliśmy się z powrotem do Perasi, aby ograniczyć wydatki, bo tu życie jednak jest sporo tańsze, ale i tak potrzebujemy na życie kilku milionów rupii, bo mamy na utrzymaniu rodziców, młodsze rodzeństwo i owdowiałą siostrę taty. Płacimy ubezpieczenie i absolutnie nie chciałabym zabierać dzieci z dobrej szkoły, bo to nasza jedyna nadzieja na przyszłość.

Dziś rodzina Ris mieszka w nieprawdopodobnie skromnych warunkach. Bardzo odbiegających od pięknych balijskich domów, które można zobaczyć w trakcie zwiedzania wyspy. Całe zabudowanie to kilka domków i . W domkach pokoje ciemne, niewielkie i zatęchłe. W nich prycze, które najlepsze czasy mają za sobą i gwoździe w ścianach zamiast szaf. Codzienność zdecydowanie nie napawa optymizmem.

-Nie jest dobrze, to prawda. Żyjemy tak skromnie, jak się da. Praktycznie w ogóle nie jemy mięsa. Najczęściej po prostu ryż z jakimiś warzywami. Tata zrobił mały ogródek, wiec mamy troszkę warzyw na własne potrzeby. Czasem do tego jakaś ryba. Bywa, ze można znaleźć taka za 5 tys. (1.30 zł) za sztukę. O kurczaku nie ma mowy, bo kilogram kosztuje teraz 40 tys. (10,20 zł), wiec to dużo. A musi wystarczyć na wiele osób. I co powiem dziecku, jak będzie chciało zjeść więcej? Że nie może? To już lepiej w ogóle nie kupować. – opowiada Ris.

Podobnie jest w domu u Panu, którego zapewne część Polaków będzie pamiętać, bo w czasach przed pandemią pracował jako kierowca dla Gosi wożąc najczęściej właśnie polskich gości. W ciągu ostatnich miesięcy życie zmieniło mu się o 180 stopni. Wcześniej jego praca kilka razy w tygodniu zapewniała bezproblemowy byt całej rodzinie. Dziś wszyscy biedują. On, jego żona, dwójka dzieci, siostra i brat oraz bardzo schorowani rodzice. Jedyna osoba, która jeszcze zarabia to mąż siostry, który na co dzień mieszka w Denpasar i pomaga, jak tylko może.

pomoc dla balijskiej wioski Perasi
Panu i jego ulubiony kogut. Chętnie by go sprzedał, żeby mieć pieniądze na życie, ale kto go w tych czasach kupi?

-To oczywiście nie wystarcza. – opowiada Panu. – Żona zaczęła robić es lilin ( z indonezyjskiego „lodowe świeczki” ) czyli takiej domowej roboty lody i próbuje je sprzedawać. Ale niewielu jest teraz takich, którzy kupują, nawet jak coś kosztuje zaledwie 1 tys. rupii (25 groszy), wiec jeśli uda się sprzedać 30 sztuk, to już jest dobry dzień. Ale to i tak kropla w morzu. Potrzebujemy o wiele więcej. Na jedzenie, na nasze codziennie składane ofiary, na szkołę, na rodziców, którzy z dnia na dzień czują się coraz gorzej.

Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można żyć nie mając dochodów przez tak wiele miesięcy, ale Panu zaraz tłumaczy.

-Pożyczamy, nie wiedząc, kiedy będziemy mogli oddać. Czasem, ktoś, kto ma więcej pomoże. Jemy raz, czasem dwa razy dziennie. Głównie po prostu ryż. Ofiarki robimy na liściach bananowca, a nie palmy, bo te pierwsze można zerwać za darmo przy drodze. O kwiatki do ofiarek proszę sąsiada, bo normalnie kosztują i 1 tysiąc rupii (25 groszy) za sztukę. A rząd? Pomógł raz. Dostaliśmy paczki o wartości 75 tys. (19 zł), na które składało się 5 kg ryżu, 10 jajek , 10 mie (czyli zupek chińskich) i 0,5 litra oleju. Wystarczyło na 2 dni. Ale skąd rząd ma brać środki na pomoc wszystkim ludziom? Nie wiem, co dalej i boję się, ze pozwolą przyjeżdżać turystom, dopiero w połowie przyszłego roku. Sprzedałbym nawet mojego ulubionego koguta. – dodaje głaszcząc ptaka po głowie. – Ale kto go teraz kupi?

Przeraża, jak bardzo Balijczycy rozumieją, ze państwo nie pomaga. Jak akceptują ten stan rzeczy i z jaką nieśmiałością mówią o swoich problemach. To nie są ludzie, którzy buntują się, czy walczą o swoje.

-Na nieco więcej pomocy od rzadu mogą liczyć tylko ci, którzy pracowali na etatach. Można ubiegać się o specjalną zapomogę w wysokości 600 tys. (153 zł) otrzymywanych przez kilka miesięcy, ale trzeba spełnić szereg warunków. To mnóstwo papierkowej roboty. – wzdycha Ris. – Zapisałam się do tego programu już jakiś czas temu, ale cały czas czekam. W końcu takich czekających są miliony w całym kraju.

Ris prawdopodobnie zostanie przyznana pomoc, ale będzie jedną z nielicznych. Nie dostanie jej Panu, bo wcześniej pracował jako kierowca – freelancer. Nie dostanie jej pak Nyoman, pracujący wcześniej jako kierowca i przewodnik. Nie śmie marzyć nawet o tej kwocie Wayan, kiedyś masażystka na pobliskiej rajskiej plaży, ani jej mąż, instruktor nurkowania na pięknym statku pływającym w okolicy Raja Ampat.

pomoc dla balijskiej wisoski Perasi
Wayan z dziećmi i teściami. Jedynym źródłem dochodu bywa ryba od czasu so czasu ryba złowiona i sprzedana przez męża.

-Kiedyś nie mogliśmy narzekać. – opowiada Wayan. – Mąż zarabiał na statku przyzwoicie, wiec przysyłał pieniądze, które bez problemu wystarczały na życie. Dziś turystów nie ma, statki nie pływają, więc mąż nie ma pracy. Na masaże na plaży też nie ma chętnych.

-Czasem pojawi się kilka osób na plaży, najczęściej z Amplapury (dużego miasta w okolicy) – dopowiada Ayu prowadząca plażową restaurację. – Czasem tylko trochę pospacerują, zrobią kilka zdjęć. A jeśli w ogóle usiądą, to nie stać ich na żadne ryby z grilla, czy inne przyjemności, tylko zadowolą się Mie ( to taka zalewana zupka w kubku – przypis autora). To nie są ludzie, którzy zostawiają pieniądze. Czasem, raz na kilka dni, zjawia się na plaży obcokrajowcy na wycieczce z południa, więc rzadko, bo rzadko, ale czasem wpadnie jakiś grosz.

-My czasem mamy ryż, bo tata pracuje na polu sąsiada i w zamian dostaje część plonów. Ale to oczywiście nie wystarcza, bo to nie są 2 kg dziennie, czyli to, co potrzebujemy. Czasem jemy rybę. Mąż potrafi łowić. – mówi z dumą Wayan. – A czasem, kiedy ma dużo szczęścia i udaje mu się złowić więcej, próbujemy sprzedać taką rybę i kupić inne jedzenie. Może dziś też złowi. – rozmarza się kobieta.

Zarówno Wayan, jak i Ayu opowiadają o problemach z nauczaniem dzieci. Szkoły nie działają od kwietnia i w teorii dzieci uczą się w domu. W teorii, bo trudno mówić o prawdziwej nauce, jeśli dziecko nie ma dostępu do komputera, laptopa czy nawet zwykłego tabletu. Najczęściej nawet również biurka. Jak więc uczą się dzieci.? Siedząc na podłodze. Z telefonu. Często pożyczonego od kogoś albo współdzielonego z innymi dziećmi. Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze.

pomoc dla balijskiej wioski Perasi
Nauczanie online w wydaniu balijskim. Telefon zamiast komputera i podłoga zamiast biurka.

-Najgorszy jest brak internetu. – tłumaczy Ris. – Prawie nikt nie ma w domu Wi-Fi, więc musimy korzystać z pakietów internetowych na telefon, a to przy dwójce dzieci jest dodatkowym kosztem 200-300 tys. (51-76 zł). Dlaczego tak dużo? Bo lekcje wysyłane są na youtube i te dane po prostu kosztują.

Pan Nyoman próbuje zorganizować założenie ogólnodostępnego Wi-Fi dla wioski. Wtedy dzieci uczyłyby się w banjarze ( banjar to najmniejsza jednostka administracyjna na Bali, a w tym przypadku jej siedziba) podzielone na grupy wiekowe, a bezrobotni rodzice sprawowaliby nad nimi nadzór. Koszt niby niewielki, bo zaledwie 850 tys. (216zł) na miesiąc, ale dla wielu ludzi z wioski jest nadal zbyt duży. Ris chętnie pomoże w nadzorowaniu uczniów, bo dla niej edukacja dzieci to sprawa priorytetowa.

Kiedy rozmawiamy w ubiegłym tygodniu, wszyscy myślą już o Galunganie, czyli jednym z najważniejszych świąt na Bali. To bardzo rodzinne święta, podczas których tłumnie odwiedza się świątynie składając ofiary.

-W tym roku będzie zdecydowanie bardziej skromnie. Bo nie dość, ze nie mamy pieniędzy, to jeszcze wszystko podrożało. My na przykład będziemy potrzebowali aż 50 bananów do naszych świątynnych darów. Ale jeden banan kosztuje teraz aż 2 tys. (50 groszy). Chyba będzie trzeba je ciąć na kawałki, aby nadal były złożone w ofierze, ale żeby wystarczyło pieniędzy. Normalnie we wiosce składalibyśmy się na świnie i babi guling (tradycyjne balijskie danie z pieczonej świni), ale teraz to chyba niemożliwe. – rozmyśla Pak Nyoman.
-Nie będzie też nowych ciuchów. Zwykle na wszyscy kupujemy nową kebayę ( tradycyjna balijską bluzka z koronki – przypis autorki) i sarong, ale teraz o tym nawet nie śmiem myśleć. Pewnie krawcy też będą powoli zamykać biznesy, bo kogo teraz stać na szycie nowych ubrań. – dodaje Ris.

Panu zupełnie nie potrafi sobie wyobrazić, jak to będzie, tym bardziej, ze oprócz Galunganu musi przygotować jeszcze odalan, czyli specjalną ceremonię na rocznicę założenia świątyni. A jakichkolwiek środków brak. Prawdopodobnie będzie mógł przygotować tylko canang sari, czyli niewielkie standardowe ofiarki.

-Ale jaki mam wybór? – pyta wzdychając.

——————————————————————————————————————–

Wioska Perasi to tylko jedna z wiosek na Bali, ale bliska przede wszystkim Gosi, bo tam mieszka jej rodzina, oraz mi, bo wielu z tych ludzi znam osobiście. W sytuacji podobnej do tych, o których opowiadają bohaterowie artykułu znaleźli się niemalże wszyscy jej mieszkańcy, więc pomyślałam sobie, że warto spróbować im pomóc.

Od dziś na zrzutka.pl znajduje się możliwość wspomożenia mieszkańców. Link do zrzutki znajdziecie tutaj: POMOC DLA MIESZKANCÓW PERASI

Wraz z Gosią chciałybyśmy przede wszystkim zakupić dla mieszkańców sembako, czyli podstawowe artykuły żywnościowe. Kwota 11.500 zł pozwoli na zakup dla każdej z rodzin sembako za mniej więcej 200tys. rupii, a więc 2,5 razy większe niż to, które kiedyś otrzymali od rządu. Będzie składało się z ryżu, oleju, jajek, zupek mie, a może nawet cukru i kawy. Jeśli udałoby się zebrać więcej, będzie wspaniale i ustalimy wraz z pakiem Nyomanem, czyli liderem społeczności, czy lepiej tę nadwyżkę przeznaczyć na więcej jedzenia czy też na sfinansowanie internetu.

W przyszłości chciałabym się skupić na internecie, bo jego miesięczne finansowanie to kwota prawdopodobnie nietrudna do zebrania, a jej zebranie ułatwiłoby życie wielu rodzinkom i ich dzieciom, ale dziś priotytetem jest jedzenie.

Z góry dziękujemy za pomoc w imieniu swoim i mieszkańców wioski.