Dawno, dawno temu pewien mnich uratował z tonącego statków dwóch młodych chłopców – Pyaniego i Pyadę. Mijały lata, a kiedy chłopcy co nieco dorośli, ten sam mnich znalazł w lesie wygrzebane z ziemi i okaleczone ciało nieżywego zodziego, ńskiego alchemika. Uważało się wówczas, że takie ciało ma wielką moc, zatem mnich zaniósł owego zodziego do klasztoru i… nadział na rożen uprzednio prosząc chłopców o dopilnowanie pieczeni. Sam udał się do króla przekazać wieści. Chłopcy nie byli jednak w stanie oprzeć się woni mięsa. Najpierw skosztowali po małym kawałku, potem większym, aż w końcu z zodziego zostały tylko kości, natomiast chłopcy stali się posiadaczami niezwykłych mocy, siłaczami o zdolności stawania się niewidzialnymi.

DSC_4997

Król rozzłościł się nie na żarty, bo tacy chłopcy byli poważnym zagrożeniem jego rządów. Zanim jednak zdążył ich pojmać, stali się niewidzialni. Mijały kolejne długie lata. Pewnie cała historia nie miałaby dalszego ciągu, gdyby nie fakt, że jeden z młodzieńców zakochał się w córce ministra, a ta wrzuciła mu do wody magiczny proszek, który spowodował całkowitą utratę mocy. Pyani został więc pojmany, a potem zabity.

Został tylko Pyada, który z kolei swą miłość spotkał na Górze Popa. Była nią Mewana, uważana przez lokalną ludność za demona. Z ich związku narodziły się bliźniaki: Shwepyingyi i Shwepyinnge i znowu cała historia mogłaby się skończyć hasłem „i żyli długo i szczęśliwie”. Ale nie. Pewnego dnia Pyada nie wywiązał się ze swoich obowiązków i rozzłościł króla do tego stopnia, że ten kazał go ściąć, a jego dzieci zabrał do pałacu, aby w przyszłości służyły w jego armii. Po latach wszyscy wybrali się na wyprawę mającą na celu zdobycie zęba Buddy, a kiedy wracali z niczym, padł rozkaz o wzniesieniu pagody. Oczekiwano, że każdy z uczestników wyprawy położy po jednej cegle. Bliźniacy zaskoczyli wszystkich swoją odmową (podobno odmówili dlatego, że ich ojciec był synem muzułmańskiego kupca), a rozzłoszczony król nakazał ich ściąć. Podobnie, jak wcześniej ściął ich ojca.

DSC_5039

Mewanie po stracie męża i synów pozostała pękło serce.
Stała się natem, duchem opiekuńczym Popa, gdzie można ją zobaczyć wraz z synami, również natami (uprzykrzającymi zresztą królowi życie do czasu złożenia obietnicy nadania w posiadanie wielu miast i wsi).

To tylko jedna z bardzo (lub jeszcze bardziej!) zawiłych historii dotyczących natów, tego tak istotnego elementu birmańskiej duchowości. „Nat” oznacza tyle, co „opiekun” czy „strażnik” i wierzy się, że traktowany z odpowiednim szacunkiem, czy wręcz przebłagany, może ułatwić wiele spraw, a ignorowany… utrudnić je lub nawet uniemożliwić. mogą być strażnikami elementów natury takich jak drzewa, rzeki, wzgórza itp. będąc jednocześnie opiekunami tych miejsc; istotami żyjącymi w innych sferach, w których odrodziły się ze względu na swą karmę albo… duchami legendarnych bohaterów zmarłych nienaturalną śmiercią (np. pogrzebanych żywcem, co praktykowano do końca monarchii birmańskiej).

DSC_9447

Kult natów (funkcjonujący obok, a nie zamiast buddyzmu) towarzyszy każdemu Birmańczykowi od urodzenia zawsze i wszędzie i przy każdym z rytuałów przejścia (np. przy okazji wstąpienia do nowicjatu lub zawarcia małżeństwa). To właśnie dlatego w tak wielu birmańskich wioskach można zobaczyć niewielkie kapliczki poświęcone lokalnemu natowi będącemu ich patronem, a w domach ofiary. Silna jest wiara w fakt, że wiele zdarzeń ma miejsce za sprawą natów. W to, że śmierć w wyniku utopienia, wypadek spowodowany przewróconym drzewem w żadnym razie nie zdarzają się przypadkowo, lecz są działaniem nieprzebłaganych czy choćby zignorowanych duchów, czego te ostatnie nie tolerują mszcząc się potem w taki lub inny sposób. Wierzy się, że naty są ze swej natury złe i łatwo wpadają w gniew. Dlatego należy im regularnie składać odpowiednie ofiary.

DSC_4986

Największą siedzibą natów jest wspomniana powyżej , wielkie wulkaniczne wzniesienie znajdujące się w odległości kilkudziesięciu kilometrów od świątyń Baganu. Na szczycie góry wybudowano świątynię i to właśnie tam można zobaczyć panteon 37 najważniejszych natów.

Obok birmańskich natów nie sposób przejść obojętnie, zatem wybierając się na Górę Popa postanowiłam zastosować się do wszystkich zaleceń. Nie założyłam niczego czerwonego ani czarnego. Nie przeklinałam. Nikogo nie obgadywałam, ani nie przyniosłam ze sobą żadnego mięsa. Ba, ja nawet tak na wszelki wypadek złożyłam natom ofiarę. Z natami nie ma przecież żartów.

Jednak albo moja ofiara była zbyt mała albo z innego powodu nie zaskarbiłam sobie sympatii natów z Góry Popa, bowiem na schodach wiodących w dół napadła mnie wielka i bardzo zdesperowana małpa.

* więcej historii o natach znajdziecie w książce „W cieniu przodków. Obrzędy społeczności Indonezji i Birmy” pod red. Adriana Mianeckiego. Polecam!