Pusta droga na wyschniętej od słońca wyspie . Marzące o odrobinie deszczu drzewa; jakieś kolczaste krzaki, proste chaty pamiętające lepsze czasy; przekrzywione ogrodzenia i rozbrykane kozy z długimi uszami przypominającymi nieco uszy królików.

Zatrzymujemy się przy jednej z najmniejszych chat, zbitej z łków drewna palmowego i blach. To tam mam zobaczyć, jak wyplata się charakterystyczne szpiczaste kapelusze noszone przez mężczyzn z Rote. W cieniu chatki, na wąskiej ławce, siedzi zajęty pracą Pak Hermanus, czyli tata, nieco kościsty mężczyzna w sile wieku; obok niego pulchna Ibu Ester, czyli mama; a przed domem bawi się na bosaka kilkuletni Adi Mimpa, ich jedyne dziecko.

Adi najpierw prezentuje z dumą swoją jedyną zabawkę – zdezelowany samochód na sznurku, a potem znika w jednej z dwóch izb chatki. Wizyta bule musi być dla niego czymś specjalnym, bo chce założyć buty. Czarne, sznurowane trampki. Swoją jedyną parę. Plus do kompletu białe skarpetki. Tego samego kompletu, który co niedzielę zakłada do kościoła. Tak bardzo jest podekscytowany, tak bardzo się spieszy, że buty zakłada odwrotnie – prawy but na lewą nogę, a lewy na prawą. Pomagamy mu założyć je poprawnie, a wtedy obuty już Adi zaczyna biegać. Szybciej, wolniej. Wzdłuż drogi, w poprzek. W kierunku sąsiadów, których córki patrzą teraz na Adiego z nieukrywanym podziwem. W kierunku przeciwnym – w stronę kolczastych krzewów. W jego oczach widzimy stuprocentową radość, a na twarzy widnieje dumny uśmiech. A potem nieco zdyszany Adi zakłada kapelusz wypleciony przez tatę i chce, abym zrobiła mu zdjęcie.

Biegającego w swych jedynych butach Adiego nie sposób będzie zapomnieć.