Mimo początkowych planów wyjazdowych na pola ryżowe do Banaue i Batad, spędziliśmy ostatni weekend na pobliskim wulkanie Taal. Tak naprawdę taki wyjazd nie jest niczym szczególnym, bo wulkan, położony zaledwie 60 km na południowy-zachód od Manili to jedna z najpopularniejszych weekendowych destynacji wśród mieszkańców stolicy Filipin. Łatwo, i o dziwo, również całkiem szybko można tam dojechać kierując się na południe wyspy autostradą South Luzon Expressway, a potem na miejscowość Talisay, która przycupnęła na brzegu jeziora Taal. Już sama trasa do Talisay jest urocza, milsza jest tym bardziej, że co 10-15 metrów mija się stragany, na których zakupić można rambutany, jedne z naszych ulubionych ostatnio owoców.

Plan był taki, żeby znaleźć bangkę, czyli tradycyjną tutejszą łódkę, ale zanim ją znaleźliśmy, ona znalazła nas. Dokładniej pisząc, znalazł nas jej właściciel, a łódką łynęliśmy na wyspę wulkaniczną położoną na środku jeziora. Przypłynęliśmy zmoczeni. Na szczęście nie całkowicie, a to tylko dzięki płachcie, którą dano nam, aby ochronić nasze rzeczy przed wielkimi falami. Łódka (tam i z powrotem) kosztowała nas 1500 peso (ok. 110 zł) i tajemnicą na czas jakiś pozostanie, czy to dużo, czy mało, czy też dokładnie tyle, ile zapłacić powinniśmy.

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4695
A potem był trekking. Szumna to nazwa, bo w rzeczywistości to jedynie nieco dłuższy spacer ( i piszę to jako osoba o aktualnej kondycji na poziomie niemalże zerowym…), co nie przeszkadza większości przybyszów w okolice wulkanu pokonywać tej trasy na grzbiecie konia. Nas też do tego intensywnie przekonywano, a nawet przez pierwszy odcinek drogi towarzyszyło nam „wsparcie” w postaci dwóch koni i ich właścicieli na wypadek gdyby…

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4690
Pierwsze widoki rozpościerające się z góry – Taal i małe farby rybne na jego wodach.

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4684
Pan przewodnik maszerował szybko. Tak, tak, byliśmy na tyle naiwni, że zdecydowaliśmy się na przewodnika na górę, i doprawdy sami nie wiemy w którym momencie pojawił się ten pomysł, bo w rzeczywistości ŻADEN przewodnik potrzebny nie jest. Na górę wiedzie jedna jedyna droga i nie sposób się zgubić. Następnym razem będziemy wiedzieć;)

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4618
Biznes w okolicy kwitnie. Nasz „pan przewodnik” usiłował sprzedać nam maseczki rzekomo pomocne na wypadek wszechobecnego kurzu na drodze, a potem oparów siarkowych (nie były potrzebne), a wracając na dół wziął kapelusz z jednego ze straganów, który następnie usiłował sprzedać przejeżdżającym konno turystom. Jego koledzy nie byli lepsi, oni dla odmiany wyposażeni byli w żółte przeciwdeszczowe pelerynki, w które zaopatrywali turystów na wypadek złej aury. Wszystko za drobną opłatą.

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4689
Widok na stary, niekatywny już krater – może nie bezcenny, ale na pewno warty uwagi.

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4612
Prawie cały czas goniła nas ciemna chmura deszczowa. Aż w końcu złapała! I co dziwne, było to nadzwyczaj przyjemne, a przede wszystkim orzeźwiające doznanie.

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4633
Ostatnia prosta, na chwilę zanim w okolicy pojawiła się wspomniana ciemna chmura.

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4642
Goniły nas lokalne dziewczynki, aby zaproponować zrobienie zdjęcia na tle jeziora, a potem dostać mój zegarek „na pamiątkę”. Z żadnej z dwóch powyższych propozycji nie skorzystaliśmy.

Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4658
Jezioro we wnętrzu krateru.
Filipiny_wulkan_Taal, DSC_4654

A potem, dosłownie i w przenośni, już z górki. Jeszcze później rejs łódką do Talisay, potem lokalną drogą do autostrady i autostradą do nielubianej przeze mnie Manili. Na szczęście w niedzielę znowu wybraliśmy się na małą wycieczkę, tym razem w poszukiwaniu plaż, ale o tym w jednym z kolejnych wpisów.

Zdjęcia wulkanu Taal w nieco większym rozmiarze obejrzeć można na ORIENTACYJNIE.

Alternatywna droga na wulkan: z Manili można dojechać autobusem do Tagaytay, a tam wsiąść w jeepneya lub rykszę jadącą do Talisay.